Wyznawcy Mariusza Szczygła stawili się tłumnie. W auli dąbrowskiej biblioteki zabrakło wczoraj miejsc, a niektórzy przysiedli nawet na podeście, skąd pisarz czarował całą salę.
Starsi pamiętają go jako prowadzącego pierwszy w telewizji polskiej talk-show „Na każdy temat” (w Polsacie), inni jako autora doskonałych książek o Czechach, ale przede wszystkim reportażystę. „Na każdy temat” nie oglądałam, bo nie miałam telewizora, a zresztą byłam wtedy zbyt niedojrzała, żeby docenić kunszt dziennikarski Szczygła, który w konkursie na prowadzącego wykosił m.in. Huberta Urbańskiego. Za to teraz uwielbiam twórczość literacką autora „Gottlandu”, a od jego cotygodniowych felietonów w „Dużym Formacie” jestem po prostu uzależniona.
Paradoksalnie, przez ból kolana Mariusza Szczygła spotkanie zrobiło się dosyć dynamiczne i interaktywne, bo pisarz wolał stać lub chodzić, niż siedzieć w fotelu na scenie. Wykorzystując panią w czerwonym sweterku udowadniał empirycznie, że żaden reportaż nie może być obiektywny, bo to, na co zwróci uwagę dziennikarz, zawsze będzie zależało od wielu czynników – humoru, pogody, zmęczenia. Prowokował śmiech publiczności, czytając fragmenty swojej doskonałej książki „Zrób sobie raj”, w której obywatele czescy powszechnie nie odbierają urn z prochami po kremacji swoich bliskich (70% to nieodebrane matki…), a pewna Czeszka daje wykład o rozpełzających się po całym świecie Polakach.
Prowadząca przepytała bohatera wieczoru ze wszystkiego – począwszy od seksu (to właśnie on, jako pierwszy, użył na antenie słowa „orgazm” zamiast „satysfakcja”), sąsiadów ze Złotoryi (skąd pochodzi), pracy w telewizji (która, co prawda, pozwoliła zarobić mu na mieszkanie, ale doprowadziła do nadciśnienia), przez reportaż, aż po znienawidzone przez niego pytanie „Jak się u Pana zaczęła miłość do Czech?” Dowiedzieliśmy się, że uwielbienie do naszych sąsiadów rozpoczęło się od wywiadu z piosenkarką Martą Kubišovą. Ponieważ nie mógł przeprowadzić go po angielsku (oboje nie znali tego języka), w rok nauczył się więc czeskiego. No i tak poleciało.
Jeżeli chodzi o reportaż pisarz podkreślił, że dziennikarz nie może ani kopać, ani poklepywać, powinien przedstawić racje obu stron. Ma dać wiedzę i emocje. To czytelnicy sami będą oceniać. Uważa, że ludzie zawsze będą czytać reportaże – po to, żeby przez chwilę być kimś innym i pożyć życiem innego człowieka. Taki rodzaj kulturalnego podglądactwa.
Dlaczego dobrze czyta się teksty Mariusza Szczygła, bez względu na ich temat i długość? Bo wszystko, co pisane z pasją (i oczywiście talentem!) czyta się wyśmienicie. Sam M. S. zaznaczył, że jest w nim tak ogromna potrzeba pisania, że gdyby nie było gazet, pisałby… na murach! 🙂 Mariusz Szczygieł uczy w Polskiej Szkole Reportażu – w tekstach swoich studentów uzasadnia wszelkie skreślenia, a na dobrą drogę pisarską naprowadza, pisząc ich dobre zdania w wersjach: lepszych i najlepszych. Chciałoby się zostać uczniem tego pana!
W ostatnich latach pisarz był dosyć zajęty. Pracował m.in. nad 3-tomowym dziełem „100/XX. Antologia polskiego reportażu XX wieku”, prowadzi z kolegami wydawnictwo „Dowody na Istnienie” i klubo-księgarnię „Wrzenie Świata”, dlatego nie wydał żadnej swojej nowej książki. Ale powoli się do tego zabiera – tym razem na tapetę weźmie porwania samolotów, które w latach 80. i 90. były w naszym kraju podobno niezwykle popularne! Notabene córka Doroty Terakowskiej, Kaśka T. Nowak, jest właśnie w trakcie pisania powieści na ten sam temat – wraz z przyjaciółmi próbowała porwać samolot z Balic w roku 1980. (O Jezu! Muszę swoją napisać szybciej! – powiedział M.S., kiedy się o tym dowiedział).
Był też miód na serce młodzieży. Tymi opowieściami pisarz demoralizuje podobno uczniów na spotkaniach autorskich. Mowa o ogromnej niechęci do matematyki i szkolnych z nią problemach. Po takich spotkaniach młodzi zaczynają chyba wierzyć w siebie, bo skoro można być nogą z matmy, a później odnieść taki sukces w innej dziedzinie, to może jednak jest nadzieja?
Podczas składania autografów ujawniły się wielkie fanki felietonów Szczygła w „Dużym Formacie” (w tym i ja). Nasze zapewnienia o ich szczególnym uwielbieniu połączonym z ceremoniałem rozpoczynania lektury dodatku właśnie od nich legły u podstaw pomysłu, żeby wydać je drukiem. Tak, to by wiele rozwiązało. Na przykład u mnie w domu moja druga połowa nie musiałaby wreszcie konkurować o cenne metry kwadratowe z wszechobecnymi „DF” (a przynajmniej do czasu ich ponownego namnożenia utrudniającego zamieszkiwanie).
Odnajduję cechy wspólne z Mariuszem Szczygłem (porównywać się do guru – co za tupet!): 1. Matematyka była także moją zmorą licealną. Gdyby nie „boska” pomoc na maturze z matmy, może nie zdałabym na wymarzone studia i nie robiła teraz tego, co uwielbiam. 2. Też wolę pisać, niż mówić. 3. No i mam problem z prawym kolanem. 😉
I jeden wątek wspólny z naszą szkołą: pisarz przyjaźnił się z Gaygą, piosenkarką pochodzącą z Będzina, nauczycielką muzyki w naszej szkole (zanim przekształcono ją w gimnazjum). Zagrał nawet w teledysku Gaygi do piosenki „Niebo – piekło” – przechadza się tam w ciemnych okularach z plecakiem:
Spotkanie w Dąbrowie było świetne – miałam wrażenie, że to nie wizyta autora poczytnych książek, a nagranie do nowego talk-show. 😉