…Kiedy wychodziłam już z Targów Książki w Katowicach, bo spieszyłam się na umówioną wizytę do znajomych, spostrzegłam na lewo od wyjścia stoisko antykwariatu, które wcześniej dziwnym trafem przeoczyłam. Zdziwił mnie trochę widok wystawcy-antykwariusza, bo na Targach w Krakowie nigdy żadnego nie widziałam. A potem wcisnęłam się między osoby, które przeglądały tam upchane na półkach książki maści wszelakiej. I całe szczęście… Mój biblioteczny instynkt zawsze zaprowadzi mnie tam, gdzie ostatecznie powinnam się znaleźć…
Czy znacie nagradzany kilkakrotnie film „Antykwariat” Macieja Cuske z 2005 roku? Jeżeli nie, nawet się do tego nie przyznawajcie i jak najszybciej nadróbcie zaległość. Możecie obejrzeć go na You Tube, a jeżeli filmik zniknie kiedyś z sieci, zawsze będziecie mogli posłuchać jeszcze reportażu radiowego „Bukinista” Eweliny Karpacz-Oboładze. Bo osoba, o której tutaj opowiadam, jest tak barwną i znaną już postacią, że robi się o niej filmy i reportaże, pisze artykuły.
To człowiek – osobowość, człowiek- historia, człowiek – instytucja. Krzysztof Jastrzębski, najsłynniejszy antykwariusz żoliborski. Co tam żoliborski – warszawski! O ile nie najsłynniejszy antykwariusz polski.
Pochodzi z Opola Lubelskiego (o którym napisał trzy grubaśne tomy). Pracował m.in. w Dąbrowie Tarnowskiej – jako nauczyciel historii, oraz w Chorzowie – na stanowisku kierownika Hotelu Robotniczego nr 2 Huty Batory (o czym również napisał we wspomnieniach „SOC wudejot.prl”).
Brak pracy i dotkliwy niedobór gotówki w pewnym momencie jego życia spowodował, że zaczął wyprzedawać swój księgozbiór (a było to w dawnych czasach, których gimnazjaliści nie pamiętają, kiedy to inicjatywa prywatna nie miała prawa bytu). I tak to się zaczęło. Najpierw handlował pokątnie, jako spekulant, na targowisku: z toreb, potem ze stołu, a kiedy nastała normalność, czyli w 1991 roku – został antykwariuszem z własnym kioskiem (i o tym wszystkim napisał również w kultowej już książce „Wspomnienia żoliborskiego antykwariusza”, której spore fragmenty przedrukowało czasopismo „Lampa”).
Kiedy zobaczyłam go siedzącego obok swojego stoiska targowego w Spodku, a na linii mojego wzroku znalazła się ta właśnie książka – właściwie już tylko pro forma zagadnęłam: to pan jest bohaterem filmu „Antykwariat”? Po twierdzącej odpowiedzi od razu spytałam, czy mogę zrobić mu zdjęcie, na co chętnie przystał. Zrobiłam więc, takie oto:
Oczywiście od razu też poinformowałam, że zdjęcie zostanie zamieszczone na blogu. Wtedy otworzył teczkę z jakimiś papierami i poprosił o podyktowanie adresu.
– http://www.bibliotekarka.bedzin…. – dyktuję.
– Będzin? Pani jest z Będzina? – spytał, wyraźnie ożywiony.
– Tak – powiedziałam, a było to „tak” wypowiadane z taką dumą, jakbym zapewniała właśnie, ze jestem rodowitą paryżanką 😉
– Ależ ja dobrze znam Będzin! – uradował się Jastrzębski. – Nawet ostatnio tam byłem, rozmawiałem dużo z pewnymi osobami i piłem w centrum piwo z menelami!
(Nie jesteście chyba oburzeni, że o tym piszę? Gimnazjaliści znają przecież doskonale zarówno słowo „piwo” jak i „menel”, oraz wiele innych słów, których – wolelibyśmy – aby jednak nie znali.)
Po czym zaczął kartkować swoją książkę „SOC”, żeby pokazać mi, że i w niej wspomniał o Będzinie:
Kiedy mieszkał w Chorzowie, jako człowiek ciekawy świata i ludzi, robił sobie wycieczki do pobliskich miasteczek. Tak w końcu lat 70. trafił do Będzina. Jak wspominał – po tej wycieczce jego koledzy – Ślązacy – załamywali ręce i pytali: Chopie, na pierona’s na tyn altreich jechol? My by tam nigdy niy jechali! (Po coś tam pojechał? My byśmy tam nigdy nie pojechali!)
Wiem, co jest na rzeczy, bo nawet teraz, kiedy na Śląsku spotykam kolegę, który pochodzi z Chorzowa i uważa się za Ślązaka, ale nie Polaka, niby żartem pyta zawsze: a pokazywałaś paszport przy przekraczaniu granicy? (Gimnazjalistom wyjaśniam, że przed I wojną m.in. na znanej Wam rzece Czarna Przemsza w Będzinie przebiegała granica między Polską a Śląskiem.) Ślązacy najlepiej czują się jednak u siebie, Zagłębie to dla nich inny, obcy świat.
– Mam w Będzinie kolegę, mieszka na Syberce. Zna pani Syberkę? – pyta Jastrzębski, mówiąc o jednym z naszych osiedli mieszkaniowych. – A dlaczego tak się nazywa? Wie pani? – przepytuje mnie dawny nauczyciel historii – Bo wieje jak na Syberii – śmieję się, a Jastrzębski dokłada do tego jeszcze jedną wersję, którą oczywiście też znam – że na tych terenach gromadzono ludzi przed wywózką na Sybir.
Rozmawiamy jeszcze o wielu rzeczach, a pan Krzysztof zachowuje się zupełnie tak samo, jak w filmie: mówiąc do mnie, wycenia książki, przyjmuje należność, odpowiada na pytania klientów. Antykwariusz wieloczynnościowy.
Opowiadam mu o pamiętniku naszej Rutki Laskier, bo myślę, że jako historyka i księgarza zainteresują go jej dzieje. Rzeczywiście. Niektóre z moich wypowiedzi nagrywa nawet na dyktafon. Mówi, że ciągle jeszcze zbiera materiały do kolejnej książki – „Antykwariat”, którą planuje wydać na 20-lecie swojej firmy. Robimy sobie też wspólne zdjęcie. Takie właśnie:
Dostaję od pana Krzysztofa kserokopię wspomnień z „Lampy” i „Kuriera Dąbrowskiego” oraz płytę z filmem nie do zdobycia, czyli „Człowieka z antykwariatu” Tadeusza Arciucha, który jednak nie powtórzył sukcesu wcześniejszego obrazu Cusaka.
I tak sobie miło gawędzimy, a że jestem coraz bardziej spóźniona do znajomych, kończę rozmowę, robiąc przedtem jeszcze jeden zakup – za ostatnie pozostałe mi pieniądze. Między książkami antykwariusz wystawił bowiem do sprzedaży rzecz niesamowitą: oryginalnie zapakowaną w Polsce kawę, której rok przydatności do spożycia minął w 1981 roku… Prawdziwy rarytas! Moi przyjaciele są smakoszami tego napoju i wyobrażam już sobie, jakie wrażenie zrobi na nich ta mała paczuszka rodem z PRL-u, w której ziarenka reglamentowanego wtedy towaru tkwią zamknięte już od 30 lat. I rzeczywiście – „Extra – Selekt” robi tego wieczoru furorę! 🙂
Następnego dnia wracam na Targi z nową porcją gotówki tylko po to, żeby kupić „Wspomnienia żoliborskiego antykwariusza”. Dostaję taką oto dedykację i zapewnienia kontaktu i współpracy – cokolwiek by to miało oznaczać.
Stronę antykwariusza znajdziecie tutaj.