Pamiętacie film „Antykwariat” Macieja Cuske i głównego bohatera tego dokumentu? To Krzysztof Jastrzębski, którego poznałam trzy lata temu na katowickich Targach Książki. On był wtedy u nas, teraz ja odwiedziłam jego królestwo.

Przy Placu Wilsona w Warszawie wystarczy skręcić w prawo za Urzędem Dzielnicy Żoliborz i znajdziemy się…
Pobyć w słynnym antykwariacie u żoliborskiego antykwariusza, to jak znaleźć się nagle w innym świecie. Świecie, w którym książki, czytelnicy, zapotrzebowanie na lekturę to stan naturalny. Gdyby kosmici wylądowali nagle na Ziemi i trafili na ulicę Słowackiego 6/8, gdzie w Warszawie mieści się TEN właśnie antykwariat, nie uwierzyliby w publikowane co roku raporty o stanie czytelnictwa polskiego. Bo tam ciągle są klienci, ciągle ruch, nieustająca rotacja książek.
Miałam takie skojarzenie: to jak w czasach PRL-u, kiedy rzucili mięso albo telewizory – ledwie rozłożyli towar – ludzie od razu się na niego rzucali. Tutaj podobnie z książkami. W ogóle odniosłam wrażenie, że centrum życia żoliborskiego znajduje się właśnie pod blaszakiem z książkami. 😉
U Krzysztofa Jastrzębskiego nie ma klientów zwykłych. Każdy jest szczególny, znany, zasłużony. Tu wszyscy to persony – powiedział pan, który obok antykwariatu sprzedaje bibeloty i drobne wyposażenie mieszkań. Co chwilę przychodził ktoś, o kim pan Krzysztof mówił: ooo, to jest właśnie bardzo znany: profesor, doktor, mój klient pierwsza klasa, kolekcjoner piór. Podobnie swoim znajomym przedstawiał mnie: bibliotekarka będzińska – a brzmiało to, jakby anonsował co najmniej pierwszą damę RP. 🙂
Kochany kliencie – zwraca się do odwiedzających antykwariat pan Krzysztof. Zapytałam go, czy nie żal mu, kiedy ktoś przed nim złapie książkę, którą on chciałby mieć dla siebie. Pytałam nie bez powodu, bo sama upolowałam z przyniesionego właśnie towaru egzemplarze, które sekundę wcześniej przeszły przez ręce antykwariusza. Klient jest u mnie na pierwszym miejscu – odpowiedział Jastrzębski.
Wbrew temu, co widziałam, pan Krzysztof twierdzi, że trudno wyżyć ze sprzedaży książek, dlatego do głównej działalności handlowej dochodzą tzw. szpejstwa. Co to takiego, można zobaczyć na zdjęciach. Widziałam, że i one cieszą się powodzeniem.

Krzysztof Jastrzębski z klientem kochanym, czyli panem Renkiem (Darkiem). Ten przed chwilą przyniósł do antykwariatu całe pudło książek.

Pan Krzysztof przegląda książki od pana Renka. Za chwilę porwę stamtąd dzieło Ficowskiego o Cyganach.

Pan doktor Mirosław Wawrzyński próbuje odwieść mnie od kupna książek o poważnej tematyce. W zamian proponuje całkiem dobry tasaczek. 😉
Miałam podobno duże szczęście, że akurat podczas mojej wizyty do antykwariatu zawitał Paweł Dunin-Wąsowicz, redaktor naczelny „Lampy” (gdzie publikuje Jastrzębski), szef wydawnictwa „Lampa i Iskra Boża”, odkrywca talentu Doroty Masłowskiej. Nie przepuściłam okazji, żeby zmusić panów do zdjęcia 😉
Zasady w antykwariacie są proste – każdy szpera sobie sam, a upolowane egzemplarze odkłada do swojego pudła. Fakt ten umknął mojej uwadze, dlatego stosik, który układałam na biurku, i który z daleka pachniał brakiem właściciela, co chwilę rozmontowywali klienci, którzy mieli ochotę na zgromadzone tam książki. Wybitny matematyk i fizyk, Einstein – jak nazywał go szef antykwariatu, starszy pan z burzą siwych włosów i brodą, który nie pozwolił zrobić sobie zdjęcia, wziął sobie z mojej kupki „Dzienniki z powstania warszawskiego”, ale potem, widząc moją minę w podkówkę – westchnął i oddał mi książkę.

Dostałam o pana Krzysztofa sześć książek związanych z Zagłębiem Dąbrowskim. Trzy na samym dole upolowałam wprost z rąk sprzedających je do antykwariatu klientów.
Skąd tylu klientów u pana Krzysztofa? Powodów jest wiele, ale myślę, że te są najważniejsze: książki są dosyć tanie, a atmosfera tego miejsca – niezwykła. Tyle wystarczy, żeby chcieć tam wracać. No i jest też śmiesznie:
– Pije pan wódkę? – antykwariusz zagaduje faceta, który przyniósł mu do sprzedania książki.
– Nie, nie – zapewnia żarliwie klient, charakterystyczny chropowaty głos przeczy jednak jego słowom.
– No to za te książki dostaje pan 20 zł – odpowiada Jastrzębski. – Pytałem, czy pan pije, bo tym, co piją wódkę płacę więcej – mają większe wydatki!
Trzeba było widzieć minę klienta! 😉