[Tekst rekomendowany przez samego prowadzącego spotkanie, Dariusza Bugalskiego, o czym w komentarzu poniżej ;-)]
W Bibliotece Śląskiej zainaugurowano wczoraj bardzo smakowity cykl spotkań autorskich „Dobre książki i kawa z…”, które z inicjatywy działających w całym kraju Dyskusyjnych Klubów Książki obędą się w 17 miastach wojewódzkich.
Na pierwszym spotkaniu miłośnicy literatury dostali do schrupania niezły kąsek: niezwykle popularnego na całym świecie pisarza Erica-Emmanuela Schmitta, autora sztuk teatralnych i wielu powieści, w tym tej najbardziej znanej – „Oskar i pani Róża”.
Sceny, które rozgrywały się przy wejściu do sali Parnassos, gdzie miał pojawić się Schmitt, przywróciły mi wiarę w stan czytelnictwa w Polsce (a już na pewno na Śląsku). Dwadzieścia minut przed spotkaniem drzwi do pękającej w szwach sali zagrodził ochroniarz, próbując powstrzymać stale napływający tłum. Wszystkie miejsca były już dawno zajęte – tak jak każdy centymetr schodów po obu stronach krzeseł. Mimo tego niektórzy próbowali dostać się do środka, używając przeróżnych forteli, a ich determinacja przypominała raczej tę, która cechuje miłośników słynnego rockmana, a nie pisarza. Piękny widok.

Tłum przed wejściem gęstniał. W kilka chwil zajęto nawet wszystkie miejsca siedzące przed ekranem umieszczonym na zewnątrz sali, w holu. Dyrektor Biblioteki, Jan Malicki, przy powitaniu nazwał zgromadzonych w Parnassos szczęściarzami, bo rzeczywiście – impreza w Bibliotece Śląskiej była jedynym w Polsce tego typu spotkaniem Schmitta z publicznością.
A poprowadził je znany słuchaczom radiowej „Trójki” redaktor Dariusz Bugalski, który doskonale podsumował całą sytuację: Witam tych, którzy przyszli tu o 3 rano zająć sobie miejsce. 😉

Od lewej: E.E.Schmitt, jego tłumacz i Dariusz Bugalski.
Schmitt opowiadał, że może napisać książkę dopiero wtedy, kiedy jej postaci są w nim od dawna. Porównał ten stan do ciąży, która bardzo długo trwa. Samo pisanie jest momentem narodzin, odbywającym się co prawda w sposób bezbolesny, ale dziwny: słyszy i widzi swoich bohaterów, czuje ich obecność, ale właśnie wtedy zasypia nad klawiaturą. Taka drzemka trwa 5, 10 minut, po czym budzi się i – nie czując się wtedy najlepiej – zaczyna pisać. Sen jest dla niego drogą, która pozwala dotrzeć do wyobraźni, korytarzem prowadzącym od jego życia, do życia bohaterów książki. Żeby powrócić znów do swojego, musi ponownie zasnąć. Wszystko to brzmi trochę jak bajka wymyślona pod publiczkę, ale w wyemitowanym wczoraj po godz. 21 wywiadzie dla III Programu Polskiego Radia pisarz zapewniał, że to najszczersza prawda.

Dariusz Bugalski pytał go o wykreowanych w powieści bohaterów – w większości to dobrzy ludzie. Schmitt odpowiedział, że wierzy w ludzi i chce w nich zobaczyć to, co jest najlepsze. Sam pisarz dał się poznać jako niepoprawny optymista, chociaż, jak twierdzi, we Francji modny jest obecnie model pesymisty, który jest tam traktowany jako człowiek bardziej inteligentny. I chociaż ludzie żyją optymistycznie, to wypowiadają się tak, jakby byli pesymistami. (W takim razie większość Polaków to intelektualiści – zauważył Dariusz Bugalski, co rozbawiło publiczność 😉 )
Schmitt ma obsesję na punkcie szczęścia, które – według niego – można sobie bardzo łatwo zaaplikować. Bo czym jest smutek? Widzeniem tego, czego nam brakuje (a przecież zawsze czegoś brakuje). Ale można patrzeć na życie poprzez filtr radości – przyglądać się temu, co mamy, a nie poświęcać czas na rozpamiętywanie tego, czego brak. Radować się egzystencją. Od nas samych zależy, czy w naszym życiu włączymy smutkowi ON czy OFF. I w jego książkach bohaterowie przeżywają przecież ciężkie chwile – ale warunkiem ich szczęśliwości jest akceptacja nieszczęścia.

Przytoczył przykład ze swojego życia: wszyscy myślą, że był w przeszłości bokserem, bo ma krzywy nos, tymczasem z boksem nie miał nic wspólnego (za to jego ojciec, posiadacz nosa prostego – i owszem). Ten krzywy nos mógł być jego przekleństwem, strasznym kompleksem, ale po prostu go zaakceptował, zmienił spojrzenie na tę sprawę i teraz nawet go to śmieszy.
Rzeczywiście – obserwując Schmitta można odnieść wrażenie, że to bardzo szczęśliwy człowiek – to szczęście wyziera z niego zewsząd, emanuje ze środka, widać je w jego oczach, postawie i w sposobie mówienia. Przynajmniej ja tak go odebrałam.
Słowa nigdy nie są wystarczające. Ale nie ma nic lepszego – odpowiedział na pytanie Bugalskiego o słowa właśnie, które pojawiają się w jego książkach jako motyw bariery, obrazów pokazujących ich zbyteczność. Bo po to buduje w książkach konstrukcję ze słów, aby pokazać coś ważnego. Przybliża się do tego, pisząc, ale nie jest w stanie ostatecznie tam dotrzeć. Nikt nie jest w stanie.
Mało było mowy o najnowszej powieści Schmitta „Kobieta w lustrze”, chociaż to spotkanie miało być tak naprawdę jej promocją. Kiedy Dariusz Bugalski próbował w kilku słowach powiedzieć, o czym to rzecz, Schmitt ze śmiechem zaoponował i poprosił, żeby nie opowiadać treści. „I tak warto tę książkę przeczytać” – podsumował prowadzący.
W drugiej części spotkania zadano pisarzowi kilka pytań:
Schmitt wymienił Moliera, Stefana Zweiga i Denisa Diderota (napisał o nim doktorat), którego ceni, bo według niego wyraża ważne myśli za pomocą prostych, humorystycznych historii.
- Skąd w jego książkach tak głęboki motyw Zagłady, Auschwitz?
Jako mały chłopiec obejrzał film o II wojnie światowej, z którego dowiedział się o eksterminacji Żydów. Przeżył szok tym większy, że język niemiecki był dla niego do tej pory językiem miłości – posługiwali się nim jego dziadkowie i dotychczas słyszał w nim tylko wypowiadane z czułością słowa. Nagle niemiecki zaczął jawić mu się jako język nienawiści – chciał to zrozumieć i jakoś sobie tę kwestię uporządkować.
Przy okazji tego pytania sformułował jedną z wielu definicji pisania: to zniesienie dystansu pomiędzy jednym a drugim. Pozwala stać się tym, kim się chce: starym, młodym, kobietą, Żydem czy Muzułmaninem. Pisanie pozwala nam uświadomić sobie, jak jesteśmy do siebie podobni, ale też: jak bardzo się różnimy.
- Jak to jest być odpowiedzialnym za słowo i wiedzieć, że to, co pisze, czyta tyle ludzi na świecie?
Ważne, żeby nie zaprzeczać samemu sobie – powiedział pisarz. Jest też świadomy tego, co może wnieść, powiedzieć przez swoją twórczość. Czasami, kiedy myśli o własnym sukcesie ma wrażenie, że przydarza się to komuś innemu, czuje, jakby patrzył z boku na całe to zamieszanie wokół jego osoby. I ma ochotę uciec. Zachowuje się jednak tak, jakby tego sukcesu nie odniósł – tylko to mu pozwala pisać. Ostatecznie stwierdził, że sukces nie podcina mu skrzydeł, ale dodaje mocy – to dzięki czytelnikom ma energię do dalszego tworzenia.
- Czy jakiś szczególny moment natchnął go do pisania?
Zawsze pisał, ale nie chciał być pisarzem. Pisanie jest dla niego tak naturalne, jak oddychanie. Kiedy miał 11 lat napisał pierwszą powieść, w wieku lat 16 – pierwszą sztukę teatralną. Pomimo tego chciał zostać kompozytorem, ale niestety – on kocha muzykę bardziej, niż muzyka jego 😉 Po prostu w którymś momencie to inni zdecydowali za niego, że będzie pisarzem, dostrzegając w nim taki potencjał. Kiedy skończył więc 20 lat powiedział po prostu: OK, będę pisarzem.
- Jak to się dzieje, że zna lepiej duszę kobiet, niż one same?
50 lat uważnej obserwacji – zażartował 😉 Po czym dodał, że pomogła mu w tym także akceptacja kobiecych części jego osobowości. Wyjaśnił, że działa to podobne jak w podczas czytania, kiedy kobiety – czytelniczki wchodzą w pokłady męskości bohatera – mężczyzny. Pisanie i czytanie nazwał bezbolesnym sposobem zmiany płci.
- Kim/czym jest dla niego Bóg?
W odpowiedzi Schmitt opowiedział historię, która zdarzyła mu się 4 lutego 1989 roku (tak powiedział w „Trójce”) – był wtedy z wycieczką na Saharze. Pojechał tam jako ateista, a wrócił jako wierzący. Znalazł Boga przez to, że sam się zgubił. Przez 30 godzin był na pustyni ubrany tylko w szorty i koszulkę. W nocy, kiedy gwałtownie spadła temperatura, był pewien, że to będzie najgorsza noc w jego życiu, albo w ogóle jej nie przeżyje. Okazała się jednak najlepszą. W pewnym momencie poczuł, że nagle spłynęła na niego siła, która go zaskoczyła i wypełniła, a była tak ogromna, że on sam nie mógł być jej źródłem. Rano pomyślał, że może umrzeć wierzący, albo żyć jako wierzący. Odnaleziono go, więc żyje. Już nie jako wojujący ateista.
W ostatniej części spotkania pisarz podpisywał książki. Absolutnie wszyscy rzucili się do kolejki, która nie zmniejszała się przez godzinę.

Tak wyglądała kolejka na początku i po godzinie...




Po półgodzinie przesunęłam się z innymi czekającymi trzy schodki w dół… Ostatecznie po 70 długich minutach pisarz złożył autograf na powieści z naszej biblioteki „Kiedy byłem dziełem sztuki”. Niestety, stojący za mną nie mieli już tyle szczęścia. Ponad 50 osób musiało odejść z kwitkiem, bo pracownicy Biblioteki stanowczo zakończyli spotkanie.

Za moment okaże się, że skończył się czas przeznaczony na podpisywanie książek.

Najwięksi miłośnicy twórczości pisarza zabierali też plakaty informujące o spotkaniu.
Niewiarygodne, ale przez te kilkadziesiąt minut pisarz niestrudzenie uśmiechał się do wszystkich, którzy podchodzili po autograf. Albo jest człowiekiem wytrwałym, albo rzeczywiście – naprawdę szczęśliwym 🙂
Polska strona pisarza.
Read Full Post »