Feeds:
Wpisy
Komentarze

Było tak: na allegro pojawiło się jednocześnie kilka książek Stanisława Wygodzkiego w bardzo dobrym stanie – na dodatek wszystkie z autografami! I co istotne: w cenach, które nie powalały z nóg. 

Odkąd śledzę wydania autora wystawiane na sprzedaż nie spotkałam się z taką sytuacją. Bez wątpienia była to część większego księgozbioru, którego ktoś się pozbywał – i to księgozbioru kogoś, kto był ewidentnie fanem pisarza – może raczej fanką. Lub?… 

Spośród pięciu oferowanych tytułów wybrałam cztery najbardziej popularne, jeden pominęłam. Doprawdy nie wiem czemu, przecież i tak wszystkie je miałam już po dwa: kupione prywatnie i do mojej biblioteki szkolnej. 

Drżącą ręką włożyłam cztery wybrane książki do wirtualnego koszyka i natychmiast zapłaciłam, żeby już na pewno były moje. (Że czasami to nie działa dowiedziałam się później.)  A potem już przebierałam nóżkami i czekałam, żeby móc uchylić okładki, powiedzieć “ach!” i z wyznawczyni Wygodzkiego, która nie miała jego autografu w jednej chwili przeistoczyć się w posiadaczkę aż czterech! 

Pierwsze „ach!” powiedziałam, otwierając opowiadania „W deszczu”, gdzie przed najprawdziwszym autografem pisarza przeczytałam dedykację: „Pani R. (…)czyńskiej”. Drugie „ach!” przyniosło rozwiązanie imienia (nazwisko pozostawiając wciąż nieczytelne): „Ryszardzie (…)czyńskiej” i wpisane było na opowiadaniach „Koncert życzeń”. I w końcu trzecie „ach!” towarzyszyło wpisowi, który postawił znajomość autora i właścicielki książki w zupełnie innym świetle. 12 grudnia 1963 roku (w czwartek) w książce „Nauczyciel tańca” Wygodzki napisał po prostu „Pani Rysi”. A więc musiała być między nimi jakaś zażyłość! 

Czwartej książce nie towarzyszyło „ach!”, tylko zdziwiona mina. Bo trzymałam w ręku ten jedyny tytuł, którego nie zamówiłam. Nie było za to tego, który włożyłam do koszyka, i który w ogóle trudno zdobyć w dobrym stanie, a już z obwolutą, bez pieczątek starych bibliotek, za to z autografem – wcale! 

Złość trwała tylko do chwili uchylenia okładki. Bo na stronie tytułowej książki czwartej stało: 

Pani Dworczyńskiej – b. szef i dobry duch. 

Wstukuję w wyszukiwarkę nazwisko pani – pokazuje się jedna książka, którą Ryszarda Dworczyńska redagowała. “Wesoły kramik” – to zbiór anegdot o sławnych ludziach wydany przez “Śląsk” w 1969 roku. Drążę dalej i wreszcie docieram do nekrologów z “Gazety Wyborczej”. Tak dowiaduję się, że Ryszarda Dworczyńska zmarła 28 października 2011 roku i była redaktorką, współtwórczynią literackich audycji w Polskim Radiu, w starej dobrej „Trójce”. 

Źródło: Gazeta Wyborcza

Dzwonię do sprzedawcy i pytam o książkę, której mi nie przesłano. Jestem pewna, że ktoś inny ją kupił. Ale nie – jest i czeka na mnie!  

– Bo państwo przez pomyłkę, w zamian za “Pamiętnik miłości”, zapakowali mi “Pusty plac”! 

– Ach! Tu jest nasza zguba! Jak dobrze, że pani dzwoni! Wie pani, ile my się dziś jej naszukaliśmy? Bo ktoś ją od nas kupił – mówi pan, a mnie włosy stają dęba, bo ja już przecież wiem, że tej książki nie oddam…  

I mówię to sprzedawcy zupełnie szczerze. 

– To zrządzenie losu, ta pomyłka, bo to dla mnie cenny autograf. On mi wiele wyjaśnił! Ja tej książki panu nie odeślę!… 

– Cóż, a ja pani przecież nie zmuszę – sympatycznie śmieje się sprzedawca. – Mój błąd, ja się będę musiał tłumaczyć nabywcy. 

I tak by się to skończyło, gdyby nie wyrzuty sumienia – człowieka i bibliotekarki. Bo ktoś zamówił książkę, a ja mu ją brzydko sprzątam sprzed nosa! Więc ponownie dzwonię do sprzedawcy i proszę, żeby zapytał, czy osobie, która kupiła książkę zależy na samym tekście, czy na autografie? Bo jeżeli na książce, to ja mu wyślę moją, kupioną dawno temu. I trzymam kciuki, żeby to był koneser literatury Wygodzkiego, a nie łowca jego podpisu. Sprzedawca oddzwania.  

– Panu zależy na książce, nie autografie – mówi, a ja oddycham z ulgą. 

Tak więc wyślę “Pusty plac” Wygodzkiego ze zbiorów proboszcza parafii św. Józefa w Toruniu, którą kupiłam jakiś czas temu zamiast egzemplarza z księgozbioru Ryszardy Dworczyńskiej. Tak musiało być. 

Na koniec pytam jeszcze jaki jest autograf w “Pamiętniku miłości”, którego mi nie przesłano. Normalny, po prostu autograf bez rozbudowanych dedykacji. A więc gdyby w zamówieniu nie było pomyłki dostałabym cztery książki, pewnie nie odczytałabym w nich poprawnie nazwiska, bo uznałabym je za nieistotne. Gdyby nie autograf w książce, której nie zamówiłam, a którą dostałam, nie wiedziałabym, że weszłam w posiadanie egzemplarzy koleżanki z pracy Stanisława Wygodzkiego.  

Wiecie, że nie ma przypadków, prawda? Duch Wygodzkiego włóczy się po Będzinie, ale najwidoczniej również po antykwariatach warszawskich, pilnując, żeby egzemplarze jego książek trafiały do odpowiednich osób. 

„Oddam książki za darmo” – ogłoszenie takiej treści pojawiło się jakiś czas temu na pewnym portalu. Zdążyłam dowiedzieć się jeszcze, gdzie i w jakich godzinach można po nie przyjechać, po czym informacja znikła.

Stawiam się tam nazajutrz. To kamienica w jednym ze śląskich miast. Stara, ceglana i przybrudzona jak wszystko w tej okolicy.  Żeby dotrzeć do mieszkania z ogłoszenia trzeba wspiąć się po schodach na drugie piętro z wysokim parterem, czyli tak naprawdę na trzecie. Razem ze mną do klatki wchodzą też inne osoby. W połowie drogi mijamy schodzących stamtąd, gdzie my dopiero zmierzamy. Poznajemy ich, bo są obładowani torbami po brzegi wypełnionymi książkami. Na ten widok serce zaczyna mi bić mocniej. Chciałabym prześwietlić te torby wzrokiem jak rentgenem i zapłakać nad tym, w czego posiadanie sama chciałabym wejść. Robię się nerwowa, przyspieszam kroku zupełnie bez sensu, wchodząc do mieszkania z lekką zadyszką. Bo przecież i tak wzięto już stąd to, co najfajniejsze. Żałuję, że jak zwykle się spóźniłam.

Jechałam tam oczywiście z myślą, że trafię na jakąś książkę Wygodzkiego – może w licznym księgozbiorze przetrwało jakieś jego wydanie z lat 50. i 60.? Jeżeli o nie chodzi jestem spokojna – nawet gdyby wpadło komuś w ręce z pewnością odłoży je z powrotem jako rzecz bezwartościową. A dla mnie to skarb. Przyjechałam tutaj tę dla kogo innego „bezwartość” uratować, wynieść jak z pożaru.

Pomieszczenia z książkami są dwa, w każdym najdłuższą ze ścian przykrywają regały robione na wymiar. Zastawiają je od podłogi do sufitu (lub też – jak obrazowo opowiadała nam na studiach jedna z profesorek– sięgają „od ziemi aż do podłogi”.) Do regałów dostawione są drabiny, stoliki, chybotliwe stołeczki. Tkwią na nich, z rękami zanurzonymi w cudzym księgozbiorze, mężczyźni i kobiety. Zaraz do nich dołączę, będę częścią tego obrazka. Wygląda to wszystko jak instalacja w muzeum sztuki współczesnej. „Intelektualne przejęcie” – taki dałabym tytuł temu dziełu.

Zatem dołączam: miarowo przeczesujemy stojące w rządkach tysiące książek. Pac, pac, pac – na lewo przechyla się to, czego nie chcemy. Burzymy w ten sposób wypracowany niegdyś porządek, a niewzruszone od lat książki czują znów na sobie dotyk dłoni. Może drżą w chwilowym podnieceniu, że oto ktoś sobie o nich przypomniał? Większość zostaje jednak na półkach. Wybrańcy odkładani są w stosiki, które wędrują później do mocnych toreb, a jeden z chłopaków przychodzi nawet z plecakiem górskim o dużej pojemności. Ten, komu kończą się torby (na przykład ja) może poczęstować się leżącym na stole filetowym rulonem. To pachnące lawendą foliowe worki na śmieci, do których można upchnąć upolowany nadmiar.

Na taborecie naprzeciw regałów siedzi sprawca tego rozdawnictwa – sprzedawca mieszkania. Kupił je jakiś czas temu po pewnym zmarłym profesorze. Teraz pojawił się na nie kupiec i życzy sobie lokum pustego, bez zbędnych rzeczy, więc książki muszą pójść precz.

– Był tu już jeden antykwariat – opowiada właściciel i wymienia nazwę.

Wiem, że oni biorą hurtowo najlepsze rzeczy, za które płacą grosze.

 – Resztę wolę rozdać ludziom zamiast zatrudniać innych do wynoszenia tego na śmietnik.

Dobry człowiek, mam ochotę mu klaskać – zresztą wszyscy opuszczający mieszkanie są wdzięczni. Uśmiechnięci znoszą do swoich samochodów naręcza książek. A więc ciągle są ludzie, co je cenią i mają w domu miejsce, żeby je przyjąć i ugościć.

Na najwyższej półce w jednym z pokoi znajduję gniazdo ptaka i resztki skorupek. Było mu pewnie z młodymi ciepło na regale, między książkami. Wleciał przez okno otwarte wiele tygodni – mieszkanie po zmarłym należało dobrze wywietrzyć, przegonić śmierć i smutek starości. Teraz niczym już tutaj nie pachnie, tylko kurzem księgozbioru. Tego zapachu niełatwo się pozbyć.

Wybieram kilka tytułów – dla siebie, do szkoły, dla kogoś. I wtedy na jednym z regałów znajduję stare wydanie „Niewiarygodnych Przygód Marka Piegusa” Niziurskiego. To jedna z moich ulubionych książek tego pisarza. Leży na płask, ukośnie rzucona na półkę, widać była wiele razy przekładana przez różne ręce i nikt jej nie zechciał. Nie dziwię się – jest przykurzona, ale też sfatygowana, bo grzbiet ma zszyty grubą nicią na okrętkę. Niestarannie i brzydko. To chyba skutecznie wszystkich od niej odstraszało.

Ale mnie właśnie przyciąga. Bo skoro popularne wydanie, które bez problemu można kupić w antykwariatach, albo gdzieś na wymianie książek za złotówkę jest tak reanimowane, to znaczy, że miało dla właściciela dużą wartość.

Biorę je do ręki i lękliwie rozglądam się na boki, czy ktoś nie zauważył mojej nagłej ekscytacji. Albo czy nie usłyszę zaraz „Halo, ale to ja tę książę sobie odłożyłem!”. Ale nie, nikt nie zgłasza pretensji. Uchylam okładkę i zamieram, a potem szybko ją zamykam. Serce bije mocno i mam wrażenie, że również głośno. Mam ochotę je przyciszyć, żeby nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Bo oto znalazłam skarb małego chłopca, co przywoływał uśmiech na twarz mimo upływających lat.

Spod zmrużonych powiek wyłaniał mu się przed oczyma obraz – przymglony jak wyświetlany na ścianie celuloid ze starego rzutnika. Oto on – mały, podczas Dni Oświaty, Książki i Prasy – ówczesnych odpowiedników dzisiejszych Targów Książki. Za stołem siedzi pisarz, do którego w ogonku stoją zaaferowani czytelnicy. A przyszły profesor wstydliwie podaje autorowi „Marka Piegusa”, wtedy jeszcze nowego i pachnącego drukiem. Pisarz pyta go o imię. „Zyguś” – mówi mały Zygmunt, bo przecież tak na niego wszyscy mówią, więc autor wpisuje „Zygusiowi”, składa autograf, wpisuje datę i z uśmiechem podaje książkę, życząc mu miłej lektury.

Przypomni sobie za każdym razem tę chwilę, kiedy po wielokroć będzie czytał książkę, a kiedy grzbiet zacznie jej się nieco rozpadać sam go zszyje, przytwierdzając do okładki wspomnienia tamtej chwili, smak dzieciństwa i radość młodości.

Tak więc czekała na mnie ta książka – nieatrakcyjna z zewnątrz, niechciana, porzucona przez wiele rąk. Każdy mógł ją mieć, ale nie chciał nikt. Odkryłam jej tajemnicę i piękno. Schowałam do torby jak najcenniejszy skarb, bo wiem, że była nim dla tego chłopca, co tu umarł nie na starość.

Zabieram z jego domu Marka Piegusa, ciężkiego od dobrych wspomnień, ale także inne książki, w których znajduję zakładki z życia profesora. Nie wyjmuję ich z książek, zostawiam między stronami. Sprawdzam tylko, gdzie zatrzymał je ich czytelnik, gdzie myślał, że powróci, ale jego uwagę przyciągnęły inne z tysięcy książek jego biblioteki albo sprawy życia.

Dużo przeczytał, większość pobieżnie przejrzał, niektóre tylko – na przykład te darowane – tylko zważył w dłoni. Ile razy, patrząc na ten cały księgozbiór myślał, że niepotrzebnie go gromadził, że już nie zdąży przeczytać, ba! – nie zdąży przejrzeć nawet! I rzucał się do półek, wyciągał coś na chybił trafił, przysiadał w fotelu i zatapiał się w lekturze. Ale było to nerwowe, niespokojne, wiedział, że za chwilę odłoży książkę na półkę, wkładał między czytane strony znalezioną na podorędziu reklamę leków –  jak w tej książce z gramatyką angielską, gdzie doszedł do czasownika „to have”, którego wszystkie znaczenia chciał przyswoić, ale ciągle o jakimś zapominał. Uczył się tego nerwowo, zły na siebie, że nie chcą mu wejść do głowy tajniki obcego języka.

Sięgał też czasami do półek, żeby powitać nostalgicznym uśmiechem wsadzoną między strony pocztówkę od B., co chodziła do szkoły baletowej, i podrywała go tamtej wiosny, zawsze bezczelnie wpatrując mu się w oczy na uczelni. I pamięta, jak wyciągnął ze skrzynki na parterze tę kartkę z Darłówka, gdzie ona, leżąc na plaży, marzyła o nim. Jej pocztówkę włożył do książki Jerzego Kosińskiego „Wystarczy być” w miejscu, gdzie odnajduję zdanie „Śmierć czyha w pobliżu, zawsze gotowa przeciąć nić życia”. Przeczytał je, czy nie  zdążył?

W „Szpetni czterdziestoletni” Agnieszki Osieckiej skończył na wierszu o Karwicy Mazurskiej – przed rozdziałem „Śmiech”. (Czy sam śmiał się chętnie?) Tam znajduję zdjęcie Polskiej Kadry Narodowej na X Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej 1974, a w „Podróży dookoła świętej krowy” Lucyny Winnickiej pocztówkę ze Świnoujścia od I. To akurat strona 113., gdzie autorka książki pisze: „Nie należy przywiązywać wagi do posiadania, stwarzać z tego celu życia. Jeśli nawet coś masz, a ktoś zechce ci to zabrać, nie żałuj.”

Ja właśnie zabieram. I kiedy mam już w torbach wiele wybranych książek znajduję także Wygodzkiego. Na najwyższej półce drugiego pomieszczenia trafiam na przykurzony egzemplarz „Polskich opowiadań 1960-1963” (wydanych przez „Czytelnika” w 1965 roku). Wiem, że musi się tam znaleźć tekst pisarza z Będzina. I tak jest. Czwarte opowiadanie w tym zbiorze to właśnie jego „Człowiek z wózkiem”.

Biorę też książkę Chotomskiej „Klucze do Jelenia”, którą przyszły profesor dostał w nagrodę za bardzo dobre postępy w nauce po ukończeniu klasy pierwszej. Już wtedy dobrze się zapowiadał. Cieszył się z tej książki, ale jej nie przeczytał. Obejrzał tylko piękne obrazki i wstawił na półkę. Szybko zaczęły tam dołączać inne książki, które chciał mieć, które lubił czytać, tak jak „Marek Piegus” i później setki, tysiące innych. Potem już zawsze będzie czas lektury: coś będzie przeczytane, coś rozpoczęte, a wiele już na zawsze w trakcie czytania. Ciekawe, które takimi zostaną – myśli kiedyś i wraca do tych książek, o których pamięta, że kiedyś je napoczął.

Wtedy znajduje kartkę pocztową od I. Przypomina sobie czas, kiedy wchodził po schodach uczelni i zastawiał się, czy dziś ją zobaczy. Na tej kartce napisała mu, żeby kochał Beatles’ów! I on dobrze wie, co to znaczy – przy ich utworach tańczył z nią, tulił, dotykał pleców. A teraz pewnie ona już o nim nawet nie pamięta. Kto o nim w ogóle będzie pamiętał?

Wychodzę z dawnego mieszkania profesora. Na regałach zostało wciąż zbyt wiele książek, które wnosił kiedyś na górę w pełni życia, w połowie myśli, z planami na przyszłość, w biegu, między bardzo ważnymi sprawami do załatwienia, po których znikł już wszelki ślad. Zabieram te jego książki, w których pocztówki, zakładki, zdjęcia. Oglądam, czytam, wzruszam się.

I wiem, że muszę o nich napisać. Dziś – ja, wnosząc je do mnie na górę: w pełni życia, w połowie myśli, z planami na przyszłość, w biegu, między bardzo ważnymi sprawami do załatwienia, po których zniknie kiedyś wszelki ślad.

(Recenzję opublikowano także na stronie e-teatr.pl: https://e-teatr.pl/42866)

Do widzenia mój pamiętniku…” – Teatr Dzieci Zagłębia im. Jana Dormana, reż. Anna Retoruk

W Będzinie wydarzyło się coś niezwykłego.

Przy ulicy Teatralnej 4 spotkali się: Stanisław Wygodzki – pisarz, Rutka Laskier – autorka pamiętnika z czasów II wojny światowej i Marcel Marceau, czyli Bip – słynny mim z Francji. Wszyscy nie żyją od dawna, tym bardziej niesamowite było to spotkanie.

Łączy ich to miasto, którego najstarsza część „oddzielona od śródmieścia wyniosłością Góry Zamkowej (…) stawała się zaczątkiem dziwacznych wydarzeń i niezwykłych historii” – jak pisał Wygodzki w opowiadaniu „Szatanek”.

Spektakl „Do widzenia mój pamiętniku…”, który od 4 listopada grany jest w Teatrze Dormana, rozpoczyna pantomimą Bip (rewelacyjny Karol Gaj), ale pierwsze słowa, które w nim padają, należą właśnie do Stanisława Wygodzkiego. Pochodzą z wierszowanego utworu „Lubię dworce kolejowe”, który autor napisał dla swoich dzieci. Po wojnie zaczynał wszystko od początku – od syna Adama i córki Ewy. „Lubię dworce kolejowe” – brzmi tytuł, bo to rzecz dla najmłodszych, a tych – jak wiadomo – kolej zawsze fascynuje. Ale dla Wygodzkiego i jego najbliższych pociąg to trauma, synonim straty, obietnica śmierci.

Skład ze stacji Będzin Miasto zawiózł ich wszystkich w sierpniu 1943 roku do obozu Auschwitz-Birkenau. W tej drodze jego pierwsza żona i córeczka straciły życie. Tym transportem jechała też czternastoletnia Rutka Laskier z rodziną. Ona odjeżdżała, a w domu przy ul. 1 Maja 13, w schowku pod schodem, cierpliwie czekał zeszyt z zieloną okładką, w którym zapisała co mogła z wojennej rzeczywistości. Wyjęły go później dłonie Stasi Sapińskiej i schowały na pamiątkę do szuflady. Opublikowany po raz pierwszy w 2006 roku stał się sensacją, później też inspiracją dla artystów.

Pamiętnik Rutki oraz piękne i niesłusznie zapomniane teksty Wygodzkiego połączyła w całość Anna Retoruk, spajając je postacią Bipa, którego korzenie wywodzą się z Będzina, i który sam ratował w czasie wojny dzieci żydowskie. I spektakl gotowy!

Tak łatwo to powiedzieć i napisać, ale to, co w efekcie wydaje się oglądającym lekkie i zwiewne (tak jest w tańcu, na którym trochę się znam, ale również w tym przedstawieniu) poprzedzone jest przeważnie żmudnym i męczącym czasem przygotowań. O tym, że nie było łatwo, bo przed aktorami stanęły wyzwania, z jakimi wcześniej się nie mierzyli – mało tekstu, dużo ruchu czy piosenki w jidysz – wspomniała sama autorka scenariusza i reżyser spektaklu, Anna Retoruk.

– Myślałam, że mnie rozszarpią – żartowała, a ja myślę, że tym, co stworzyli na tej scenie wspólnie, w niezwykłej scenografii i z muzyką mającą moc przenoszenia w czasie, rozszarpać mogą jedynie serca oglądającej to magiczne widowisko publiczności.

Dzieciństwo jest tak ważne! Wiedział o tym Stanisław Wygodzki, który swoje najpiękniejsze utwory – „Basy” i „Szatanek” zbudował właśnie na wspomnieniach z najmłodszych lat. Przedwojenny Będzin wypełniony jest u niego gwarem, zapachami i sceneriami, których na próżno już szukać. Odeszły z mieszkańcami tego miasta zgładzonymi w czasie wojny.

Książki Stanisława Wygodzkiego na plakacie do spektaklu. Projekt plakatu: Alicja Kocurek Illustrations

Fragmenty wspomnianych tekstów Wygodzkiego rozbrzmiewają w spektaklu jeszcze zanim pojawi się Rutka – bo taka właśnie była kolejność. Będzin był najpierw placem dziecięcych zabaw dla Wygodzkiego, dużo później dopiero dla Rutki. Wygodzki daruje temu spektaklowi opisy, nadaje klimat – Rutka darowuje fabułę. Anna Retoruk składa ich historie w jedną niepowtarzalną całość, a Bip obserwuje to wszystko, wczytuje się, towarzyszy.

Marcel Marceau wyznawał „sztukę ciszy” – reżyserka, przywołując go do spektaklu czerpie z jego doświadczenia. Słów jest na scenie tylko tyle, ile trzeba, ale treść, które niosą wylewa się poza scenę. Wpływa między fotele – czerwone jak róża – włącza się w krwiobieg, wlewa do dusz. Widz poniesie ją w sobie po wyjściu z teatru.

Piękny jest sposób, w jaki reżyserka używa w spektaklu gestów. Budują magię chwili, jak wtedy, kiedy ze ślubnego welonu Dwojry Laskier, zwijanego przez kobiety powstaje tłumoczek z dzieciątkiem – narodzoną właśnie Ruth. Albo kiedy mowa o spalonej we wrześniu 1939 roku będzińskiej synagodze. Nie ma ognia, ale jest łuna czerwieni i wszędobylski zapach dymu i kadzidła. Synagoga znika, bo Bip przenosi ją w rękach w stan niebytu, wycofując się w ciemność. Ma się wtedy wrażenie uczestniczenia w czymś mistycznym.

Tylko Rutka jest w spektaklu lalką. To wyróżnienie głównej bohaterki. Wydaje mi się to jedyną słuszną decyzją: powierzyć aktorce, Sabinie Romańczak, nie rolę Rutki, a „tylko” jej „towarzyszki”. Dla nas prawdziwa jest tylko jedna Rutka – ta, którą znamy z zachowanych cudem zdjęć. Ktoś z inną twarzą, choćby i podobną – nie może się przecież pod nią podszywać!

Jak wiele jest w tym spektaklu metafor, zachwycających elementów scenografii Pavla Hubički, która ze statycznej w jednej chwili staje się dynamiczna, po odniesienia do symboliki tańca – nie zliczę. Rutka w swoim dzienniku marzy o Janku, o pierwszym pocałunku, a potem nagle wyśmiewa i jego, i swoją miłość, żeby za chwilę znowu pragnąć tego chłopca. Tych rozterek nie można było pokazać dobitniej niż w tangu – tańcu smutku, zawodu miłosnego, ale i namiętności. O tancerzach z kamienicy w Będzinie – takich, jacy tańczą w tej scenie, pisał też przecież Wygodzki w opowiadaniu „Nauczyciel tańca”!

Autor muzyki do spektaklu, Marcin Gałażyn, powiedział w wywiadzie dla TVP 3 Katowice, że starał się, aby nie dokładać dźwiękami smutku, żalu. Niestety, nie udało się. Płakałam jak dziecko.

Kiedy na scenę po raz pierwszy wchodzi aktorka z Rutką – a dzieje się to dopiero około czterdziestej minuty spektaklu – i niepewnie rozgląda się wokół, z bólem w sercu myślę o tej dziewczynce z Będzina, która pojechała do Oświęcimia. Nie miała pojęcia, że jeszcze kiedyś tutaj wróci, po tym jak spłonie w krematorium.

Kiedy zaś na scenę wbiega ta sama aktorka, szukając ukrytego przez Rutkę pamiętnika, to wiem, że Stanisława Sapińska byłaby bardzo szczęśliwa, oglądając to przedstawienie.

Na tle ogniście czerwonej kurtyny, tak pięknej jak róża – pantomimę rozpoczyna Bip.

Wygodzki pożycza słów na początek. „Lubię dworce kolejowe…” – recytują dziecięce głosy, wprowadzając nas w świat, który był udziałem i Rutki, i Wygodzkiego, i ojca Marcela Marceau, i niemal połowy przedwojennej społeczności tego miasta.

A potem Wygodzki kończy ten spektakl:

(…) Pociąg odjedzie,

a potem

noc go nakryje i ciemność,

ale zostaną ze mną

huki, szumy, łoskoty.

I w tym wielkim rozgwarze

siedzę w każdym wagonie

i wsparłszy o szybę dłonie

myślę sobie i marzę

o tej wielkiej podróży,

która nas jeszcze czeka,

o tej bardzo dalekiej

i tak pięknej jak róża. (…)

I niektórzy nie mogą klaskać, bo dłonie przyrośnięte mają do oczu, które rozpoczęły słoną podróż w głąb tej historii.

***

Rutka Laskier (1929-1943)

Stanisław Wygodzki (1907-1992)

Marcel Marceau (Marcel Mangel) (1923-2007)

***

(Tekst: Izabela Tumas)

***

SPEKTAKLDo widzenia mój pamiętniku…” w Teatrze Dzieci Zagłębia im. Jana Dormana

Anna Retoruk – scenariusz i reżyseria

Pavel Hubička – scenografia

Marcin Gałażyn – muzyka

Arkadiusz Buszko – choreografia

Prot Jarnuszkiewicz – reżyseria światła

Wioletta Białk – przygotowanie wokalne

Sabina Romańczak – asystent reżysera

Edyta Dziura – inspicjent

Patrycja Kundro – produkcja

***

Obsada: Joanna Rząp, Katarzyna Bała, Edyta Dziura, Sabina Romańczak, Karol Gaj, Jacek Mikołajczyk, Szymon Stęchły, Wojciech Żak, Wiesław Sławik, (głos gościnny), Sargis Davtyan (głos gościnny), Stefan Szulc (głos gościnny).

***

Fot.: Izabela Tumas

Babcia

4 listopada Babcia obchodziłaby 120. rocznicę urodzin. Zmarła 21 lat temu.

Piję właśnie herbatę z jej ulubionego kubka. Zwykły kubek z lamówką, ale jakoś szczególnie go sobie upodobała – podobno kawa Inka smakowała z niego najlepiej.

Na zdjęciu z kokardą na głowie i przy kołnierzu ma (o ile dobrze zapamiętałam) 19 lat. O tym drugim zawsze mówiła, że zrobiła go dla innych, żeby tak zostać zapamiętaną. Ale ja pamiętam Babcię inaczej, bo poznałam ją, kiedy była już pięknie siwiutka.

Miałam pięć lat, siedziałam jej na kolanach, dotykałam tych białych włosów podpiętych z boku wsuwkami, a z tyłu grzebykiem, i – sama mając wtedy włosy jasne jak pszenica, w zachwycie pytałam:

– Babciu, kiedy będę miała takie blond włosy jak ty?

A ona się śmiała, i mówiła, że jeszcze bardzo, bardzo długo będę czekała. A to już!

Była ze mną od początku, a ja byłam z nią do końca.

I w ogóle nieistotne, że nie byłyśmy spokrewnione, bo to była moja najprawdziwsza, ukochana Babcia.

OPOWIEŚĆ PIERWSZA

Czy Stanisławowi Wygodzkiemu przyszłoby do głowy, że ktoś opowie kiedyś o jego życiu i twórczości na będzińskim dworcu kolejowym, tam gdzie rozpoczęła się tragiczna część jego biografii?…

A tak właśnie stało się 30 sierpnia 2023 r. dzięki zaproszeniu na spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki działającego przy Miejskiej i Powiatowej Bibliotece Publicznej im. Stefana Żeromskiego w Będzinie. Prowadzi go Grażyna Sałagan.

Wychodzi na to, że to była nasza, mieszkańców Będzina, powinność – poznać dzieje prozaika i poety stąd, niegdyś jednego z najpopularniejszych pisarzy polskich. Ale uczestnicy DKK byli autentycznie zainteresowani jego historią.

To była też jedyna okazja, żeby obejrzeć album ze zdjęciami ze spotkania z pisarzem z 1963 roku w Grodźcu, i potrzymać w ręku książkę z jego autografem. Obie rzeczy należą do zbiorów biblioteki.

Wykład o Wygodzkim wpisał się w obchody 665-lecia miasta, a odbył się w gościnnych progach „Cafe No. 13” mieszczącej się przy Filii nr 3 Dworzec na stacji Będzin Miasto.

OPOWIEŚĆ DRUGA

Kolejne spotkanie poświęcone SW odbyło się 7 września 2023 r. w Muzeum Miejskim Sztygarka w Dąbrowie Górniczej na zaproszenie Zagłębiowskiego Towarzystwa Genealogicznego.

Andrzej Kotulecki z książką, którą pamięta z dzieciństwa. Fot. Izabela Tumas.

– Pamiętam książkę z tym lwem na wystawie w księgarni. Byłem wtedy dzieckiem. Obok stała książka ze Słoniem Trąbalskim, pamiętam jak dziś – powiedział mi Andrzej Kotulecki, dziennikarz i radiowiec. Gdybym na wykład o Wygodzkim nie wzięła książek dla dzieci nigdy nie usłyszałabym tego wspomnienia.

Jak wielka jest moc sprawcza pamięci! Charakterystyczna okładka z ilustracją Witza zapada w pamięć chłopca – on jeszcze nie wie, że jutro i pojutrze nie będzie co prawda już o niej pamiętał, ale za 58 lat w pobliskiej Dąbrowie Górniczej zobaczy ją ponownie. Wtedy przypomni sobie tamten moment.

Mam więc dzięki temu przed oczami chłopaka, który wpatruje się w kolorowe okładki przez szybę księgarni w Sosnowcu. Jest rok 1965, „Uciekł lew” Stanisława Wygodzkiego pachnie jeszcze farbą drukarską. Pisarz mieszka w Warszawie z żoną i dwójką dzieci. Wszyscy będą w Polsce jeszcze tylko trzy lata. Wyjadą w styczniu 1968 roku po tym, jak córka i syn Wygodzkiego spotkają się w szkole z antysemickimi szykanami. Pisarz nigdy już nie wróci do swojego kraju. Umrze w Izraelu, tęskniąc za Polską i Będzinem do samego końca.

Stanisław Wygodzki z żoną Ireną i dziećmi: Adamem (ur. 1952) i Ewą (ur. 1955) w Warszawie, ok. 1967 roku. Zdjęcie przesłał mi krewny pisarza, Andrei Sosna

Za zaproszenie na spotkanie ZTG dziękuję bardzo Paniom: Bożenie Westphal, która przygotowała mi prawdziwą niespodziankę – drzewo genealogiczne Wygodzkiego, oraz Annie Poznar, mojej bibliotekarce ze Szkoły Podstawowej nr 8, która wprowadzała mnie w tajniki fachu bibliotekarskiego od najmłodszych lat!

Od Towarzystwa dostałam też pierwszy numer rocznika „Proavus” z bardzo ciekawymi tekstami. Tutaj można go czytać online: https://www.sosnowiec.pl/…/PROAVUS-rocznik-2023…

OPOWIEŚĆ TRZECIA

To od tego wykładu powinien zacząć się cykl spotkań wokół Wygodzkiego (zapoczątkowany w listopadzie 2022 r. w Bramie Cukermana), bo wiem, że nikt lepiej nie poniesie w świat opowieści o zapomnianym pisarzu z Będzina, niż bibliotekarze właśnie. Liczę na to!

Fot. Izabela Tumas

Wykład dla nauczycieli bibliotekarzy powiatu będzińskiego odbył się 20 października 2023 r. w ramach „Sieci współpracy i samokształcenia” – cyklicznych spotkań organizowanych przez będzińską filię Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Katowicach.

Zaprosiła mnie jej kierownik – Magdalena Durleta, z którą znamy się od czasów studiów bibliotekoznawczych. Magda, dzięki za wszystkie miłe gesty i dobre słowa po spotkaniu!

„Noc bibliotek” rządzi się swoimi prawami. Prawem tej ostatniej był absurd.

Już początek dał nam dużo do myślenia: przez okna biblioteki miejskiej w Będzinie spoglądaliśmy na halę sportową Arena, w której tego dnia odbywała się konwencja Nowej Lewicy. Dobrze wiedzieliśmy, że to oni ukradli nam widzów i pogorszyli frekwencję… Mimo tego wszystko poszło świetnie, a złożyło się na to:

🐸 Czytanie naszego mistrza absurdu Sławomira Mrożka i opowiadanie anegdot o nim.
🐸 Połączenie online na inaugurację Nocy Bibliotek – odbyła się ona – w bibliotece szkolnej (!) Liceum Batorego w Warszawie.
🐸 Interpretacje hasła „Absurd nie czytać” w nagraniach między innymi: Piotra Siemiona, Cezarego Łazarewicza, Wojtka Chmielarza, Pawła Sołtysa (Pablopavo), Macieja Meleckiego – poety i dyrektora Instytutu Mikołowskiego. Był też mój filmik.
🐸 Spotkanie z pisarką Marzeną Orczyk-Wiczkowską oraz rysownikiem i pisarzem Wojciechem Grabowskim, który ożywił imprezę, przybliżając nam postać Edwarda Leara. Opowiadał o jego rysunkach i limerykach, pokazał oczywiście książeczkę Leara, która przeszła już do klasyki – „Dong co ma świecący nos i inne wierszyki Pana Leara” z ilustracjami Bohdana Butenki. Mogliśmy też obejrzeć rysunki Wojtka do limeryków Edwarda L.

Film Monty Pythona z Ministerstwa Głupich Kroków dopełnił dzieła. Bibliotekarki i bibliotekarz czytali też maleństwu w wózku absurdalne utwory: dzieło Hawkinga, instrukcję obsługi i sprawozdanie z meczu piłkarskiego.
W czytelni była wystawa Mrożkowa, z czarnej płyty czytał nam Broniewski i było absurdalnie uroczo.

Imprezę wymyślił i przygotował dla Miejskiej i Powiatowej Biblioteki Publicznej w Będzinie im. Stefana Żeromskiego – Andrzej Noga (Artymowicz). Pomagała mu koleżanka z czytelni – Magdalena Błachno – z panieńskiego – Mrożek! 😁

A tutaj możecie obejrzeć mój filmik nagrany na tę Noc bibliotek. Towarzyszył mi pluszowy Miffy – króliczek, bohater książek holenderskiego pisarza Dicka Bruny:

To jest prawdziwa dobra zmiana.

W dniu setnej rocznicy urodzin Noblistki – 2 lipca 2023 roku – w Krakowie przy ulicy Karmelickiej otwarto park jej imienia.

Mural okolicznościowy z najsłynniejszym już dziś (za sprawą Sannah) wierszem Szymborskiej zaprojektowali graficy z firmy Medicine, która wyspuściła też serię ubrań inspirowaną poezją WS.

Jeszcze niedawno na tym miejscu znajdował się parking – podobno wyjątkowo szpetny. Wystarczyło zerwać asfalt, przywieźć ziemię, implantować zieleń, a z nazwy usunąć końcówkę „ing”, żeby to miejsce stało się miłe i sielskie. Do tego celu przysłużyło się podobno 9 tysięcy głosów mieszkańców grodu Kraka, bo pomysł na taką zmianę przegłosowano w budżecie obywatelskim. Przekształcanie chwilę trwało, ale miasto zdążyło ze wszystkim na czas.

Na otwarciu przemawiał oczywiście Michał Rusinek – prezes Fundacji im. Wisławy Szymborskiej i prezydent Krakowa, Jacek Majchrowski. Wiersze recytowała m.in. Anna Dymna oraz aktorzy Teatru Bagatela i Groteska.

Przed otwarciem można było – w ramach warsztatów – stworzyć swoją wyklejankę albo ułożyć lepiej. Takie atrakcje zapewniała Biblioteka Kraków. Skorzystaliśmy. 🙂

Atrakcyjność tego miejsca wzmaga znajdująca się naprzeciw wspaniała kawiarnia „Ciacho bez cukru”, gdzie kupicie także słodycze bez glutenu i laktozy, a wszystko w towarzystwie doskonałej kawy z pobliskiej palarni kawy.

Zdecydowanie polecam!

Gdyby pozwolono jej żyć, mogłaby obchodzić dziś 94. urodziny.

Urodzona 12 czerwca 1929 roku w Krakowie Rutka Laskier przez całe życie mieszkała w Będzinie. Od stycznia do kwietnia 1943 roku prowadziła dziennik w getcie będzińskim na Warpiu-Kamionce.

Zapiski przetrwały dzięki Stanisławie Sapińskiej – ona podpowiedziała, gdzie można ukryć zeszyt. Wskazała Rutce schowek pod schodami domu, który należał do rodziny Stanisławy, a znalazł się na terenie getta. Sapińska odnalazła później zeszyt i przechowywała ponad 60 lat. Po raz pierwszy wydano go w 2006 roku.

W tym roku przypada też 80. rocznica śmierci Rutki (zginęła w Auschwitz prawdopodobnie w grudniu 1943 r., co można wnioskować z relacji Zofii Minc). To ta rocznica skłoniła mnie do organizacji II edycji konkursu „Będzin w oczach Rutki Laskier” dla podstawówek będzińskich.

Od wielu lat opowiadam uczniom o Rutce i zachęcam ich do poznawania historii dziewczyny. Mówienie o Rutce to także pielęgnowanie pamięci o mieszkańcach pochodzenia żydowskiego z naszego miasta, które przed wojną nie bez przyczyny nazywane było Jerozolimą Zagłębia. Niemal połowę jego mieszkańców stanowili Żydzi.

Stanisława Sapińska zmarła w lipcu 2019 roku. Podczas konkursu uczniowie obejrzeli fragment niepublikowanego nigdzie wywiadu, w którym wspomina spotkania z Rutką. Został zarejestrowany w 2012 roku, kiedy przygotowywałam z uczniami pracę na ogólnopolski konkurs „Póki nie jest za późno”.

Więcej o Rutce w Wiki oraz w moim artykule „Tropami Rutki Laskier” („Śląsk” 4/2022).

Czasami marnuję w bibliotece czas.

Tak, powinnam robić coś zupełnie innego – wykreślać rzeczy z długiej listy zaległości (nowy protokół ubytków, nowy protokół darów, retrospektywne wpisywnie kilku tysięcy książek do programu MOL, okładanie książek w folię itp.) – a tkwię między regałami, bo akurat wyłuskałam z półki jakąś książkę. Jest ona albo stara, albo dziwna, albo ma ciekawy tytuł – w różnych konfiguracjach lub wszystko naraz.

Wertuję, podczytuję to tu, to tam. Podziwiam ilustracje. (A zegar tyka.) A potem żałuję, że nikt tej książki nie zobaczy, nikt nie przeczyta, nikt się już nie zachwyci i nie zadziwi. Czasami jeszcze odstawiam ją na miejsce, ale bywa, że niosę taką na stracenie. Serce łka, ale cóż – kwalifikuje się do usunięcia z księgozbioru, zbiera kurz od lat, zabiera cenne miejsce.

Biblioteki szkolne i publiczne są teraz w większości piękne, kolorowe i wyłącznie z nowymi książkami. Na stare nie ma miejsca. Nie ma też sensu ich tam gromadzić – od tego są biblioteki innego typu (Biblioteka Narodowa czy inne naukowe).

W mojej poprzedniej bibliotece gimnazjalnej takich książek było bardzo dużo – biblioteka odziedziczona po podstawówce istniała od 1945 roku i mimo wycofywania wiekowych i zniszczonych egzemlarzy pozostawało w niej wiele ciekawych staroci. (To ich zdjęcia użyłam jako tła i foto profilowego strony, o której tutaj piszę.)

W bibliotece gdzie pracuję obecnie mimo ciągłych selekcji księgozbioru nadal jest dużo książek z lat 50. i 60. Wpadłam na pomysł, żeby przywrócić je jakoś choćby we fragmentach. Założyłam na Facebooku stronę KSIĄŻKOduchy. Wstawiam tam zdjęcia: okładki, strony tytułowej, pierwszej strony (czasami też innych), wybranych ilustracji, spisu treści i stopki redakcyjnej.

KSIĄŻKOduchy to przypomnienie, ale też pożegnanie starej i ciekawej (dla mnie) książki z czytelnikiem, jej łabędzi śpiew.

KSIĄŻKOducy – https://www.facebook.com/profile.php?id=100090682209732

W tym roku mija 80. rocznica likwidacji getta będzińskiego.

16 kwietnia 2023 r. w historycznym domu bojowników getta przy ul. Rutki Laskier 24 w Będzinie została uroczyście otwarta izba pamięci. Było to możliwe dzięki uprzejmości właścicieli domu, Anny i Stanisława Cieploków, oraz determinacji i zaangażowaniu Fundacji Brama Cukermana, która od teraz sprawuje pieczę nad tym miejscem, i która włożyła ogrom pracy w jego przygotowanie.

Otwarciu wystawy towarzyszył wykład „Ślady Zagłębiowskich Żydów: Nie damy się wysiedlić”. Wydarzenie wspierał Teatr Zagłębia w Sosnowcu.

Zejście do budynku przy ul. Rutki Laskier 24 w Będzinie.

Na uroczystość przyszło bardzo dużo osób, byli też harcerze. Wszyscy oni poniosą historię tego domu dalej.

Trzeba było aż 80 lat i tysięcy osób wydeptujących ścieżki prowadzące do położonego poniżej głównej ulicy domu, żeby odwiedzający to miejsce mogli dowiedzieć się o nim trochę więcej niż napisano na tablicy umieszczonej na budynku, a także wejść do środka.

Ta tablica to zresztą ewenement, bo przytwierdzono ją tam już w 1947 roku!

Można na niej przeczytać, że 3 sierpnia 1943 roku w bunkrze zginęli z rąk hitlerowców m.in. Frumka Płotnicka czy Baruch Gaftek – młodzi ludzie z Żydowskiej Organizacji Bojowej, i to nie tylko z Zagłębia, bo przecież Frumka przyjechała do nas z Warszawy.

Maria Polak, zmarła już właścicielka domu wspominała, że pod budynkiem i stodołą były bunkry, w których ukrywali się bojownicy ŻOB, ale dopiero w 2011 roku, przygotowując z uczniami projekt „W getcie będzińskim…” dowiedziałam się, że do jednego z nich wchodziło się przez piec kuchenny mieszkania, które zajmowaliśmy w dzieciństwie. Zarejestrowany przez Fundację wywiad z Marią Polak, w którym relacjonuje te szczegóły, można obejrzeć w izbie pamięci.

Podczas uroczystego otwarcia izby Karolina Jakoweńko z Fundacji przeczytała fragment książki Avihu Ronena „Skazana na życie. Dzienniki i życie Chajki Klinger” (ŻIH, 2021). Avihu Ronen to syn Chajki – przywódczyni ruchu oporu w getcie będzińskim, która przeżyła wojnę (popełniła samobójstwo 15 lat później). To jej znajomi z organizacji zginęli wtedy podczas likwidacji getta.

Zawarta w tym wydawnictwie relacja Abrahama Potasza, żydowskiego policjanta, przynosi dalsze makabryczne szczegóły bezpośrednich okoliczności śmierci młodych ludzi. Kiedy pierwszy raz ją przeczytałam – na obrazy zaścielonego trupami podwórka nakładały mi się z obrazki naszego zwykłego dzieciństwa tam – i było to nie do zniesienia.

Wcześniej ulica nazywała się Podsiadły, a do budynku schodziło się dróżką po prawej, wzdłuż której rosły wiśnie. Tu gdzie schodzi się obecnie był tajemniczy ogród z drzewami owocowymi. Nie wolno nam było tam wchodzić.

Na trawniczku przy wiśniach robiliśmy pokazy cyrkowo-akrobatyczne dla rodziców, a przy ogrodzie bawiliśmy się w sklep.

Z tyłu domu było zarośnięte śmietnisko i stary garaż z zarwanym dachem. Jeżeli nie było nas przed domem to z pewnością bawiliśmy się tam.

Dom zbudowany był z kamieni, na których odnajdywałam odbite muszle. Byliśmy pewni, że jest niezwykły. I był.

W głębi podwórka stały komórki na węgiel i resztki stodoły. Mówiło się o niej różne rzeczy…

Maria Polak zawsze podkreślała, że w tym budynku powinno być muzeum. Dla niej było to szczególnie ważne, bo przecież znała większość osób, które w bunkrach pod domem wybudowanym przez jej rodziców próbowały stawiać opór, ale – jak głosi napis na tablicy – „zginęły w nierównej walce”.

Że ta izba wreszcie powstała cieszę się szczególnie, bo mając lat kilkanaście próbowałam poprawić wygląd pamiątkowej tablicy – wówczas już dosyć zniszczonej (o czym pisałam na blogu: https://bibliog3.wordpress.com/…/pamiatkowa-tablica…/ )

Wspaniale więc, że wreszcie naprawdę się udało!

O domu w getcie przeczytacie również w książce Karoliny i Piotra Jakoweńko „Pamięć pogranicza. Opowieści o żydowskim życiu i Zagładzie na Górnym Śląsku i Zagłębiu Dąbrowskim” (Wyd. Fundacja Brama Cukermana i Biblioteka Śląska. Będzin- Katowice 2022). Publikację można czytać online tutaj:

„Pamięć pogranicza”