Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Październik 2018

Na stronie Facebook naszego gimnazjum ukazało się dziś ogłoszenie, które związane jest bezpośrednio z moim drugim miejscem pracy. Bo wiecie, że już za rok nasze gimnazjum przestaje niestety istnieć. Pracuję więc jednocześnie tutaj, i w mojej dawnej szkole podstawowej, gdzie jako mała Izusia z warkoczykami na każdej przerwie pomagałam w bibliotece. Tak, wróciłam tam, gdzie zaczęło się moje wariactwo biblioteczne.

No i też działam.

Od dziś do 21 października walczę jak lwica o 1000 książek do biblioteki SP nr 8 w Będzinie.
Przygotowaliśmy piękny plakat, ale piękno nie ma tu znaczenia. Tysiąc książek od Empiku dostanie 5 szkół, które zbiorą najwięcej głosów pod swoimi pracami.
Dlatego proszę Was, zagłosujcie na nasz plakat – tu jest bezpośredni link: GŁOSUJ

I tak codziennie…
Jak zdobędziemy te książki, to umieszczę tutaj filmik, jak wariacko się cieszę! 😉

To jest nasz plakat konkursowy:

Read Full Post »

O książce „Sendlerowa. W ukryciu” rozmawiano 28 września w Bibliotece Miejskiej w Sosnowcu, gdzie do 5 października odbywają się 14. Sosnowieckie Dni Literatury.

Kiedy na początku spotkania Anna Bikont, autorka książki nominowanej w tym roku do Nagrody Literackiej „Nike” powiedziała, że przez przypadek została dziennikarką, bo początkowo była psychologiem, od razu przyszła mi na myśl Olga Tokarczuk, która przebyła podobną drogę na pisarski szczyt.

Historia Ireny Sendlerowej znana jest większości – o ile nie za sprawą książki „Matka Dzieci Holocaustu” Anny Mieszkowskiej, to już na pewno dzięki amerykańskiemu filmowi „Dzieci Ireny Sendlerowej” w reżyserii Johna Kenta Harrisona. Obejrzało go wielu młodych ludzi, utrwalając sobie w głowie obraz młodej kobiety w białym kitlu, która osobiście przemycała dzieci żydowskie za mury getta warszawskiego, a ich dane na karteczkach wrzucała do słoja, zakopując go później ciemną nocą pod korzeniami starego drzewa.

W rzeczywistości Irena Sendlerowa zajmowała się raczej sprawami logistyki – zdobywała pieniądze czy znajdowała miejsca, w których można było ukryć dziecko o złym pochodzeniu. Dzieci przemycali jej współpracownicy z Wydziału Opieki Społecznej i Zdrowia Publicznego oraz z Żegoty.

Co ciekawe, początkowo Anna Bikont miała pisać o tym, jak trudno było przeżyć podczas wojny. I okazało się, że cudem jest każe ocalone wtedy życie. Zbudowała więc opowieść o dzieciach, które przetrwały. W założeniu książka miała składać się historii ocalałych dzieci i historii Ireny Sendlerowej, ale narracja została rozepchnięta przez wstawki o innych dzielnych kobietach, jak np. Jadwiga Piotrowska, które działały razem z bohaterką książki, narażając własne rodziny i swoje małe dzieci.

Dzięki liczącej ponad 400 stron książce najeżonej rozbudowanymi przypisami dowiemy się wreszcie, jak powstawał mit o 2,5 tysiącu uratowanych dzieci, który sama Sendlerowa skrupulatnie pielęgnowała.

Rozgłos zyskała Sendlerowa po 2000 r., kiedy to uczennice ze Stanów Zjednoczonych napisały sztukę o jej działalności podczas wojny, przyczyniając się walnie do mitologizacji jej działalności. Starsza pani z ciepłym uśmiechem i czarną opaską na bielutkich włosach na tyle kontrolowała własną biografię, że sama pisała rozdziały do książki Mieszkowskiej, zabraniając jej kontaktów z innymi, którzy mogliby rzucić inne światło na przedstawiane przez nią fakty, czy nawet zmieniając relacje świadków z dawnych czasów!

To niezwykłe, że po lekturze książki Irena Sendlerowa nie traci nic z wizerunku wielce zasłużonej, bo faktem jest, że pomogła ogromnej liczbie dzieci, które bez tej pomocy po prostu by zginęły. Bikont nie unikała trudnych tematów: niełatwej relacji Sendlerowej z córką i synem, bo ta poświęcała niejednokrotnie więcej czasu dzieciom obcym, jej przynależności do PZPR czy zawiłości małżeńskich i faktu, który przez całe życie Irena Sendlerowa starała się ukrywać – że jej mąż był Żydem. Jednak odkryciem tych kart dziennikarka nie ujęła nic z zasług Sprawiedliwej wśród Narodów Świata.

Ciekawostka: Sendlerowa pracowała też przez pewien czas jako bibliotekarka szkolna, a jej syn Adam, który zmarł w 1999 r., skończył zaocznie bibliotekoznawstwo i też pracował w bibliotece.

I jeszcze uwaga o prowadzeniu spotkania. Trochę szkoda, że prof. Maciej Tramer z Uniwersytetu Śląskiego za rzadko dopuszczał do głosu autorkę książki, unosząc się na falach dygresji na długo i w dalekie rejony, w związku z czym co i rusz miało się wrażenie, że wszyscy zgromadzeni, łącznie z Anną Bikont, przybyli na jego wykład, a nie spotkanie z pisarką, której książka ma szansę na najważniejszą nagrodę literacką roku.

Read Full Post »