Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Czerwiec 2020

Przed wojną w Będzinie urodził się Stanisław Wygodzki. W maju minęła kolejna rocznica jego śmierci – zmarł w 1992 roku w Giwataim (koło Tel Awiwu w Izraelu).

Informację o śmierci Wygodzkiego (z błędną datą – zmarł 9 maja) przedrukował regionalny magazyn „Ekspres Zagłębiowski”, nr 7-8/1992, str. 2.

Wygodzki zaczął pisać w latach 30. XX wieku, a szczyt popularności jego twórczości przypadł na lata 50. i 60. Tworzył wiersze (wydał 9 zbiorów poezji), prozę, ale też opowiastki dla dzieci. Był recenzentem, tłumaczem, autorem reportaży i scenariuszy.

Jak wysoko ceniona było jego pisarstwo można przekonać się, przeglądając wydaną w 1957 roku broszurkę „Pisarze Polski Ludowej”. Sylwetka poety i prozaika z naszego miasta prezentowana jest tam razem z takimi tuzami literatury polskiej jak Tadeusz Konwicki, Stanisław Lem czy  Tadeusz Różewicz.

Adam Tatomir „Pisarze Polski Ludowej. Wybór sylwetek poetów i proziaków”. Warszawa 1957, s. 8-9.

Po wojnie Wygodzki opublikował tomik poezji „Pamiętnik miłości” (1948), za który dostał nagrodę Związku Literatów Polskich. Wiersze te, których nie sposób czytać bez wzruszenia, stanowiły pożegnanie z rodziną i były niejako rozrachunkiem z czasem wojny, w której stracił wszystkich bliskich. Podczas wywózki z getta w Będzinie podał sobie, żonie i czteroletniej córeczce luminal. Anna i Mindel zmarły, a do Auschwitz dojechał tylko on, bo jego dawka specyfiku okazała się zbyt mała na wieczny sen.

Do 1939 roku Będzin to było jego miejsce na ziemi. Po wojnie jednak tutaj nie wrócił, można sobie wyobrazić dlaczego. W jednym z opowiadań pisze o tym, co nie przestawało go dręczyć:

Gdyby wam wskazano, że oto tamta kobieta otruła swego syna w obawie, aby nie cierpiał w kaźni niemieckiej, czy mielibyście odwagę zapytać o to, co myśli, co czuje, gdy wspomina ten czyn? Czy zapytalibyście, jak czyn ów rozważa w swojej myśli nocą, gdy jest samotna? [„Ubranie”. W: „Upalny dzień”, Warszawa 1960, s. 254.]

Z drugą żoną Ireną i dwójką dzieci (Adamem, Ewą) osiedlił się w Warszawie. Wyjechał z Polski w 1968 roku, ale nigdy nie przyzwyczaił się do życia w Izraelu. Tęsknił za swoją ojczyzną, czemu dawał wyraz w poezji. Tak pisał w wierszu „64” z tomu „Drzewo ciemności” (Londyn 1971):

Raz tam być przejazdem –

wierzby, lipy, brzozy,

skrzyp chłopskiego wozu,

mgłą zasnute gwiazdy.

[…]

Tam drzwi zaparte kłodą

na opuszczone pokoje

i tam, w milczeniu, postoję

dla nieskończonych powodów.

[Cytat za: Włodzimierz Wójcik „Żydowska polska dusza. O Poezji Stanisława Wygodzkiego”. W: „Spotkania zagłębiowskie”. Katowice 2006, s. 43.]

Od 1970 roku jego twórczość była w Polsce zakazana, więc z bibliotek masowo wycofywano zbiory prozy i poezji sygnowanych nazwiskiem Wygodzkiego. Nie przetrwało ich dużo, można więc uznać, że każdy ocalony egzemplarz jest dziś w jakiś sposób cenny.

Napisał wiele opowiadań, w których porusza tematykę Holocaustu, ale w swoich tekstach wraca też do Będzina sprzed wojny, z czasów młodości i dzieciństwa. Dzięki tym obrazom przelanym z pamięci na papier mamy możliwość przyjrzenia się miastu sprzed stu lat. Opisuje na przykład, jak wyglądało życie na Podzamczu, gdzie mieszkał.

Zabudowania przed Zamkiem w Będzinie.  Źródło zdjęcia: Narodowe Archiwum Cyfrowe: https://www.szukajwarchiwach.gov.pl/skan/-/skan/06c8e6ac741594e06e3b3d94ef3bfed9889356e75af0344194848fe6f4035fdc

Ulica Plebńska w Będzinie, tuż przy Zamku. Źródło zdjęcia: Narodowe Archiwum Cyfrowe: https://www.szukajwarchiwach.gov.pl/jednostka/-/jednostka/5928674

Teren przy zamku i wzdłuż Przemszy był dosyć gęsto zabudowany. Mieszkali tam głównie ubodzy mieszkańcy pochodzenia żydowskiego, w przeciwieństwie do tych majętnych, którzy zajmowali reprezentacyjne kamienice przy ul. Małachowskiego. Choć była to dzielnica przeludniona, nędzna i raczej nieatrakcyjna, to we wspomnieniach Wygodzkiego jawi się jako klimatyczna, swojska. To pewnie także za sprawą czaru dzieciństwa, dzięki któremu każde miejsce – nawet i najbrzydsze na świecie –  zostaje opisane przeważnie w sposób pozytywny.

Jest w Będzinie zapomniana uliczka na terenie byłego getta będzińskiego, której w 2017 roku miasto nadało miano Stanisława Wygodzkiego. Idę o zakład, że mało który z jej mieszkańców wie, kto zacz, ten Wygodzki.

Widok na ulicę Stanisława Wygodzkiego od strony ulicy Rutki Laskier.

Jeden z przedwojennych domów przy ul. S. Wygodzkiego. Mieszkałam naprzeciw w domu, którego już nie ma.

Tuż obok, na ulicy Rutki Laskier, Wyzwolenia czy Wilczej mieszkają nasi uczniowie. Pewnie nie przypuszczają nawet, że pisarz przez pewien czas tam pomieszkiwał. W czasie wojny został wysiedlony ze swojego mieszkania przy ul. Sączewskiego 13, przenosił się kolejno na ul. Kołłątaja, potem Podjazie, by wylądować ostatecznie na Wilczej, o której wspomina nawet w wierszu „Kamionka”:

Dom przy ul. Sączewskiego 13, gdzie przed wojną mieszkał Stanisław Wygodzki.

Fragment ulicy Wilczej.

Obrazki z ulicy Wilczej.

Widok z końca ul. Wilczej na pola ciągnące się za Kamionką w kierunku sosnowieckiej Środuli, gdzie w czasie wojny również znajdowało się getto.

Mam nadzieję, że w przyszłym roku szkolnym uda mi się przeprowadzić z naszymi uczniami cykl lekcji o pisarzu. Początkiem niech będzie to nagranie, w którym czytamy fragment opowiadania „Basy”. To jedno z tych, w którym Wygodzki przedstawia nam Będzin, jakiego do tej pory nie znaliśmy.

[Fragment „Basów” czytają uczniowie, którym bardzo dziękuję za udział w przedsięwzięciu: Alicja Ferdyn, Lena Stachera, Maria Wilk, Aleksander Zagórny.]

Już w 2004 roku Wojciech Grabowski zrealizował film „Wspomnienie z Będzina”, w którym wykorzystano fragment opowiadania „Szatanek” S. Wygodzkiego:

Przy pisaniu tekstu korzystałam m.in. z artykułów:

Monika Szabłowska-Zaremba „Tragarz pamięci” – rzecz o Stanisławie Wygodzkim. W: „Ślady pamięci”. Kraków 2010, s. 213-230.

Włodzimierz Wójcik „Żydowska polska dusza. O Poezji Stanisława Wygodzkiego”. W: „Spotkania zagłębiowskie”. Katowice 2006, s. 37-49.

O Stanisławie Wygodzkim pisałam też tutaj.

Read Full Post »

Cała Polska czyta dzieciom o zwierzętach. A ja czytam też sobie. Jak to zazwyczaj bywa, do rąk przez zupełny przypadek trafił mi odziedziczony po bibliotece gimnazjalnej egzemplarz “Dżolly i s-ka” Antoniny Żabińskiej (Czytelnik, 1950). Twarda oprawa introligatorska z płóciennym wykończeniem uratowała go przed rozpadem, trwa więc w dobrym stanie jeszcze dziś, 70 lat po wydaniu.

„Dżolly” trafił ówczesnej SP nr 5 w Będzinie „Za pomyślne wyniki w nauce”…

Książkę opublikowano po raz pierwszy w roku 1939. Potem zaś historia warszawskiego zoo oraz państwa Żabińskich potoczyła się w sposób nieprzewidywalny, ale o tym niżej.

W tej niezwykłej rodzinie najwięcej o zwierzętach napisał oczywiście Jan Żabiński, mąż Antoniny, dyrektor stołecznego zoo od 1929 roku. Był zoologiem i fizjologiem, spod jego pióra wyszło ponad 60 książek popularnonaukowych. Niektóre z nich, wydawane głównie w latach 50. XX wieku, stoją jeszcze pewnie na półkach wielu bibliotek szkolnych, ocalone przez bibliotekarki, które znają ich wartość.

Antonina Żabińska po “Dżollym” opublikowała dla najmłodszych jeszcze dwie książki o zwierzętach: Rysice(1948) i “Borsunio” (1964). W 1968 Czytelnik wydał jej wspomnienia “Ludzie i zwierzęta”. To na ich podstawie Diane Ackerman oparła swoją książkę „The Zookeeper’s Wife” (2007), której polskie tłumaczenie ukazało się w 2009 roku pod tytułem “Azyl. Opowieść o Żydach ukrywanych w warszawskim zoo”.

Ten tytuł mówi wszystko. Podczas wojny, kiedy niektóre zwierzęta z zoo zginęły, inne zostały przetransportowane do Niemiec, Żabińscy otworzyli na terenie zoo hodowlę świń na potrzeby gestapo. Było to doskonałe alibi, bo pod tą przykrywką ukrywali  zbiegłych z getta Żydów. Cała ta historia była tak niezwykła, że w 2017 roku doczekała się wreszcie zasłużonej ekranizacji. Trzeba też dodać, że w 1965 za tą szczególną pomoc Żabińscy otrzymali tytuł Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Ale wracając do “Dżollego” – z tych krótkich opowiastek o małych mieszkańcach zoo, które z jakichś powodów muszą trafić na przechowanie do domu dyrektorostwa i pielęgnowane są z wielkim wyczuciem i miłością przez Antoninę, bije jakaś sielskość tamtych czasów. Zieleń lat trzydziestych ubiegłego wieku zdaje się być bardziej soczysta niż dziś, zapachy bardziej intensywne i życie jakieś bardziej prawdziwe, skupione na czynnościach podstawowych i ważnych, których nie rozpraszają wynalazki naszych czasów.

Bohaterowie to kolejno: Dżolly – nowo narodzona hienka, której nie chciała karmić matka (a wykarmiła żona dyrektora), i która stała się ulubieńcem rodziny, mały lew o imieniu Kali, którego zbyt mocno przygniotła łapą lwica, szympansica Lusia, lamparcica Kleo, która przybyła z Angoli i musiała się zaklimatyzować, więc dyrektorostwo decyduje zabrać ją do ogrodu przy domu. Jest też dog – Dora, i koza – Białka. Między tą menażerią kręci się ktoś szczególny, co prawda o zwierzęcym imieniu, ale to istota ludzka – mały Ryś – wówczas trochę ponad roczny synek Antoniny. Jak sama napisała – nadała mu takie imię, bo pierwszym jej sukcesem w zoo było ocalenie dwóch rysiczek. Małego trzeba było ciągle pilnować, żeby zwierzęta nie zrobiły mu krzywdy i żeby nie wpakował się w jakieś tarapaty. Szczególnie rozczuliło mnie zdjęcie, na którym Ryś ściska się z Lusią.

Ryś i Lusia. Foto w: Antonina Żabińska „Dżolly i s-ka”, Warszawa 1950, s. 32.

Opowieści Antoniny Żabińskiej pisane są przepięknym językiem, obrazowym, plastycznym, wypływają z czułości i miłości do zwierząt, a po trosze pewnie z jej charakteru: łagodnej stanowczości, która pozwalała jej oswajać dzikie stworzenia. Książka kończy się nagle, i pewnie nie tak, jak spodziewa się czytelnik…

W Ninatece znalazłam krótki fragment kroniki filmowej – stadko lwów z warszawskiego zoo i ich treser, który daje im lekarstwa. Z dużym prawdopodobieństwem to ten sam opisany w “Dżollym” człowiek – film jest z 1937 roku, a wtedy mniej więcej musiała powstawać książka. W materiale widać nawet wspomnianą w tekście “rózeczkę”. Niestety, to pewnie też te same lwy, które w w czasie wojny musiały zostać odstrzelone, podobnie jak inne groźne zwierzęta…

Warszawskie zoo posiada również swojego trenera, który zaczął właśnie pracę z grupą młodych lwów. Z początku lewki przyjęły nowego przybysza z podejrzliwą nieufnością i strachem, lecz szybko oswoiły się z jego szczupłą i giętką sylwetką, łagodnym, stanowczym głosem i spokojnymi ruchami. Od chwili zjawienia się czarnowłosego chłopca z cienka, krótką rózeczką w ręku, przebywanie na wybiegu, pełne nudy i jednostajności, przerywanej drzemką i jedzeniem, stało się pasmem nowych wrażeń, niekiedy pełnych napięcia i uwagi, a niekiedy wesołych i beztroskich. („Dżolly i s-ka” Warszawa 1950, s. 40-41.)

Read Full Post »

Trwa XIX Ogólnopolski Tydzień Czytania Dzieciom – w tym roku pod hasłem „Cała Polska czyta o zwierzętach”. Organizatorem i pomysłodawcą wydarzenia jest oczywiście znana i  zasłużona Fundacja ABCXXI Cała Polska Czyta Dzieciom.

Przygotowałam dla uczniów i rodziców ściągę z opowiadaniami, wierszami, animacjami i opowieściami innych o zwierzętach właśnie, które można znaleźć w sieci (niezwykle interesująco o zwierzętach opowiada dr Dorota Sumińska).

Proszę wejść na poniższy link i wybrać z padletu interesujący materiał. Miłego oglądania i słuchania!

(https://padlet.com/itumas1/dlhhs7wrx6s49z71)

Made with Padlet

 

Read Full Post »

Kto pamięta te charakterystyczne maleństwa? Chyba już tylko ci, co urodzili się w latach 80. lub wcześniej.

Tę słynną serię „Z wiewiórką” zainicjowało Biuro Wydawnicze Ruch, a kontynuowała Krajowa Agencja Wydawnicza. Wydawana była w latach 1970-1989, ukazało się 118 tytułów, a łączny nakład tych książeczek wyniósł aż 34,6 miliona egzemplarzy!

Dedykowana była najmłodszym, a „książeczki” to w tym przypadku odpowiednie słowo, bo wszystkie miały mały format, akurat do dziecięcej dłoni –  jedynie 13×14 cm.

Okładki projektował (w większości) Janusz Stanny, wybitny polski rysownik, laureat licznych nagród. Każda książeczka miała na czwartej stronie okładki charakterystyczne czarne logo. Takie samo, w żółtym kolorze, znajdowało się na stronie tytułowej.

A w środku wiersze, rymowanki i opowiadania – głownie autorów o ugruntowanej pozycji literackiej, ale i zdarzali się również współcześni, debiutujący.

W każdej książce zachowywano odpowiedni stosunek – na jedną stronę tekstu przypadała jedna ilustracja. Liczba stron również pozostawała stała – zawsze było ich 24.

Ilustracja: Tomasz Bogacki. W: Ewa Kańska „Braciszek”, KAW 1982.

Przeglądając te tytuły czuję się niezwykle – na widok niektórych ilustracji przenoszę się nagle w czasie. Okazuje się, że dobrze pamiętam te obrazki z dzieciństwa, czasami nawet bardziej od towarzyszących im tekstów, a to znaczy, że ilustracje pozostają ważnym (najważniejszym?) elementem w książkach dla najmłodszych.

Przez częste oglądanie, czytanie i zapamiętywanie nabywają niezwykłej mocy przywracania nam w przyszłości tego, co wydawało się utracone bezpowrotnie.

Informacje o serii zaczerpnięte z:

„Nowy słownik literatury dla dzieci i młodzieży”. Warszawa 1979.

Elżbieta Jamróz-Stolarska „Serie literackie dla dzieci i młodzieży w Polsce w latach 1945-1989. Produkcja wydawnicza i ukształtowanie edytorskie”. Warszawa 2014.

Read Full Post »