Zrobię tu teraz niezły miszmasz, ale dzisiejsze święto ma swoje prawa. Na trzecie urodziny blogu wywołałam z półek książki, które w tytule mają słowo „trzy”. Jest ich w bibliotece pięć, a wszystkie stareńkie i cieszą się pewnie, że przy tej okazji mogły wychynąć z regałów. Inaczej tkwiłyby zapomniane między innymi książkami.
Z okazji blogowych urodzin prezentują się zatem:
„Trzy znaki zodiaku” Jana Parandowskiego (Drukarnia Św. Wojciecha pod Zarządem Państwowym w Poznaniu, 1945).
Autor, którego młodzież kojarzy z jego najpopularniejszym dziełem – „Mitologią”, opublikował w tym zbiorze opowiadania historyczne dotyczące trzech okresów astrologicznych, czy też – jak sam je nazwał – gwiezdnych: Barana, Ryb (a więc najdawniejszych) oraz Wodnika, w którą to erę wszedł dopiero wiek XX, na który przypadał okres młodości pisarza (Parandowski urodził się w 1895 r., zmarł w 1978).
Jedną z ostatnich opowieści w tym tomie jest „Ossolineum”. Natknęłam się na ten tekst przypadkowo podczas wpisywania książki do bazy danych MOL i zaznaczyłam, żeby kiedyś do niego powrócić. Parandowski pisze tam o swojej pierwszej wizycie w Bibliotece Ossolińskich we Lwowie. Spotkał wtedy jej dyrektora, Wojciecha Kętrzyńskiego i Ludwika Kubalę, historyka, pod wpływem dzieł którego Sienkiewicz napisał „Trylogię”.
Przyszły twórca „Przygód Odyseusza” przyszedł do biblioteki, żeby przeczytać wiersze łacińskiego poety Prudencjusza, których nigdzie nie mógł dostać. Tak opisuje moment, kiedy dostarczono mu zamówienie do stolika:
Tymczasem przyniesiono mi mojego Prudencjusza. Było to wydanie z r. 1749. Książka miała kartki nierozciete. Wyjąłem scyzoryk i ostrożnie przeciąłem pierwszy półarkusz. Ręce mi drżały. Przecież ten mały tomik czekał na mnie sto kilkadziesiąt lat. Zdawało mi się, że wiek XVIII oddał do moich rąk tę dziwną sierotę, pomarszczoną, zgrzybiałą, zwiotczałą, całą w plamach wilgoci jakiegoś dawnego zapomnianego lochu.
A na końcu tego opowiadania znalazłam opis, który jak ulał pasuje do dotychczasowej sytuacji przedstawianych tutaj książek:
Każda [książka], nawet najbardziej zapomniana, więdnąca w najciemniejszym kącie, za lada skrzypnięciem drzwi drży nadzieją, że wchodzi jej wybrany, ktoś, co na nią zawoła, i ktoś, co jej wysłucha. A są wśród nich i takie, jak mój Prudencjusz, co setkami lat chowają ową nadzieję, niby zeschłe kwiaty między nierozciętymi kartkami i z tęsknotą wyglądają czytelnika.
„Trzy diamenty” Janusza Meissnera (Iskry, 1966).
Janusz Meissner zanim został pisarzem, najpierw był lotnikiem, walczył w I i II wojnie światowej oraz III powstaniu śląskim. Był też wojennym korespondentem lotniczym, a swoje doświadczenia wykorzystał później w wielu bardzo popularnych powieściach przygodowych o tematyce marynistycznej i lotniczej. Opublikował m.in. „Żądło Genowefy”, „L-jak Lucy” „Pilot gwiaździstego znaku” czy „Przygoda śródziemnomorska”.
Na końcu „Trzech diamentów”, opowieści o szybowcach, znajduje się mini-poradnik „Jak się lata na szybowcach? Szybownictwo dla nie-szybowników”.
Znalazłam tam wytłumaczenie tytułu książki. Otóż „diamenty” dostaje się na złotej odznace szybowcowej, po jednym za każdy spełniony warunek: a) przelot docelowy 300 km, b ) przelot otwarty 500 km, c) przewyższenie 5000 m.
Ilustracja z poradnika „Jak się lata na szybowcach?” zamieszczonego w książce „Trzy diamenty” J. Meissnera.
Kolejna książka o takim samym tytule, ale innego autora: „Trzy diamenty” Jerzego Tepli (Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, 1954).
Tepli pisze o szybownictwie na górze Żar koło Żywca. A to akurat ważne dla mnie miejsce, bo tam miała początek moja przygoda z górami. Mając lat 10 pojechałam na kolonie do Międzybrodzia Żywieckiego. Któregoś pięknego dnia cała kolonia wyruszyła na szlak – przy Żarze właśnie. Wędrówka trwała kilka godzin, a z ponad dwóch setek uczestników ukończyło ją kilkanaście osób, w tym i ja. Większość zawróciła, bo nie chciało im się wdrapywać pod górkę 😉 I mi było ciężko, ale bardziej byłoby wstyd poddać się i zejść na dół bez pokonania trzech szczytów.
Nie jestem pewna czy autor tej książki to ta sama osoba, która znalazła się na tzw. „liście Kisiela” – spisie dziennikarzy, którzy aktywnie zajmowali się propagandą w czasach PRL-u, ale całkiem możliwe, bo książkę na zlecenie Ligi Przyjaciół Żołnierza wydało WMON, i znalazłam w niej takie zdanko: „Dużo pracował w ZMP, jednocześnie zaś był przodownikiem nauki (…).
Ilustracja Andrzeja Radziejowskiego do książki „Trzy diamenty” Jerzego Tepli.
To też prawdziwy staroć: „Trzy razy tele” Witolda Kozaka (Nasza Księgarnia, 1970). Napisano tam o dziejach rozwoju urządzeń telekomunikacyjnych: telegrafii, telefonii i telemechaniki.
W ostatnim rozdziale znalazłam m.in. podrozdział „O konstrukcji i zastosowaniu wybieraków telefonicznych w automatycznych łącznicach telefonicznych”. Kosmos. I do tego takie piękne zdjęcia:
Czy ręczna łącznica telefoniczna nie zachwyca?
Na górze (a) – aparat z oddzielnym mikrotelefonem, a na dole coś, czego do tej pory jeszcze nie widziałam, czyli aparat z wbudowanym mikrotelefonem (b) . Jak dla mnie, prototyp telefonu komórkowego z lat 60.
Jako ostatnia wystąpi książka „Trzy układy sceniczne mazura” Lidii Nartowskiej (Centralna Poradnia Amatorskiego Ruchu Artystycznego, 1961). To stary skrypt (czcionka: maszynowa, format: wielki), a w nim: elementy stosowane w układach mazura, figury taneczne mazura i jego układy sceniczne. Są też nuty do melodii, przy której można zatańczyć ten narodowy taniec.
We wstępie napisano, że na wsi tańczono mazura z przyśpiewkami, a po każdej z nich tańczący obiegali izbę dookoła parami lub gromadnie. Potem jednak z mazura przyśpiewki usunięto.
Z każdej książki można wynieść jakąś naukę, i proszę, z tekstu o tańcu wyczytałam, co też nas, Polaków, jako naród cechuje, bowiem we wstępie taka ciekawostka:
W mazurze przejawiają się również polskie cechy narodowe: żywość kroków tanecznych, duma w przytupywaniu i postawie, fantazja w swobodzie doboru i łączenia kroków i dworne służenie w tańcu niewieście, która z kolei wykazuje wiele naturalnej skromności i umiaru.
W skrypcie nie ma zdjęć, ale są rysunki, w tym takie, które uwielbiam w starych poradnikach do nauki tańca, a mianowicie rzut z góry – znaczy widać tylko stópki, albo główki. W tym przypadku główki 🙂
Rys. Krystyna Niedzielskiego w książce L. Nartowskiej „Trzy układy sceniczne mazura”. Sposoby trzymania się w mazurze w ustawieniu parami.
Rys. w książce L. Nartowskiej „Trzy układy sceniczne mazura”.
Do rys. 10 zamieszczono taki opis:
Chłopiec pary 1 prowadzi rząd tańczących w dowolnym kierunku po krętej linii. Tańczący posuwają się za prowadzącym krokiem podstawowym.
I ja dziś bardzo podobnie poprowadziłam Was tym dzisiejszym wpisem – po bardzo krętej. Ciekawe, ile osób podążało za prowadzącą krokiem podstawowym. 😉
Read Full Post »