Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for the ‘Bibliotecznym okiem’ Category

Jak wytłumaczyć komuś zachwyt nad starym zdjęciem, o którym myślało się, że nie istnieje, ale nagle trafia do ciebie na skrzynkę mailową? I nie jest to zdjęcie nikogo bliskiego, przodka – żadne z takich, co oczekują, żeby wkleić je na drzewo genealogiczne w miejsce od zawsze puste, wyczekujące podobizny.

116 lat temu, 13 stycznia 1907 roku o godzinie 6.00 w Będzinie urodził się Szyja Wygodzki, przyszły pisarz. Czeka go tylko 36 lat dobrego, spokojnego życia w miarę dobrze sytuowanej rodzinie pochodzenia żydowskiego. Później przyjdą lata mroczne. Jego ojciec jest na razie handlarzem z Pajęczna, który tymczasowo mieszka w Będzinie. Matka za to pochodzi z tego miasta, nad którym góruje wzgórze z rozsypującym się zamkiem. Wokół gęsta zabudowa, domy murowane i z drewna, różnej wielkości i jakości. Stoi też stara synagoga widoczna z oddali. Przemsza jest jeszcze rzeką nieuregulowaną, rozlewa się szeroko przed zamkiem. W niedziele pływa się po niej w łódkach, w tygodniu wędruje tamtędy transport. Podzamcze ma inny kształt, nie przypomina w niczym obecnej dzielnicy. Dzieje się dużo i intensywnie, mieszka tam biedota, rzemieślnicy, kataryniarze, najemni robotnicy i cyrkowcy.

Będzin w 1899 r.​ Źródło: Polskie zamki.​
https://www.zamki.pl/?idzamku=bedzin&msg1=4226​

Młody Szyja Wygodzki biega tam z kolegami. Obserwuje, chłonie specyficzny koloryt i klimat. Za 50 lat opisze to pięknie w swoich najbardziej znanych opowiadaniach z naszym miastem w tle („Basy”, „Szatanek”). W czytających jego teksty uruchamia się film jak ze starego kina. Nie mielibyśmy pojęcia jak naprawdę wyglądało życie w najstarszej dzielnicy Będzina na początku XX wieku, gdyby nie te opisy wypływające ze źródła jego dziecięcych wspomnień.

Interesuję się tym, co napisał Wygodzki. Dzięki allegro kompletuję jego książki swego czasu wycofywane z bibliotek i skazane na przemiał. Cieszy mnie każde zdjęcie pisarza i jego rodziny, które znajduję w sieci. Na wszystkich jest już starszym i zawsze poważnym panem. Uśmiech najpewniej bardzo rzadko pojawia się na twarzy kogoś, kto w transporcie do Auschwitz (1 sierpnia 1943 r.) podaje sobie, żonie i czteroletniej córce luminal, chcąc oszczędzić wszystkim śmierci w komorze gazowej. I zawsze o tym pamięta, rozpacz wkłada między wersy wierszy, opowiadań, bo on przeżył, one zasnęły. To wtedy kończy się jego życie szczęśliwe, a zaczyna bolesne i refleksyjne.

3 stycznia tego roku na Messenger prowadzonej przez mnie strony o Wygodzkim pisze Andrei Sosna. To imię i nazwisko wiele mi mówi – pierwszy brat Stanisława, Lajb zmienia imię i nazwisko na Andrzej Sosna i wyjeżdża w latach 30. do Rosji. Ma żonę i dwóch synów. I właśnie potomek jednego z nich – Romana, to piszący do mnie Andrei. Przesyła zdjęcia, na których widok serce mi na chwilę zamiera, bo przecież byłam przekonana, że nie zobaczę nigdy jak wyglądał Szyja (przyszły Stanisław), co obserwował tamto „egzotyczne” Podzamcze nastoletnimi oczyma. Ale oto jest – nawet w towarzystwie samego ojca i kilku jeszcze rówieśników. (Może i o tych myśli się, że nie ma po nich żadnego śladu, a oni patrzą z tego zdjęcia i trwają w pozie z kwietnia 1919 roku, wyczekującej ponownego wypowiedzenia ich imion i nazwisk.)

Będzin, 1919 rok. W środku siedzi Icchak Wolf Wygodzki, po prawej u dołu – Szyja Wygodzki – przyszły pisarz. Fot. przesłał Andrei Sosna.

Andrei przesyła mi też inne zdjęcie na wagę złota – podobiznę uśmiechniętego (!) Wygodzkiego z pierwszą żoną Frymetą Chaną Domb (zwaną Anką). Na tym zdjęciu nie ma jeszcze wojny, pociągów do obozów i luminalu, jest szczęście.

Na odwrocie napisano, że zdjęcie zrobiono w Będzinie, ale w tle za idącymi pagórki, wysokie drzewa iglaste. Wrzucam zdjęcie na stronę pisarza i po chwili jest podpowiedź – może to Krynica? Wpisuję „promenada” i „Krynica”. Pierwsze zdjęcie w wynikach wyszukiwania daje potwierdzenie. Dokładnie ten sam budynek stoi w Krynicy przy Bulwarach Dietla 13, mieści się w nim Pensjonat Małopolanka.

Frymeta Chana (zwana Anką) Wygodzka (z domu Domb) z mężem Stanisławem Wygodzkim w Krynicy. Fot. przesłał Andrei Sosna.

Te zdjęcia pokazuję dziś na lekcji uczniom klasy ósmej. Jak im to opowiedzieć, żeby chociaż trochę zrozumieli mój zachwyt nad odnalezionymi obrazkami z życia tego mężczyzny? Wplatam osobistą opowieść o tym, jak dawno temu pojechałam do Warszawy do likwidowanego antykwariatu, by tam – na przetrzebionych już z książek regałach – odkryć egzemplarz opowiadań Wygodzkiego „Koncert życzeń”. Że przez pierwsze lata życia mieszkałam na ulicy, która nosi teraz nazwę Wygodzkiego. I że tych punktów stycznych jest więcej, bo w pewnym momencie odkrywam, że pierwsza córeczka pisarza urodziła się tego samego dnia co ja. Że jestem w niezrozumiały sposób zafascynowana tym człowiekiem – jego historią, twórczością, życiem.

Lekcja o Wygodzkim i jego Będzinie w 116. rocznicę urodzin pisarza.

Od roku opowiadam uczniom mojej szkoły o Wygodzkim i będę opowiadała o nim kolejnym rocznikom. Patrzę w ich twarze i zgaduję, czy jest wśród nich nastolatek o szczególnej wrażliwości, co teraz chłonie wszystko, a za kilkadziesiąt lat napisze coś pięknego i prawdziwego, czerpiąc, tak jak kiedyś Wygodzki, ze źródła swoich dziecięcych wspomnień.

Lajb Wygodzki – Andrzej Sosna. Zdjęcie z 27.12.1929 r. To jego wnuk prześle mi powyższe zdjęcia Stanisława Wygodzkiego,

Read Full Post »

Pranie nad jeziorem Nidzkim oglądam zawsze trochę oczami Kiry Gałczyńskiej. Latem, wracając z Mazur, zatrzymujemy się w tej najsłynniejszej literackiej leśniczówce, gdzie mieści się Muzeum Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.

Nie ma już takich Mazur jak kiedyś – smucę się, myśląc o latach 90.

Nie ma już takich Mazur jak kiedyś – pisała w książce córka Gałczyńskiego, mając na myśli lata 50. i 60. Wtedy, kiedy  były jeszcze dzikie i nie zajechane przez turystykę, kiedy były prawdziwym azylem dla pisarzy, artystów, przyjaciół rodziny. Jak wtedy było, Kira opisała w nostalgicznej książce „Nie wrócę tu nigdy czyli pożegnanie z Mazurami” (Książka i Wiedza, 1998).

Odkąd ją przeczytałam tęsknota za Mazurami mojej młodości tylko wzrosła.

Pranie jest leśniczówką najpiękniej chyba położoną na Mazurach. Dom stoi na wzniesieniu, w dole – jezioro, nad nim – gęsty starodrzew. Pustka, spokój. Każdy, kto dociera tu po raz pierwszy, staje oczarowany miejscem, rozlokowaniem domu, budynków gospodarskich. Wszystko z pruskiej czerwonej cegły, zbudowane jak cały klucz podobnych gospodarstw na początku wieku.
(„Nie wrócę…”, s. 55)

To z „Nie wrócę…” dowiaduję się o książkach, które powstawały na Mazurach, albo były nimi inspirowane. Rok temu jechałam nad jeziora z książką „Nostalgie mazurskie” Bohdana Czeszki, a w tegoroczne wakacje – z „Kroniką olsztyńską” KIG. Na media społecznościowe wstawiałam wiersze z tego zbioru Gałczyńskiego, które ilustrowałam moimi zdjęciami wakacyjnymi. Doskonale pasowały.

K. I. Gałczyński „Kronika olsztyńska”
(fragment XIII)

Jeszcze tyle byłoby do pisania,
nie wystarczą tu żadne słowa:
o wiewiórkach, o bocianach,
o łąkach sfałdowanych jak suknia balowa,
o białych motylach jak listy latające,

o zieleniach śmiesznych pod świerkami,
o tych sztukach, które robi słońce,
gdy się zacznie bawić kolorami;

i gdy człowiek wejdzie w las, to nie wie,
czy ma lat pięćdziesiąt, czy dziewięć,
patrzy w las jak w śmieszny rysunek

i przeciera oślepłe oczy,
dzwonek leśny poznaje, ćmę płoszy
i na serce kładzie mech jak opatrunek.

Kiedy w te wakacje w drodze powrotnej do domu jedziemy do Prania – widzę te same wiersze. Towarzyszą im czarnobiałe zdjęcia. Na płocie przy reanimowanym właśnie bistro powiesili je jego nowi właściciele. Bar z ogromnym zdjęciem Gałczyńskiego przy ladzie mieści się tuż przy parkingu przed Praniem. Tam trzeba zostawić auto, żeby dojść do leśniczówki leśną aleją. To przejście aleją to rytuał na pożegnanie wakacji, którego nie potrafię sobie odmówić.

Z „Nie wrócę…” dowiedziałam się, że w cienkiej książeczce Mirosława Żuławskiego „Opowieści mojej żony”, na którą kiedyś trafiłam (ale tylko ją podczytywałam) – jest wiele stron o puszczy mazurskiej i jeziorach. Czyli dobrze mnie ciągnęło. (Autor był ojcem Andrzeja Żuławskiego i dziadkiem Xawerego.)

Dowiaduje się też, że Spychowo, przez które zawsze jechaliśmy autokarem na obozy żeglarskie dopiero po wojnie zmieniło nazwę, bo nazywało się Puppen (potem po polsku: Pupy).

Jest tam wiele opowieści, które przenoszą mnie do czasów, kiedy po Mazurach pływało się tylko na drewnianych łódkach, potem co najwyżej na omegach. Nie ma silników, benzyny w jeziorze, hałaśliwych turystów oblegających każdy skrawek szuwarów. Jest cisza i spokój, którego tak łakną przyjaciele Gałczyńskich. Dzięki książce „Nie wrócę tam nigdy…” zaglądam też do miejscowości Krzyże, i tylko sobie wyobrażam, jak kiedyś wyglądało to miejsce, do którego tak chętnie przyjeżdżały ukryć się przed światem np. Agnieszka Osiecka, Olga Lipińska czy Krystyna Sienkiewicz.

Ja pamiętam jeszcze takie Mikołajki… Z Orionami na pierwszym planie i popękanym, starym chodnikiem. Fot. z wystawy w centrum Mikołajek w 2020 r.

Czytam też o spotykanym podczas Targów Książki w Krakowie Andrzeju Strumiłło, wybitnym malarzu i ilustratorze – sąsiedzie i przyjacielu Leśniczówki. Rok przed jego śmiercią kupiłam kubek z pejzażem Prania jego autorstwa. Można więc powiedzieć, że pijając herbatę, Pranie codziennie przychodziło mi na myśl. Dzięki Kirze Gałczyńskiej widziałam go jednak nie takim, jak na zdjęciach przywiezionych z wakacji, ale takim, jakie było dawno temu, dzikie i jeszcze przez chwilę anonimowe, po prostu Leśnictwo Pranie, Nadleśnictwo Maskulińskie. I dałabym góry złote, żeby przenieść się w czasie i pobyć tam wówczas chociaż przez chwilę.

Były też i inne pożegnania z Mazurami… kiedy nadmiar ludzi, huk motorów na Nidzkim, wrzask dzieci i radioodbiorników zamieniał głuszę w powtórkę Juraty czy Sopotu. Kiedy coraz trudniej było wytrzymać, bo zamiast samotności, na każdym kroku spotykało się kogoś, kto nie powinien tutaj wędkować, pływać, mieszkać… („Nie wrócę…”, s. 65)

Dawnego Prania i Mazur nie ma, i nie będzie. Nie da się tam wrócić. I Kira Gałczyńska też już tego nie zrobi. Pożegnała się na zawsze – zmarła 20 grudnia 2022 roku.

Fot. z książki Kiry Gałczyńskiej „Konstanty syn Konstantego”. Nasza Księgarnia 1983.

Read Full Post »

Z okazji dzisiejszego święta życzę koleżankom i kolegom z bibliotek, by w XXI wieku ich biblioteki weszły wreszcie w ten XXI wiek, zostawiając w nostalgicznej pamięci wszystkie papierowe karty czytelników czy książek, a stały się piękne, nowoczesne i chętnie odwiedzane przez czytelników!

Niech karty książek zostaną jedynie gadżetem z przeszłości, który można wykorzystać jako temat przewodni zaczynającego się dziś Tygodnia Bibliotek (co uskuteczniać będę od jutra w mojej bibliotece szkolnej). 🙂

Read Full Post »

Dziś będzie o tym, jak „znalazłam dyrektora” przedwojennej szkoły z Będzina.

Przez kilkanaście lat pracowałam w będzińskim Gimnazjum nr 3. Zanim powstało, w budynku mieściła się Szkoła Podstawowa nr 5, ale jej początki to Publiczna Szkoła Powszechna nr 2 z siedzibą przy ul. Modrzejowskiej.

Dopiero od września 1930 r. przeniesiono ją do nowego budynku przy ul. Krakowskiej 14 i nadano numer 5. Jej kierownikiem był Joshua Rappaport.

Dokumenty szkolne sprzed wojny nie zachowały się, mieliśmy tylko kroniki prowadzone po wojnie, kiedy nie było już ani Rappaporta, ani większości z uczniów jego szkoły…

W sierpniu 2008 roku podczas odsłonięcia tablicy upamiętniającej historię szkoły głos zabrała jedna z przybyłych na uroczystość. Była to córka byłego ucznia. Powiedziała, że jej tata miał na czole szramę, o której nie chciał nigdy mówić. Dopiero na starość wyznał, że podczas marszu śmierci z obozu w Auschwitz zobaczył, jak dyrektor jego szkoły – właśnie Rappaport – upada. Chciał mu pomóc, podźwignąć go, bo dyrektor był schorowany i słaby, ale wtedy pilnujący więźniów esesman walnął chłopaka kolbą karabinu w głowę. Musiał zostawić dyrektora i iść dalej. Wtedy po raz ostatni go widział. Szrama po rozcięciu nad brwią została mu na całe życie.

[Tablica odsłonięta w Gimnazjum nr 3 im. H. Sienkiewicza w Będzinie]

Podczas niedawnej audycji „Na rozdrożu” (18.01.2022) Radia 357, gdzie Anna Dudzińska prowadziła rozmowę z Patrycją Dołowy o jej najnowszej książce „Skarby. Poszukiwacze i strażnicy żydowskiej pamięci” usłyszałam, że zdigitalizowano już księgi pamiątkowe, w których 5,5 miliona mieszkańców Polski podpisało życzenia z okazji 150. rocznicy ogłoszenia Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych. Noszą nazwę „Deklaracja Podziwu i Przyjaźni dla Stanów Zjednoczonych”.

Początkowo online były dostępne tylko te księgi, w których podpisy złożyli najważniejsi w Polsce w 1926 r. oficjele, ale dzięki wielkiemu zaangażowaniu m.in. Sama Ponczaka, który jest wolontariuszem w Bibliotece Kongresu, udało się zeskanować wszystkie 111 tomów!

Tak piszą o tym na stronie

Księgi Deklaracji przez blisko siedem dekad pozostawały zapomniane. W połowie lat 90. odkryli je mający polskie korzenie pracownicy Biblioteki Kongresu USA. Zdigitalizowano pierwszych 13 tomów. Dzięki staraniom Biblioteki Polskiej w Waszyngtonie, prezes Biblioteki Grażyny Żebrowskiej, Samuela Ponczaka i Krzysztofa Willmanna, a także Ambasady RP w Waszyngtonie, w 2015 roku ruszył projekt „Klasa 1926”, którego celem była digitalizacja pozostałych 98 tomów Deklaracji. Przedsięwzięcie pomyślnie zakończono w roku 2017.

No i właśnie dzięki ich zaangażowaniu trafiłam na podpisy uczniów z Publicznej Szkoły Powszechnej nr 2 w Będzinie (czyli późniejszej SP nr 5 – i Gimnazjum nr 3) oraz na podpis kierownika tej placówki. Poczułam się wtedy, jakbym znalazła jego samego, a nie tylko autograf sprzed prawie 100 lat…

[Cała karta dostępna tutaj: http://polska1926.pl/podpisy/509084 ]

Było też drugie odkrycie – dotyczyło Stanisława Wygodzkiego, o którym prowadzę właśnie z uczniami innowację pedagogiczną. Otóż pisarz z Będzina miał trzech młodszych braci. Drugi z nich miał na imię Józef i zdaje się, że to właśnie jego podpis jako ucznia Ośmioklasowego Gimnazjum Męskiego Jabne (Jawne) w Będzinie widnieje na jednej z kart tych dokumentów.

[Cała strona dostępna tutaj: http://polska1926.pl/podpisy/38522%5D
[Cała strona dostępna tutaj: http://polska1926.pl/karty/1107%5D

Księgi znajdują się w Bibliotece Kongresu w Waszyngtonie. Są dostępne online na ich stronie (a także na stronie „Polska1926”). Możecie wyszukać swoich krewnych (oczywiście jeżeli chodzili do szkoły w 1926 roku), próbując wpisać miasto lub nazwisko.

Znajdziecie tam podpisy, rysunki, ale też pieczęcie ówczesnych instytucji i przedsiębiorstw. Na przykład tutaj niezwykle ciekawe pieczątki urzędów samorządowych z Zagłębia Dąbrowskiego:

[Cała strona dostępna tutaj: http://polska1926.pl/karty/320]

A tutaj Zagłębiowskie organizacje społeczne – wśród nich np. : Sosnowieckie Towarzystwo Cyklistów czy Urząd Starszych Zgromadzenia Malarzy Pokojowych w Będzinie! 🙂

[Cała strona dostępna tutaj: ttp://polska1926.pl/karty/321]

To fascynująca wycieczka w świat, którego już nie ma, a był tuż obok.

—-

Artykuł na ten temat: https://historia.org.pl/2017/07/06/w-1926-polacy-wyslali-55-mln-podpisow-na-dowod-przyjazni-do-stanow-zjednoczonych-czy-wsrod-nich-sa-autografy-twoich-przodkow/?fbclid=IwAR1CwGZ78NVeR0XbW_QJEqF-fv9G2qB6Ydl4WKrD3GJrHVNzr_5iJGYAoT4

Read Full Post »

Dziś mija 115. rocznica urodzin Stanisława Wygodzkiego.

W tym roku szkolnym podjęłam próbę przybliżenia pisarza uczniom mojej szkoły, składając z najważniejszych fragmentów jego biografii i twórczości innowację pedagogiczną.

Portret Stanisława Wygodzkiego z 1948 r. Fot. Benedykt Jerzy Dorys. Żródło: Polona.

Współpraca jest owocna. Przygotowaliśmy się do wejścia w temat, odbywając krótką podróż do Będzina z czasów dziecięctwa i młodości pisarza: oglądamy zdjęcia archiwalne miasta. To pozwala choć trochę wczuć się uczniom w tamte realia, spróbować spojrzeć na Będzin, którego nie znali, i zobaczyć go oczyma Wygodzkiego. A potem obraz wzmocnić tekstem, poznając fragmenty tych opowiadań autora, które mówią o dobrze nam znanych miejscach.

Po wyprawie będzińskimi tropami Stanisława Wygodzkiego przysiadamy się do jego poezji, która – jak widomo – sprawia uczniom trochę problemu.

Piszę „poeta, wiersz, poezja” i pytam, co uczniom kojarzy się z tymi słowami. Wśród odpowiedzi jest „Mickiewicz”, „rymy”, „uczucia”, ale pojawia się oczywiście: „nuda”, „o nie!” i „beznadzieja”.

A potem czytamy poezję Wygodzkiego: „Lokomotywa”, „Nad fotografią córki”, „O matce”. To wiersze o stracie, pełne bólu i niezgody na nieodwołalną nieobecność najbliższych. Uczniowie zamykają oczy, notują słowa, skojarzenia, uczucia lub szkicują obrazy, które podczas słuchania przyszły im do głowy.

Takie wejście w poezję trochę nas do niej przybliża, nie pozwala pozostać obojętnym, widzę, że po każdym wierszu uczniowie kreślą na leżących przed nimi kartkach kilka słów, szybki szkic.

Po lekturze wierszy wymazuję dotychczasowe skojarzenia, i wokół triady „poeta, wiersz, poezja” wyrastają nowe słowa – dyktowane oczywiście tym, co przed chwilą przeczytaliśmy/przeżyliśmy. Teraz pojawia się tam: smutek, żal, emocje, groza, strata.

Już po zajęciach dziewczyny przepisują na starej bibliotecznej maszynie jeden z wierszy Wygodzkiego.

Wiersz z tomu „Pamiętnik miłości” (1948).

Szukam informacji o pisarzu, zbieram okruchy, żeby jak najlepiej przygotować się do każdej lekcji z młodzieżą. Notatka w Wikipedii oczywiście nie wyczerpuje tematu.

Na dodatkowy, bardzo cenny ślad naprowadza mnie profesor Krystyna Heska-Kwaśniewicz z Uniwersytetu Śląskiego, była promotor mojej pracy magisterskiej, która zajmuje się m.in. literaturą śląską. Ponieważ opracowywała także literacką spuściznę Gustawa Morcinka od razu wskazuje mi książki, w których mowa jest o naszym pisarzu z Będzina.

W jej „Pisarskim zakonie. Biografii literackiej Gustawa Morcinka” odnajduję informację, że w lutym 1948 roku Morcinek był w Krakowie na zjeździe pisarzy-więźniów politycznych. Tam spotkał się m.in. ze Stanisławem Wygodzkim, którego zwierzenia bardzo nim wstrząsnęły. Po latach stały się one treścią rozdziału „O szyby deszcz dzwoni” z powieści „Judasz z Monte Sicuro” (1).

W książce jest odsyłacz do kolejnej książki: „Gustawa Morcinka ‚Listów spod morwy’ ciąg dalszy”, gdzie znajduję list Morcinka do Władysławy Ostrowskiej i wspomnienie o Wygodzkim:

(…) pytał się mnie kilka razy, czy jest zbrodniarzem, czy nim nie jest. Bo otruł dziecko – przypominam z tamtego poprzedniego listu, by ułatwić przypomnienie u Ciebie – bo otruł żonę i dziecko i siebie, gdy jechali z transportem z getta do Oświęcimia. Dziecko i żona skonały w pociągu, on wyszedł i teraz „krzyczy sumienie” u niego. Czy jest mordercą, czy nie jest? Nie jest! Lecz sumienie mówi co innego. (2)

List datowany jest na 16 lutego 1948 roku. To trzy lata po zakończeniu wojny, cztery i pół roku od momentu, w którym Wygodzki został z żoną i córeczką wysłany z Będzina do Auschwitz. W pociągu podał Annie, czteroletniej Ince i sobie truciznę. One zasnęły, on się obudził. Całe życie dręczyły go wyrzuty sumienia, że zamiast uratować rodzinę przed koszmarem śmierci w komorze gazowej zabił najdroższe osoby, a sobie zostawił zbyt małą dawkę trucizny.

Wielokrotnie przerabia ten temat w wierszach i opowiadaniach – do końca życia będzie zmagał się z konsekwencjami tego czynu. Ból po stracie wszystkich bliskich wyraża w przejmującym tomiku poetyckim „Pamiętnik miłości”, za który otrzymał nagrodę Związku Literatów Polskich w 1948 r. To z niego pochodzą wiersze, które czytaliśmy na zajęciach.

Wrócmy jednak do Morcinka i wspomnianego wyżej „Judasza z Monte Sicuro”. Zasłyszana od Stanisława Wygodzkiego traumatyczna historia znajduje odzwierciedlenie w opowiadaniu powieściowego Szymona Rozencwajga, który jedzie do obozu z Warszawy, a nie z Będzina, ale reszta jest już prawie taka jak u Wygodzkiego. Znajomi nazywają w książce Rozencwajga „Luminalem” i my wiemy, skąd to przezwisko. Tę truciznę zarówno pierwowzór bohatera książki, jak i on sam kupił od życzliwego aptekarza, co to wiedział, gdzie kończy się podróż żydowskich rodzin. Najpierw więc bohater opowieści daje ją córeczce, która usypia na kolanach matki, a następnie żonie.

Tylko że w powieści Morcinka jest straszniej niż było w rzeczywistości, bo Wygodzki dojechał do Auschwitz, gdzie ciała żony i córki zostały zapewne spalone. Opowiadanie Morcinka sprawia nam dodatkowy ból, fundując nagły zwrot akcji, bo oto kiedy swoją dawkę trucizny chce zażyć Rozencwajg, nagle słychać strzały, pociąg się zatrzymuje:

A gdy tak strasznie strzelali, ktoś rozbijał kłódkę przy drzwiach wagonu. Rozbił, drzwi odsunął. Ktoś świecił elektryczną latarką. A strzały wciąż były, i ktoś spoza światła krzyczał: – Żydy, uciekajcie w las! Partyzanci odbili pociąg!… To wszyscy porwali się i uciekli w las… – A ty, Luminal? – zapytał znowu starosta. – Ja też uciekał. Ostatni. Bo ja… Bo ja budziłem Joannę i Klarę. Uciekajcie, krzyczałem, jesteśmy wolni! Panowie partyzanci odbili pociąg! Klara, wstawaj, dzieciątko ty moje miłe! Joanna, zbudź się… (3)

Rysunek Zosi do wiersza „Lokomotywa” S. Wygodzkiego.

Wygodzki należy dziś do najbardziej popularnych autorów współczesnych, jego książki — szczególnie „Koncert życzeń” — szybko znikają z półek księgarskich – pisał w 1961 roku Zbigniew Żabicki. (4)

Współcześnie badająca twórczość Wygodzkiego dr Monika Szabłowska-Zaremba z KUL nazywa pisarza za Krystyną Bernard „tragarzem pamięci”, ale pisze też, że „należy on do autorów zapomnianych, z rzadka przywoływanych” (5).

To prawda, stąd mój pomysł na innowację pedagogiczną, która ma wydobyć Wygodzkiego z mroków niepamięci – przynajmniej w Będzinie, choćby tylko w naszej szkole.

Odkąd zajmuję się twórczością pisarza co i rusz trafiam na jakiś ślad, wątek. 24 grudnia 2021 dostaję (zapewne pod choinkę) kolejną wzmiankę o nim w artykule opublikowanym w „Magazynie od Święta” Gazety Wyborczej. Tekst nosi tytuł „Świat to jeden wielki obóz” i jest adaptacją przedmowy Timothy Snyder’a do książki „Here in Our Auschwitz and Other Stories”, zbioru opowiadań Tadeusza Borowskiego wydanego przez Yale University Press w 2021 r.

Skoro mowa w nim o Tadeuszu Borowskim od razu przeczuwam, że będzie też o Wygodzkim, z którym autor „Pożegnania z Marią” oczywiście się znał, i nie mylę się: pisarza wspomina się tam dwukrotnie. [W pierwszym fragmencie błędnie napisano, że opuścił Będzin w 1944 roku, w rzeczywistości było to w sierpniu 1943 roku podczas likwidacji getta.]

Timothy Snyder: Świat to jeden wielki obóz. „Magazyn od Święta” Gazety Wyborczej z 24.12.2021 r., s. 34.
Timothy Snyder: Świat to jeden wielki obóz. „Magazyn od Święta” Gazety Wyborczej z 24.12.2021 r., s. 35.

Czy te wzmianki znaczą, że jednak nie całkiem zapomniano o pisarzu z Będzina? Nie wiem, ale spróbujemy coś zrobić. Jest już w Będzinie ulica Stanisława Wygodzkiego, teraz będzie też pamięć.

***

(1) Krystyna Heska-Kwaśniewicz: Pisarski zakon. Biografia literacka Gustawa Morcinka. Opole, 1988, s. 142.

(2) Gustawa Morcinka „Listów spod morwy” ciąg dalszy. Listy Gustawa Morcinka do Władysławy Ostrowskiej. Katowice, 1985, s. 128-129.

(3) Gustaw Morcinek: Judasz z Monte Sicuro. Katowice 1982, s. 72-73.

(4) Zbigniew Żabicki: O Stanisławie Wygodzkim. „Poradnik bibliotekarza” 1961, nr 11, s. 334.

(5) Monika Szabłowska-Zaremba: „Tragarz pamięci” – rzecz o Stanisławie Wygodzkim. W: Ślady pamięci. Kraków 2010, s. 213.

***

O pisarzu pisałam też tutaj:

Read Full Post »

Już dawno żadna książka nie porwała mnie tak jak ta. Może sprawił to bezpretensjonalny język tej wartkiej opowieści o ludziach na ziemiach, które tuż za miedzą, i którą tylko wyrywkowo znam. 

Reportaż o pobliskim Śląsku, pełen zapętleń historii i wątków polityczno-gospodarczych przecież nie powinien, a jednak wciągnął mnie jak w nastoletnich czasach indiańskie powieści Karola Maya. Nie wiem, czy to czasem z różnych powodów nie jest całkiem trafne porównanie. 

„Kajś” Zbigniewa Rokity na zdjęciach Nikiszowca z książki „Polskie regiony w Europie. Śląskie”, 2003. Fot. G. Celejewski, P. Komander.

Moje zaznajamianie się ze śląskością było powolne, zaczęło się w wieku kilku lat, kiedy pewnego letniego dnia wpisaliśmy do swojego słownika nowe “obce” słowa: hasiok i kreple (śmietnik i pączki). Bardzo cieszyła nas ich egzotyka, więc często je powtarzaliśmy.

Potem była długa przerwa, aż na studiach w Katowicach trafiłam do grona koleżanek pochodzących z Górnego Śląska. Przysłuchiwałam się kiedyś ich rozmowie, a słysząc zdanie “Ciepie sie jak wsza na kecie” odruchowo poprawiłam: “Chyba na kocie!” (“ciepie” zrozumiałam!). Wzbudziłam wtedy powszechną wesołość, a historyjka ta krąży jako anegdotka na corocznych spotkaniach u przyjaciół w Mysłowicach. Większość towarzystwa stanowią tam Ślązacy, więc prędzej czy później zawsze musi zostać przywołana ta nieporadność goroli w rozumieniu hanysowej godki. Do tego jeszcze musowo historia o “papendeklu” i mojej zagłębiowskiej rozkminie, co też to może znaczyć. 

Mało kto wie, że nadrabiam wpadki, bo mam doskonałego nauczyciela historii Śląska. Leo pochodzi z Chorzowa, znamy się co prawda ponad 20 lat, ale widujemy bardzo rzadko. Kiedy jednak już na siebie wpadniemy trzy czwarte rozmowy to jego opowieści o prawdziwej historii Śląska, i nie jest to z pewnością ta wersja historii, którą przyswoiliśmy w szkole. 

Gdybym nie znała opowieści Leona prawdopodobnie zaliczyłabym czytanie “Kajś” z otwartą ze zdziwienia buzią, a tak każde słowo usłyszane kiedyś od znajomego potwierdziło się w słowach spisanych teraz przez Zbigniewa Rokitę.  

Odpowiednio wcześniej “przerobiłam” więc już takie kwestie jak dziadkowie i wujkowie w Wehrmachcie (i zrozumiałam, że dla Ślązaka taki dziadek to jak polski dziadek w AK), że w domu mówiło się po niemiecku, że między rodzinami zdarzały się niesnaski, bo np. matka pochodziła ze Ślązaków propolskich, a ojciec proniemieckich.  

Albo że już później, podczas komunizmu, zabraniano uczniom w szkole używania języka śląskiego, a wcześniej polonizowano imiona i nazwiska niemieckie, które nie miały miejsca bytu w PRL. Że zniszczono, a potem wysadzono w powietrze resztki wspaniałego zabytku – małego Wersalu (jak mówiono o pałacu w Świerklańcu) – a to tylko dlatego, że jego właścicielem był górnośląski ród magnatów ziemskich i przemysłowych Henckel von Donnersmarck. O tym, że milczy się o śląskich laureatach nagród Nobla, że zbijano niemieckie inskrypcje na nagrobkach, pomnikach i tablicach. Leo czasami przysyłał zdjęcia takich, które – ocalałe – udało mu się sfotografować gdzieś w zapomnianych chaszczach.

Moje poznawanie historii Śląska polegało też na wyprawianiu się na dawne tereny graniczne i obserwacji, którą zalecał Leo: jak zmienia się pejzaż zabudowań, kiedy w Ordnung nagle wkracza chaos. I powrót – jak na cofniętej taśmie – znowu to samo, wszystko się zgadza: tu musiała wcześniej przebiegać granica, o której Leo mówił: Wjeżdżasz na kole, wyjeżdżasz na rowerze („koło” to po śląsku rower). Dobrze, że są tacy, którzy o tej granicy pamiętają i uświadamiają później na przykład pochodzącą zza tej granicy Zagłębiankę. 

Zresztą o Leo jest w “Kajś” pośrednio mowa, kiedy Zbigniew Rokita wspomina, że członkowie stowarzyszenia Ślonsko Ferajna sami zrzucili się na nową pamiątkową tablicę w Trójkącie Trzech Cesarzy, poprawiając słowo “zabory” na “państwa” (bo przecież Śląsk nigdy nie był pod zaborem). 

Fot. z Facebooka ŚLŌNSKŎ FERAJNA: https://www.facebook.com/SLONSKO.FERAJNA/photos/a.540246726028187.1073741826.249858495067013/540246986028161

Słuchałam też o powstaniach śląskich, których historia jest o wiele bardziej skomplikowana niż potrafiłaby to wyjaśnić najgrubsza publikacja na ten temat, czy o polskim obozie Zgoda na terenie Świętochłowic, gdzie w 1945 roku dogorywali w męczarniach uznani za Niemców mieszkańcy Śląska – również dzieci, młodzież i kobiety. W ramach odwetu za wojnę.

Historia tych ziem przedstawiana Polakom miała zupełnie inny wymiar, a jej wydźwięk miał jeden cel: przekonać resztę kraju, że Śląsk wrócił po II wojnie w granice Polski z ulgą i chęcią. Dawno temu Leo, a teraz Zbigniew Rokita potwierdzili, że wcale tak nie było. 

Wierzyć się nie chce, że zrobiliśmy Śląskowi to wszystko, co zrobiliśmy – ta historia przywodzi mi na myśl historię z innego kontynentu: białych Amerykanów pędzących za Indianami, że wrócę jeszcze do Karola Maya.

„Śląsk to kolonia Polski” – kiedy usłyszałam to po raz pierwszy odebrałam jak bajanie szaleńca. Autor potwierdza, że to my byliśmy szaleni, myśląc przez tyle lat inaczej. Śląską kulturę postanowiliśmy zgasić i spolszczyć.

Profesor Maria Szmeja, socjolożka z Akademii Górniczo-Hutniczej mówi w książce tak:

„Po pierwsze, Ślązacy są największa grupą, która wskazuje inną tożsamość niż polska, a wciąż nie została nawet oficjalnie uznana za mniejszość. Czy to z prawa czy z lewa, wszystkie rządy postępowały tak samo. Druga sprawa to to, jak narzuca się Ślązakom polską pamięć. To były odwieczne ziemie piastowskie i tak dalej, i tak dalej, jakby Piastowie mieli narodowość. Po trzecie, Ślązakom narzuca się język i kulturę, nie uznaje się ich własnego języka. Wokół Karaimów czy Tatarów, których jest garstka, skaczą wszyscy, a ignoruje się blisko osiemset pięćdziesiąt tysięcy Ślązaków. Na Śląsku zachodzi wymuszona asymilacja. (s. 272)

Opisana w “Kajś” historia jest nieoczywista i niejednorodna, będąc jednocześnie jak najbardziej oczywistą i jednoznaczną. Bo jak kilkakrotnie wspomina Zbigniew Rokita: To wszystko jest bardziej skomplikowane.  

Tak jak te drobiny o moim mieście, które wyłowiłam z tekstu. O Będzinie wspomina się w “Kajś” dwukrotnie. Pierwszy raz podczas rozmowy autora z mieszkańcem Góry św. Anny Reinhardem Wentzkim (w Polsce musowo: Franciszkiem Wenckim), który po wojnie musiał uciekać z rodzinnego Gleiwitz, i tak wspomina:  

“(…) dla większości gliwiczan Polska była krajem szmuglerskim. (…) Polacy to byli Ci, którzy ludzi wypędzili z mieszkań, okradli, zadzierali nosy i myśleli, że ich uczą kultury. Kulturträgerzy.  Pytam, czy nie chcieli jakoś walczyć o swoje. – Nie było siły, żeby wrócić do mieszkania i powiedzieć, że to jest moje. Panie. Po pierwsze, kompleks zwyciężonych był. Po drugie, ci ludzie to byli zdobywcy, nowi panowie. Tałatajstwo, nie ze Śląska, ale głównie z Będzina, z Dąbrowy, z Zagłębia. Przeciętny tamtejszy górnik czy hutnik chciał tu szabrować. (…) Od tych ludzi doświadczyliśmy najprzykrzejszych rzeczy. ” (s. 122)

A drugi raz o Będzinie jest tak:  

“W śląskich drwinach z Zagłębia, jak to z drwinami bywa, brakowało zawsze drugiej perspektywy. Jakby nikt nie chciał wczuć się w Zagłębiaków. A jak mieli się poczuć w takim Będzinie, gdy kilkadziesiąt lat temu Ślązacy wjeżdżali im do miasta w mundurach Wehrmachtu?” (s. 203-204)

Sami widzicie, że historie przygranicze nie są łatwe… 

Tę – wspaniale napisaną – musicie przeczytać! 

Zbigniew Rokita ze statuetką Nagrody Literackiej Nike 2021 za „Kajś”. Pisarz dostał również Nike czytelików. Fot. z relacji TVN 24.

Read Full Post »

Spokoju i zdrowia,

dużo czasu na robienie tego, co sprawia Wam przyjemność!

[Kartka z zasobów Polony z 1941 r.]

Read Full Post »

No i proszę – loguję się na wordpress, a tu przypomnienie: moja przygoda z blogiem trwa już 12 lat! Fajnie, że nosi to miano „osiągnięcia”! 😀

Dobrze to pamiętam – ten klimat, podniecenie, tworzenie stron i planowanie zawartości. Chyba nawet mam gdzieś ten notatnik, w którym wszystko sobie rozpisywałam.

Pierwszy post opublikowałam tutaj 9 listopada 2009 roku (był o Targach Książki w Krakowie, a jakże!), a kilka dni później byłam na kursie dla bibliotekarzy „Biblioteka szkolna jako środowisko edukacyjne i terapeutyczne” w Instytucie Doskonalenia Nauczycieli WIEDZA w Katowicach. Prowadziła go pani Aleksandra Kobielska: mówiła dłuuuuugo (jej prezentacja miała grubo ponad 100 stron!), ale zajmująco, konkretnie i bardzo przekonująco.

Niektórzy uczestnicy kursu zaczynali się niecierpliwić, za oknami już dawno było ciemno, większość myślała pewnie o powrocie do domu, a ja notowałam jak natchniona – bo to szkolenie jeszcze dodatkowo nakręciło mnie do pisania o bibliotece i jej sprawach.

Tak więc dziękuję tutaj, i to dopiero po 12 latach! 🙂

Kiedyś obchodziłam też fajne urodziny bloga, muszę chyba do tego powrócić na moją ulubioną 13. rocznicę: https://bibliog3.wordpress.com/2011/11/09/drugie-urodziny-bloga/

Read Full Post »

Narodowe Czytanie w naszym mieście organizuje Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna w Będzinie. Robi to od zawsze profesjonalnie, a w ostatniej edycji, kiedy czytano „Moralność pani Dulskiej”, było też niezwykle barwnie!

Kolorowe i fantazyjne nakrycia głowy oraz obszerne suknie, w które ubrane były bibliotekarki, nawiązywały do stylu i epoki Gabrieli Zapolskiej, bohaterki tegorocznego spotkania.

Zaproszeni goście czytali fragmenty dramatu opublikowanego w 1907 roku. W mistrzowski sposób zrobiła to jedna z pań z Uniwersytetu Trzeciego Wieku, zbierając zasłużone brawa.

Uczestnicy spotkania dostali darmowe egzemplarze „Moralności” wraz z okolicznościowym stemplem. Podczas imprezy można było też wziąć udział w quizie związanym z tematyką tegorocznego NC. Tylko na dwóch kartkach stwierdzono komplet poprawnie skreślonych odpowiedzi – jedna z nich należała do zespołu z naszej szkoły (SP 8 w Będzinie).

Tak więc silna grupa w składzie: Marta Szczerba – wicedyrektor, ja – bibliotekarka, Maria Wilk i Lena Stachera odebrały w nagrodę książkę o Gabrieli Zapolskiej “Szkło i brylanty” Araela Zurli. Trafiła oczywiście do biblioteki szkolnej! 🙂

Read Full Post »

W bibliotekach szkolnych kryją się prawdziwe perełki. Jedna z nich została wyłowiona podczas niedawnego skontrum, czyli inwentaryzacji księgozbioru.

To dzieło Z. Kowalskiej o ujmującym tytule „Stonka ziemniaczana” (Wyd. Ministerstwa Obrony Narodowej 1951, seria „Biblioteka Żołnierza”). Na jego widok zadrżało mi serce i zrozumiałam, że podobnie musiały reagować poprzednie bibliotekarki, które nie wpisały tytułu na listę ubytków i pozwoliły mu przetrwać między ważniejszymi książkami w dziale „59 Zoologia”.

Według reguł bibliotecznych ta broszura powinna być już dawno temu wycofana (karta książki pokazuje, że nie była wypożyczana – znaczy: nieprzydatna). Ale jak tu pozbyć się małej maszynki do podróży w czasie, głosu historii, który dziś śmieszy, a wówczas traktowany był śmiertelnie serio?

Pamiętam jeszcze z dzieciństwa pola obsypane stonką, której przemocą wydzierało się każdy milimetr zielonego liścia ziemniaczanego i wtrącało do czeluści wiadra. Osobniki dorosłe o twardych pancerzykach upadały na dno ze stukiem, gramoloąc się nieporadnie z odnóżami w powietrzu, a czerwone, miękkie i obrzydliwe stonkowe dzieci wpadały tam z ledwie słyszalnym pogłosem.

Mówiono wtedy we wsi „znowu zrzucili stonkę”, więc zadzierałam głowę i wypatrywałam tych, co się ośmielili, ale wysoko było tylko wypłowiałe od upałów niebo i ogromne słońce, które wypalało świat.

Teraz już wszystko wiadomo – autorka kreśli ekspansję żuka Kolorado z zachodu na wschód Stanów Zjednoczonych, do Kanady i dalej. Stonce nic nie było w stanie się oprzeć, stawały przed nią nawet koleje, owady mogły pokonywać też obszary wodne. Nic dziwnego, że i nasze polskie pola uległy jej naporowi! Oczywiście nie obyło się bez pomocy…

Z. Kowalska (pseudonim?) wyjaśnia, że w maju 1950 roku amerykańskie samoloty zrzuciły na teren byłej NRD, Czechosłowacji i na polskie wybrzeże Bałtyku dziesiątki tysięcy stonki, a część z nich była nawet w… kopertach! My God!

I konstatuje: „Stonka jest bronią gangsterów z Wall Street.”

Trudno było nie uwierzyć, nabrał się na to nawet nasz pisarz, Stanisław Lem, którego rok właśnie obchodzimy.

W książeczce wspomniano, że walkę ze stonką opisała ”Trybuna Ludu” w 1950 roku. Właśnie na tą informację trafił wtedy Lem. Tak pisze o tym jego syn Tomasz Lem w książce „Awantury na tle powszechnego ciążenia” (Wydawnictwo Literackie 2009, s. 161):

W latach pięćdziesiątych mój przyszły ojciec potrafił pokłócić się z żoną o stonkę, rzekomo zrzucaną przez Amerykanów nad Polską. Barbarę ta absurdalna informacja podana przez „Trybunę Ludu” mogła tylko rozśmieszyć; jej mąż natomiast we wszystko uwierzył – przecież „Trybuna” zamieściła nawet zdjęcie imperialistycznego pojemnika, którego zawartość miała pokrzyżować plany uświadomionym klasowo chłopom (najlepiej skoszarowanym w kołchozach).

Pojemnik? Przecież to były koperty! Ups… to tylko mała nieścisłość.

Przez sympatię dla Lema i z melancholii do wspomnień z dzieciństwa – dopóki pracuję w tej bibliotece książka o stonce ma dożywotnio miejsce w dziale 59!

😉

Read Full Post »

Older Posts »