Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Grudzień 2012

Kończy się właśnie Rok Janusza Korczaka.

Joanna Olczak-Ronikier, która w 2011 r. opublikowała w wydawnictwie W.A.B książkę „Korczak. Próba biografii” mówiła w lipcowym wywiadzie dla „GW”, że nie wykorzystano potencjału tych obchodów. Były oczywiście spotkania i konferencje, ale podczas nich nauczyciele rozmawiali z nauczycielami albo z władzami. I nic z tego nie przenikało do przestrzeni publicznej. To, że jednemu z pociągów nadano imię Starego Doktora nazwała makabrą, bo przecież Korczak w ostatnią podróż ze swoimi wychowankami z Domu Sierot pojechał do Treblinki koleją…

Chyba ktoś decyzyjny przeczytał te rozgoryczone słowa, bo w ostatnich miesiącach w prasie i telewizji widoczna była akcja upowszechniająca myśli Korczaka, którą koordynował Instytut Książki. To hasła akcji z prasy:

akcja_Korczak

akcja_Korczak1

Kiedy zaczynałam inwentaryzację, zlikwidowałam w czytelni wystawę o Korczaku. Miałam na niej dużo wydawnictw zebranych w bibliotece i w domu. To tylko część z nich:

ksiazki_Korczak

Wyłowiłam z nich „Sławę”, bo nigdy jej nie czytałam. (W przeciwieństwie np. do „Bankructwa małego Dżeka”  – byłam tak zafascynowana przedsięwzięciem młodego Fultona, że wraz z koleżanką założyłam szkolny sklepik, wykupiwszy wcześniej za grosze towar z likwidującej się hurtowni artykułów biurowych. Było to w czwartej albo piątej klasie podstawówki. Sprzedawałyśmy na przerwie notatniki, ekierki, ołówki i gumki. Pamiętam, że dyrektorka nas wyściskała i pogratulowała inicjatywy. Teraz taka rzecz byłaby w szkole nie do pomyślenia!)

Przeczytałam „Sławę” wydaną w 1958 w Naszej Księgarni, poręczniejszą i ozdobioną ilustracjami Leonii Janeckiej.

Slawa_NK

Na okładce Olek i Władek po wizycie w czytelni. Rys. Leonia Janecka.

Bohaterowie książki: mama, tata, Władek, Mania, Pchełka, Wicuś i najmłodsza Abu.

Bohaterowie książki: mama, tata, Władek, Mania, Pchełka, Wicuś i najmłodsza Abu. Rys. Leonia Janecka.

Mamy też w bibliotece większe wydanie „Sławy”, i to jest cenniejsze. Wydrukowano je w 1946 roku w Wydawnictwie J. Mortkowicza w Krakowie, czyli tym, które założył dziadek Joanny Olczak-Ronikier, autorki biografii Korczaka. Korczak był zresztą przyjacielem rodziny, ale pisarka pamięta go głównie dzięki wspomnieniom matki. Sama nie miała okazji dobrze zapamiętać Starego Doktora – kiedy wyjeżdżały z matką z Warszawy był rok 1940 i mała Joasia miała wtedy pięć lat.

Rys.: J. Toma.

Rys. J. Tom.

Slawa_Mortkowicz1

”Sława” to krótka opowiastka dla dzieci, jej akcja toczy się w dużym mieście na początku XX wieku. Wielodzietna rodzina, której do tej pory powodziło się dosyć dobrze (ojciec prowadził kawiarnię), musi porzucić wygodne mieszkanie, bo pojawia się konkurencja i głowa rodziny traci pracę. Mieszkają teraz bardzo skromnie. Najstarsze dzieci nie chodzą do szkoły, ale pracują, a najmłodszą Abu chce przysposobić bezdzietne małżeństwo. Jest tak biednie, że w zimie nie ma czym ogrzać mieszkania, dzieci chorują i trafiają do szpitala. I nie wszyscy wrócą z niego do domu, co zresztą już na samym początku opowieści wyjawia Korczak.

Tam, gdzie przeprowadza się rodzina, najstarszy z rodzeństwa – Władek, poznaje starszego od siebie Olka, który imponuje mu wiedzą i sposobem bycia. To on zapisuje rodzeństwo Władka do ochronki, a potem nakłania samego Władka na szkółkę niedzielną. Chłopcy poznają się w taki sposób: kiedy Władek siedzi z najmłodszą siostrzyczką na schodach, zatrzymuje się przy nim Olek z paczką pełną książek. Przegląda je z uśmiechem i wywiązuje się taka rozmowa:

– Umiesz czytać? – zapytał wreszcie.

– Rozumie się – odpowiedział Władek.

– Widzisz, na tę książkę polowałem już od miesiąca.

Władek bawił się w polowanie z kuzynem Jankiem, który ma strzelbę, ale polowali na zające i kaczki, a co może znaczyć polowanie na książki – nie wiedział.

– To jest powieść historyczna z czasów napoleońskich. Widzisz, są wszystkie kartki i wcale nie zniszczona. Wszystkie napoleońskie powieści czytałem po dwa razy. A „Potop” czytałem trzy razy. Znasz „Potop”?

– Znam, powiedział Władek, który uczył się o potopie w szkole: jak Noe wybudował arkę i gołąb przyniósł mu gałązkę na znak, że już sucho.

– Ta książka znowu – objaśniał chłopiec – jest naukowa, o gwiazdach. Także już ją raz czytałem, ale wziąłem, bo pani nie chce dawać samych powieści. Zresztą powieści łyka się w jeden dzień, a książki wydają tylko raz na tydzień toby mi się potem nudziło. A ty jak się nazywasz?

– Władek.

Władek ciekawie przyglądał się chłopcu, który łyka książki. Co znaczy połknąć książkę i gdzie się na nią poluje?

– Ty jeszcze nie byłeś w czytelni, prawda? Szkoda, że nie wiedziałem, bo byłbym wziął druczek. Chociaż możesz napisać na zwyczajnej kartce, byle rządca położył pieczątkę.

Już sobie wyobrażam, że dziś młodzież mogłaby korzystać z biblioteki dopiero, gdyby „rządca” przystawił pieczątkę, i jeszcze tylko raz na tydzień…

Władek w końcu o pieczątkę się postarał i poszedł z Olkiem do czytelni. A tam:

W niedzielę byli w czytelni i czekali całą godzinę, zanim ich wywołano; i Władek zrozumiał, co znaczy polować na książki. (…) Olek znał tu wszystkich i wszyscy go znali. Dawał wskazówki, namawiał, odradzał. (…) Olek oddał kartkę z pieczątką rządcy.

– Proszę pani, to nowy chłopak.

Władek tylko szurgnął nogami, i to niezgrabnie, bo go pchali, bo miejsca nie było.

Pani wzięła kartkę, zapisała nowego czytelnika.

– A masz dziesiątkę?

– Nie mam, proszę pani.

– To przyniesiesz za tydzień.

– Dobrze, proszę pani.

Władek się zasmucił.

– A co będzie, jak mama nie zechce dać dziesiątki? – zapytał w powrotnej drodze.

– Nie szkodzi. Ta pani nie żąda. Do tej drugiej, bez dychy ani przystąp, a ta dobra, tak tylko mówi.

I ile z tego krótkiego fragmentu można dowiedzieć się o bibliotece i czytelnictwie na początku ubiegłego wieku! W czytelni, która była czynna w niedzielę, godzinę czekało się na wywołanie, a potem trzeba było jeszcze zapłacić za zapisanie. Ale nawet mimo tego przewalał się tam tłum i było ciasno (niczym dziś w galeriach handlowych). No i bibliotekarki były różne…

Chłopcy razem ze swoim rodzeństwem zakładają Związek Rycerzy Honoru, którego hasło to „sława”, bo o niej marzą. W statucie związku zapisali m.in., że Erha (czyli Rycerz Honoru) powinien brać książki z czytelni, ale nie wolno mu ich niszczyć, a w tygodniu musi przeczytać jedną książkę naukową. ZRH zbierał się sześć razy w tygodniu na wspólne głośne czytanie – ciągle u kogoś innego (no tak, nie było telewizji – czytanie było wtedy prawdziwą rozrywką).

Na niskim dachu lodowni, w kącie podwórza Olek i Władek czytają książki. Obok ilustracji ich rozważania o sławie.

Na niskim dachu lodowni, w kącie podwórza, Olek i Władek czytają książki. Obok ilustracji ich rozmowa o sławie. Rys. Leonia Janecka.

Czas minął, młodzi dorośli. Korczak w ostatnim rozdziale wyjaśnia, czy ziściły się ich rojenia o sławie. Nie powiem, jak kończy tę opowiastkę pisarz. (W bardzo krótkiej recenzji bestsellera, który ostatnio czytałam, pewien krytyk zdradził zakończenie książki, odbierając mi całą przyjemność z lektury.)

Przepiszę tylko dwa zdania, które Janusz Korczak umieścił na końcu „Sławy”:

Dzieci! Dumne miejcie zamiary, górne miejcie marzenia i dążcie do sławy. Coś z tego zawsze się stanie.

Może w ostatnim dniu Roku Janusza Korczaka to całkiem dobre życzenia na Nowy Rok dla wszystkich?

Górne miejcie marzenia – coś z nich zawsze się stanie!

Read Full Post »

Dobrze pójść sobie do pracy wtedy, kiedy się nie musi. W ten sposób trochę wcześniej trafiłam na prezenty biblioteczne, które obejrzałabym dopiero w nowym roku. A wszystkie w czerwieni.

Do biblio nadesłano kalendarz od „Biblioteki w Szkole” i podpórki do książek z firmy AleArte, które wypatrzyłam w tym roku na Targach Książki w Krakowie. Co prawda podpórki to niezupełnie prezent, bo zamówiłam je do biblioteki przed Świętami, ale zamówienie to zrealizowano z bonusem – więc jednak. Dziękujemy!

podporki01

Podpórki można oczywiście kupować prywatnie, do domowych księgozbiorów, ale dla bibliotek firma ma ofertę specjalną. Nie miałam możliwości poszaleć tutaj finansowo, zamówienie było skromne, w ilości – nazwijmy ją –  reprezentacyjnej.

W każdym bądź razie wystarczy, żeby przykuć uwagę :):

podporki

Read Full Post »

Życzenia świąteczne na blogu bibliotecznym nie mogą przecież wyglądać inaczej:

zyczenia_biblio

Znajdźcie w te Święta czas, żeby nadrobić zaległości w czytaniu!

Read Full Post »

W bibliotece skontrum, na zewnątrz zima, a w sercu lato. To będzie ostatnie już w tym roku blogowe wspomnienie wakacji – taki grudniowy powrót do sierpnia. I prezencik przedświąteczny dla miłośników książek.

Może to nie jest najlepsze zdjęcie do umieszczenia na pierwszym miejscu we wpisie o włoskim miasteczku książek, ale tak to właśnie wyglądało. Droga do Montereggio wiedzie przez dolinę, potem szeregiem wzniesień pnie się wąskimi drogami wśród wiosek i lasów. Miejscami jest obłędnie kręta i raczej nie powinno się wtedy zatrzymywać. Dlatego – osłabiona dodatkowo zawrotami głowy – zrobiłam tę fotkę podczas jazdy. Jedno jest pewne: ci, którzy w końcu docierają do Montereggio powinni odbierać od władz miasta medal za pokonanie tej trasy.

Monterr18

Droga do Montereggio – dwukierunkowa!

Monteregggio to średniowieczne miasteczko (oczywiście na wzgórzu), które  leży na północy Włoch pomiędzy Toskanią i Ligurią, tylko 50 km od nadmorskiej La Spezii.

Dwa lata temu opisywałam tutaj wizytę w Redu, belgijskim miasteczku książek. Podobnie jak i ono Montereggio też należy do International Organisation of Booktowns, ale jest o wiele mniejsze, mniej w nim punktów sprzedaży książek, oczywiście również mniej zwiedzających.

Monterr08

Kościół przy wejściu na główny plac miasta.

Monterr19

Monterr07

Każdy zaułek i uliczka w Montereggio nosi nazwę innego wydawcy.

Każdy zaułek i uliczka w Montereggio nosi nazwę innego wydawcy.

Sprzedaż książek na głównym palcu.

Sprzedaż książek na głównym palcu. Pan prezentuje firmową torbę.

Największy księgarnio-antykwariat w Montereggio.

Największy księgarnio-antykwariat w Montereggio.

Monterr01

Dziesiątki XIX-wiecznej powieści "Małe kobietki" L.M. Alcott czekają na właściciela.

Dziesiątki egzemplarzy XIX-wiecznej powieści „Małe kobietki” L.M. Alcott czekają na właściciela.

Sprzedawcy nie było - była za to skrzyneczka, do której można było wrzucić należność za wybraną książkę. To się nazywa zaufanie!

Sprzedawcy nie było – była za to skrzyneczka, do której można było wrzucić należność za wybraną książkę (ceny umieszczone były na okładkach). To się nazywa zaufanie!

Na ścianie wisiały plakaty z poprzednich obchodów święta książek.

Na ścianie plakaty z poprzednich obchodów święta książek.

Były też takie wielkoformatowe zdjęcia.

Były też takie wielkoformatowe zdjęcia.

Tak naprawdę Montereggio to miasteczko księgarzy, którzy w tym roku już po raz 60. przyznali ustanowioną przez siebie nagrodę „Premio Bancarella”. (Po raz pierwszy wręczono ją w roku 1953. Otrzymał ją wtedy Hemingway za książkę „Stary człowiek i morze” – rok przed przyznaniem mu Nobla).

Zwycięzca ogłaszany jest co roku w lipcu w pobliskim Pontremoli. W tym roku nagrodę za średniowieczny thriller „Il mercante di libri maledetti” („Handlarz książek przeklętych”) odebrał Marcello Simoni – były archeolog, obecnie… bibliotekarz! Niestety, nie kupiłam jego książki i teraz żałuję… (W październiku wydano jego kolejną powieść „La biblioteca perduta dell’alchimista”).

Marcello Simoni podpisuje swoją książkę na głównym placu Montereggio.

Marcello Simoni podpisuje swoją książkę na głównym placu Montereggio.

Dlaczego akurat Montereggio jest miasteczkiem należącym do organizacji skupiającej miejscowości książkowe? Bo od wieków na tych właśnie północnych terenach Italii (gmina Pontremoli) szczególnie intensywnie kwitła wędrowna sprzedaż książek. Handlowano nimi pod gołym niebem, a w poszukiwaniu klientów księgarze targali ze sobą ciężkie pakunki, przemierzając m.in. słynną via Francigena – część europejskiego szlaku pielgrzymkowego biegnącego od Canterbury w Anglii aż do Rzymu.

Co ciekawe – początkowo książkami handlowali… analfabeci, którzy wyczuli wielki potencjał w sprzedaży zapisanych czy zadrukowanych kart połączonych ze sobą w jedną całość. Najpierw handlowano lokalnie, później księgarze z Pontremoli objęli swą działalnością całą Italię.

Pomnik księgarza przy głównym placu miasteczka.

Pomnik przy głównym placu miasteczka – ku pamięci pierwszych wędrownych księgarzy, którzy pochodzili z tych gór i stąd czerpali inspirację.

Monterr10

Monterr11

Przez miejscowość idzie pod górkę jedna główna ulica i prowadzi dalej w las, poza zabudowania. Idąc tamtędy minęliśmy wesołe towarzystwo, które biesiadowało przy stole wystawionym przed jednym z domów. Po półgodzinie schodziliśmy w dół. Kiedy Włosi nas zobaczyli zaczęli krzyczeć „turisti! turisti!”, po czym zostaliśmy zaproszeni do stołu.

Okazało się, że świętuje się 80. urodziny mieszkańca Montereggio, a większość ze zgromadzonych to osoby spoza miasta, które przyjechały specjalnie na tę uroczystość. Częstowano nas smakołykami i lokalnym winem; dziwiono się bardzo, że przyjechaliśmy tutaj z tak daleka specjalnie po to, żeby zobaczyć miejscowość podczas święta książek…

Monterr06

Mieszkaniec Montereggio, który świętował osiemdziesiąte urodziny.

Mieszkaniec Montereggio, który świętował osiemdziesiąte urodziny.

Niestety, byliśmy tam tylko pierwszego dnia „Festa del libro” (18-26 sierpnia 2012 r.), a szkoda, bo program zapowiadał się ciekawie. 18 sierpnia w miejscowym kościele (chyba już nie pełnił swojej funkcji, bo co prawda był tam krzyż, ale brakowało ołtarza) odbyły się dwa spotkania z autorami, m.in. z nagrodzonym tegoroczną „Premio Bancarella”.

Po spotkaniu z Marcello Simoni.

Po spotkaniu z Marcello Simoni.

Chociaż w Montereggio nie handluje się z takim rozmachem, jak w Redu, to jest tam o wiele bardziej klimatycznie – ciszej, bardziej tajemniczo, a człowiek ma wrażenie, że znajduje się gdzieś na końcu świata. Wyjechaliśmy stamtąd po siedmiu godzinach, ciemną nocą.

Monterr17

„Niezawodny” GPS pokierował nas do celu (nocleg mieliśmy w miejscowości oddalonej o godzinę drogi) trochę niefortunnie… Musieliśmy nieźle się namęczyć, żeby w końcu znaleźć bezpieczniejszą drogę, to znaczy taką, po której przejazd nie groził śmiercią w osuwisku. Wycofywaliśmy się stamtąd z duszą na ramieniu:

Monterr16

Oczywiście, że kocham Włochy - a już szczególnie w takim miejscu jak Montereggio.

Oczywiście, że kocham Włochy – a już szczególnie w takim miejscu jak Montereggio 🙂

Read Full Post »

Niedawno z wielką pompą otwarto nowy budynek dworca PKP w Katowicach. Byłam w nim dopiero wczoraj, skuszona wcale nie tym, żeby na własne oczy zobaczyć, jak wraz z nowym rozkładem jazdy rozregulowano połączenia na Śląsku. Trafiłam tam po trosze z łakomstwa, to prawda (o tym na końcu), ale głównym celem wizyty było jednak skonfrontowanie dworcowych wspomnień książkowych z rzeczywistością.

Ci, którzy mieszkają w tym regionie i korzystali z kolei na pewno wiedzą, że w holu starego dworca PKP przez lata istniała księgarnia – antykwariat. Cieszyła się ogromnym powodzeniem, bo – jak to w antykwariacie – można tam było trafić na prawdziwe rarytasy książkowe, co sprawdzał z zamiłowaniem wielotysięczny tłum przelewający się przez to miejsce.

Kupowałam tam nie raz, ale dopiero, gdy na łamach prasy ogłoszono, że to już ostatnie miesiące funkcjonowania starego budynku, wybrałam się z aparatem, żeby uwiecznić coś, czego za chwilę miało nie być.

Zdjęcia zrobiłam prawie trzy lata temu, w lutym 2010 r., ale dopiero teraz jest sens, żeby je opublikować: mogę zestawić je tak, żeby widoczne było to, co przed i to, co po. Ten antykwariat przeniósł się chyba z dworca na ul. Piotra Skargi, kilkaset metrów od dawnego miejsca. Poprawcie mnie, jeżeli się mylę.

 PKP_Katowice01

PKP_Katowice02

PKP_Katowice03

PKP_Katowice

PKP_Katowice04

Mniej więcej w tym miejscu, gdzie dawniej można było przebierać w książkach, są teraz takie widoki (wśród punktów gastronomicznych i kiosków jest też mała księgarnia „Matras”!):

PKP_Katowice06

PKP_Katowice05

PKP_Katowice07

Nowy dworzec kolejowy w Katowicach jest świeży, ładny i przytulny, ale – jak dla mnie – stracił cały klimat. Tamte przestrzenie, i przede wszystkim widok na wszystkie kielichy (teraz widać ledwie część z tych zrekonstruowanych) miały w sobie urok, którego nie zrekompensuje nowość. A wystarczyło wszystko domyć…

Kto  sentymentalny, może przypomnieć sobie jak dawniej było na dworcu PKP w Katowicach.

Jedyne, co ratuje to miejsce przed całkowitym skreśleniem go przeze mnie jest pewien mały szczegół. Otóż w nowym budynku dworca pojawiło się coś, co uwielbiam, a za czym do tej pory musiałam jeździć m.in. do Bydgoszczy, Poznania lub Łodzi: cukiernia Sowa i jej najpyszniejsze torty świata.

Cukiernia Sowa w Katowicach. Nareszcie!

Cukiernia Sowa w Katowicach. Nareszcie!

W zasięgu 10 km znalazł się więc mój ulubiony dakłas (dacquoise), truflowy, pralinowy, kawowy, czekoladowy… Mam nadzieję, że ten dystans będzie odpowiedni, żeby jeść te torty wtedy, kiedy tylko jest ku temu okazja, ale jednocześnie uniknąć tego, że kiedyś mi się przejedzą.

(Już tyle razy polecałam – między innymi tutaj – torty bydgoskiego cukiernika Adama Sowy, że chyba powinnam dostać jakiś za tę reklamę ;-))

Read Full Post »

Wczorajsza data (12.12.12) miała podobno niezwykłą moc (wzmocnioną dodatkowo o godz. 12.12).

Właśnie ten termin na promocję swojej świeżutkiej płyty „Narodzenie” wybrali – znani mi osobiście – „Panie i Panowie„, o których już tutaj pisałam.

Do sieci wrzucili kolędy, ale jakie! Nagrane bez instrumentów, bo „Panie i Panowie” to grupa wokalna.

Posłuchajcie i nastrójcie się przedświątecznie. Zwiastun płyty:

A tutaj znany kawałek z dzwonkami – aż dziw, że w ogóle nie brały udziału w nagraniu!

Od wczoraj wysłuchałam go już kilka razy, a dziś skontruję sobie w tym rytmie (czytaj: dosyć szybko – no i z „Paniami i Panami” ;-)).  Byle do Świąt!

Aktualizacja z dnia 17. grudnia 2012 r.:

„Panie i Panowie” są związani z biblioteką bardziej, niż by się wydawało! 😉

Dziś dali koncert w Bibliotece Uniwersytetu Medycznego w Katowicach, o której zresztą też tutaj wspomniałam.

Zaśpiewali przepięknie kolędy ze swojej płyty „Narodzenie”:

PiP01

PiP03

PiP02

Read Full Post »

Co to skontrum, i czym ono pachnie, dowiedziałam się już dawno temu, kiedy jako nastolatka pomagałam przy nim w słynnej Filii nr 2 naszej będzińskiej książnicy. Później miałam też z nim do czynienia w innych bibliotekach. Z doświadczenia i obserwacji wiem, że skontrum powoduje u bibliotekarzy gwałtowny wzrost ciśnienia i odruch… wiadomo jaki. Bo to przecież niezła harówka, żmudna (i na dodatek odpowiedzialna) praca, kiedy do ręki trzeba wziąć po kolei każdą ze stojących na półkach książek, otworzyć, sprawdzić numer z inwentarzem i skreślić go na arkuszu kontroli. A przy tym wyjaśniać setki rzeczy w trakcie, a na koniec znaleźć jeszcze ewentualnie błąd ostateczny – wśród dziesiątek arkuszy-płacht służących do przeprowadzania takiej inwentaryzacji. (Tak one wyglądają.)

Kiedy dawniej myślałam o skontrum w mojej biblio robiło mi się słabo – miałam przed oczyma te wszystkie kolorowe skreślenia numerów (ubytki – na czerwono, u czytelnika – na zielono, na półce – na niebiesko itd.), to szukanie i sprawdzanie w inwentarzach, to liczenie, podsumowywanie – koszmar jakiś.

Dziś oficjalnie w naszej biblio rozpoczęło się skontrum, ale próżno szukać u mnie jakichkolwiek oznak podwyższonego ciśnienia czy choćby malującej się na twarzy chęci natychmiastowej ucieczki. Te objawy towarzyszyły mi tylko od czerwca 2010 do stycznia 2012 r., kiedy tworzyłam w programie Mol Optivum bazę wszystkich książek. Teraz, kiedy już ją mam, skontrum w Molu to pikuś!

Przynosi sobie człowiek po kolei z półek partię książeczek i podstawia kod kreskowy każdej z nich pod czytnik. Program sam wyszukuje numer i pyta uniżenie, jak na poniższym obrazku:

scontr01

Czy na pewno zainwentaryzować podany egzemplarz? …Ależ proszę bardzo, Janie… 🙂

A my tylko – jakby z łaski lub od niechcenia – zatwierdzamy jego pytanie enterem (lub ewentualnie nie zatwierdzamy, jeżeli okazuje się, że program pyta o inny numer, niż my właśnie trzymamy w ręku; w takim wypadku uruchamiamy opcję: bibliotekarzu, napraw sobie błąd ;-)).

Jest to wszystko proste, bezbolesne i szybkie. Oczywiście najpierw musi boleć (żmudne i monotonne wprowadzanie danych do programu – każdego, nie tylko Mol). Za to później, kiedy już mamy kompletną bazę – można na niej szaleć wzdłuż i wszerz, co właśnie robię z rozkoszą.

Jak skontrum działa w Molu? Po zaznaczeniu w programie opcji rozpoczynającej inwentaryzację tworzy się lista wszystkich posiadanych przez bibliotekę książek. Każde sczytanie kodu książki (lub wpisanie numeru inwentarzowego, jak kto woli) powoduje automatycznie wykreślenie danej pozycji z tej listy.

Po przewróceniu do góry nogami wszystkich regałów i wszystkich zakamarków w naszej bibliotece lista powinna zostać pusta. To oczywiście najbardziej optymistyczna wersja, kiedy cudem okaże się, że wszystko się zgadza i nie brakuje żadnej pozycji (taaa…)

scontr02

Narzędzia skontrowca Molowego 🙂

Przy wersji mniej optymistyczniej (lub: normalnej) na liście pozostaną pewnie jakieś książki. Jeżeli żadne z nich nie zostaną już odnalezione (na przykład tak, że pani Zosia przynosi mi słownik, który rok temu wzięła sobie bez mojej wiedzy, ale dosłownie na momencik, a teraz nagle wydobyła go z biurka spod stosu kartkówek) – to wykaz tych pozycji staje się naszą listą braków względnych. Co ważne – tych braków nie wykreśla się z inwentarza, a traktuje jako „możliwe do odnalezienia” aż do następnego skontrum. Dopiero przy następnej inwentaryzacji te braki względne, które się powtórzą, stają się brakami bezwzględnymi i możemy je ubytkować.

Protokół po takim skontrum tworzy się sam, nie musimy nic wyliczać i sumować. Nasza praca ogranicza się więc do dostarczenia przed oblicze czytnika wszystkiego, co posiadamy w bibliotece. Tyle. Życzę wszystkim bibliotekarzom takiej bezbolesnej inwentaryzacji!

Jedyny mankamencik mojego skontrum: muszę koniecznie przyciszyć dźwięk czytnika, bo dziś po ośmiu godzinach ciągłego „piiiiiiiiip” (czytnik) – „bach” (enter) mam głowę wielkości halloweenowej dyni. W sumie – niezły beat 🙂

Read Full Post »

„Dobre dziecko” – najnowsza, dziewiąta książka Romy Ligockiej pojawiła się w księgarniach tydzień temu. Od tego czasu pisarka promowała ją już we Wrocławiu i Bielsku-Białej. We wtorek, 4 grudnia, odbyło się spotkanie z (nie tylko) krakowskimi czytelnikami. W foyer Teatru im. J. Słowackiego poprowadził je – podobno na życzenie Romy Ligockiej – Krzysztof Ibisz.

R_Ligocka_Krakow07

R_Ligocka_Krakow08

Ligocka nigdy nie lubiła filmów wojennych, o Holokauście, ale kiedyś dała się namówić przyjaciołom na pójście do kina na taki film. I całe szczęście, bo w jednej ze scen „Listy Schindlera” (1993) Stevena Spielberga zobaczyła krakowskie getto, a w nim dziewczynkę w czerwonym płaszczyku. Ją samą z przeszłości.

Kiedy opowiadała dziennikarzom, że ta dziewczynka z filmu to tak naprawdę ona (rzeczywiście miała w czasie wojny czerwony płaszczyk) – nikt się tym nie zainteresował. W końcu postanowiła napisać o tym trudnym dzieciństwie – życiu w getcie i ukrywaniu się u polskiej rodziny, oraz o swoich późniejszych losach. Tak powstała najsłynniejsza książka Ligockiej „Dziewczynka w czerwonym płaszczyku” (1. wydanie: 2001 r.)

Po prawej na ekranie zdjęcia Romy Ligockiej z młodości.

Po prawej na ekranie zdjęcia Romy Ligockiej z młodości.

Później opublikowała jeszcze jedną powieść, w której porusza sprawy związane z wojną, aczkolwiek akcja osadzona jest we współczesności. To „Tylko ja sama”, gdzie pisze o przeszłości swojego ojca i walczy o jego dobre imię (był w obozie w Płaszowie, zmarł w 1946 r.) Książka ma ponad 400 stron, ale Roma Ligocka pisze tak, że nie sposób się od tej powieści oderwać. Pamiętam, że zaczęłam ją czytać pewnego wieczoru i zarwałam noc, bo po prostu musiałam doczytać do końca.

Nawet ci, którzy mieli podczas tego wieczoru grać woleli czytać książkę Romy Ligockiej.

Nawet ci, którzy mieli podczas tego wieczoru grać, woleli czytać książkę Romy Ligockiej.

Kolejne książki pisarki to zbiory felietonów, które publikuje od lat w magazynie „Pani”: „Znajoma z lustra”, „Wszystko z miłości”, „Czułość i obojętność”, „Księżyc nad Taorminą”. Wszystkie czyta się doskonale, o czym wiem ja i wszyscy wielbiciele jej twórczości, którą przetłumaczono aż na 22 języki!

R_Ligocka_Krakow01

R_Ligocka_Krakow02

R_Ligocka_Krakow06

„Dobre dziecko” to kolejna powieść wspomnieniowa. Jak powiedziała pisarka podczas spotkania – o tematyce jeszcze trudniejszej niż „Dziewczynka”. Choć mogłoby się wydawać, że nie ma nic gorszego niż Holokaust, Ligocka przyznała, że były w niej traumy, które bolały bardziej, obszary, do których trudno się przyznać, bo dotyczą samego człowieczeństwa. Musiała dojrzeć, dlatego tak długo zwlekała z napisaniem tej książki. Za to, kiedy już o tym zdecydowała – pisała wszystko na jednym oddechu. A pierwsze zdania najnowszej powieści postawiła tego lata w Argentynie – z dala od miejsc, z którymi związana jest książka, co sprzyjało dystansowi do tematu. (Autorka zaznaczyła, że nie pisze na komputerze, a odręcznie!)

W ubiegłą niedzielę za sprawą Romy Ligockiej po raz kolejny zarwałam noc. W radiowej „Trójce” audycję prowadziła Grażyna Dobroń, a jej gościem była właśnie pisarka. (Audycji można posłuchać tutaj.) Dwugodzinna rozmowa dotyczyła syndromu „dobrego dziecka” – tego, o czym pisze Ligocka w swojej najnowszej książce. Sprostać oczekiwaniom rodziców, starać się być wzorową córką, synem – to wszystko nie pozostaje bez wpływu na późniejsze życie. Wieczne poszukiwanie akceptacji, wszystkie działania służące uzyskaniu aprobaty innych, czekanie na to, by ktoś „pogłaskał nas po głowie” i dał do zrozumienia, że jesteśmy „fajni” – na tym zasadza się dorosłe życie tych, którzy w dzieciństwie bardzo łaknęli pochwał, ale rzadko je otrzymywali. Obecne były tylko wymagania.

Roma Ligocka pisze w „Dobrym dziecku” o czasie, kiedy jej matka, już po śmierci męża, romansuje z żonatym mężczyzną. Roma, która wchodzi powoli w okres dojrzewania, oczywiście się przeciwko temu buntuje. Trauma po Holokauście, ale również trudna sytuacja uczuciowa i dezaprobata córki powodują, że Teofila Ligocka kilka razy próbuje odebrać sobie życie. Roma walczy o matkę, pilnuje jej i próbuje zapobiegać samobójstwom. Oczywiście nie pozostaje to bez wpływu na nią samą: obarcza się winą za te sytuacje, wyrzuca sobie, że nie dość kocha matkę, bo też i zresztą ta właśnie tak do Romy mówi. W konsekwencji autorka zapada na anoreksję.

Pisarka powiedziała, że w czasach, kiedy ona chorowała, dla takich osób nie było żadnego wsparcia. Dziś wiedza o anoreksji jest już pełniejsza, a chorzy mogą liczyć na leczenie i terapię, ale niektórzy wciąż bagatelizują tę chorobę. Jak mówiła podczas spotkania jedna z pań – niektórzy sądzą wciąż, że to przypadłość głupiutkiej dziewczyny, która chce się odchudzać, żeby chodzić po wybiegach. Nic bardziej mylnego. Anoreksja jest jak alkoholizm – obecna przez całe życie chorego, nawet wtedy, kiedy wydaje się, że została wyleczona. I – co zatrważające – jeżeli zdarzy się, że pewnego razu wszyscy przyjaciele osoby, która była chora, odejdą – anoreksja ją przytuli… Z wiadomym skutkiem.

Dlatego Roma Ligocka powiedziała, że o anoreksji należy mówić i nie wolno się jej wstydzić, a osoby dotknięte tą chorobą trzeba wspierać. Podkreśliła, że przez tę książkę chce być głosem uzależnionych. Tych, którzy nie mają – tak jak ona – możliwości, żeby o tym wszystkim głośno mówić. Spodobało mi się to, co powiedziała: czas nie leczy ran, ale uczy się z nimi oswoić.

Tutaj można obejrzeć i posłuchać, jak autorka czyta fragment swojej nowej książki:

Podczas spotkania Ligocką zapytano m.in. o to, jakie miasto jest najbliższe jej sercu. Odpowiedziała, że nigdzie nie czuje się w domu… Oczywiście najbliższy jest jej Kraków, gdzie przyszła na świat, ale ponieważ przez całe życie bardzo dużo podróżuje, w wielu ładnych miejscach zastanawia się zawsze, czy mogłaby tam żyć. I zazdrości tym, którzy znają odpowiedź na takie pytanie.

To było piękne spotkanie – i Roma Ligocka była piękna w tej długiej czerwonej sukni. Jak róża, którą chętnie maluje (bo trzeba wiedzieć, że Roma Ligocka jest także malarką, ilustruje wszystkie swoje książki). Rozmawialiśmy o trudnych rzeczach, ale były też promyczki optymizmu. Pisarka przywołała pamiętnik swojej babci, który po wojnie jej mama odnalazła w jednym z antykwariatów. Zapiski z roku 1929. Rzeczy, które zaprzątają wtedy głowę Anny Abrahamerowej dotyczą sukienek, koronek, torebek – w chwili pisania to były ważne sprawy. Zupełnie nieistotne dopiero z perspektywy roku 1939, kiedy przyszło „wielkie tsunami” i zmiotło wszystko. Dlatego właśnie trzeba żyć chwilą obecną, doceniać to, co tu i teraz. (Jeżeli dopiszę tutaj „bo zawsze może być gorzej” nie będzie to już miało optymistycznego wydźwięku, dlatego oficjalnie nie dopisuję.)

W książce „Wszystko z miłości” jest rozdział zatytułowany „Dzień luksusu”. Ligocka pisze tam, że należy nam się od czasu do czasu taki dzień, w którym pomyślimy tylko o sobie i zrobimy coś wyłącznie dla siebie. Coś, co sprawi nam wielką przyjemność, frajdę. We wtorek był właśnie taki dzień: dzień luksusu, którego gwiazdą była dla nas Roma Ligocka.

I po spotkaniu...

I po spotkaniu…

O spotkaniu Romy Ligockiej podczas tegorocznych Targów Książki pisałam pod koniec tego postu.

Read Full Post »

Choinunia

Zafascynowana choinką, którą z szuflad katalogowych zmajstrowano ślicznie, profesjonalnie i z rozmachem w Bibliotece Uniwersyteckiej w Olsztynie postanowiłam dla moich czytelników stworzyć choć namiastkę czegoś świąteczno-bibliotecznego, zwłaszcza że nie będą mieli oni okazji cieszyć się tym gadżetem długo, bo od 10 grudnia z powodu inwentaryzacji biblio będzie zamknięta.

Jako że czasu mało (przygotowania do skontrum), a i starych szufladek po katalogach brak – naprędce wykonałam choinkę z papieru. W roli bombek – stare karty książek, które zachowałam z sentymentu, a których nie muszę już używać (bo korzystam z programu bibliotecznego).

choinka_bib01

Okazuje się, że dla uczniów przyzwyczajonych już do wypożyczania za pomocą czytnika i kodów te dziwne „bombki” okazały się nawet dość atrakcyjne i ze zdziwieniem oglądali sobie, jak to w zamierzchłych czasach (czyli 2 lata temu :)) musiałam zapisywać wszystko na kartach książki.

Na gwiazdę poświęciłam karty czytelnika (sztuk 2), których też już nie używam.

choinka_bib03

Read Full Post »

SKONTRUM

Bardzo proszę wszystkich czytelników o zwrócenie do piątku

(7 grudnia)

książek wypożyczonych z naszej biblioteki.

Od 10 grudnia w bibliotece będzie trwało skontrum

(czyli inwentaryzacja)

😦

Całe szcęście, że nie będę musiała uzywać do skontrum tradycyjnych arkuszy - płacht

Całe szczęście, że nie będę musiała używać do skontrum tradycyjnych arkuszy stosowanych ciągle jeszcze w niektórych bibliotekach. Zamiast takimi płachtami pobawię się z programem MOL 🙂

Read Full Post »