Tak, powinnam robić coś zupełnie innego – wykreślać rzeczy z długiej listy zaległości (nowy protokół ubytków, nowy protokół darów, retrospektywne wpisywnie kilku tysięcy książek do programu MOL, okładanie książek w folię itp.) – a tkwię między regałami, bo akurat wyłuskałam z półki jakąś książkę. Jest ona albo stara, albo dziwna, albo ma ciekawy tytuł – w różnych konfiguracjach lub wszystko naraz.
Wertuję, podczytuję to tu, to tam. Podziwiam ilustracje. (A zegar tyka.) A potem żałuję, że nikt tej książki nie zobaczy, nikt nie przeczyta, nikt się już nie zachwyci i nie zadziwi. Czasami jeszcze odstawiam ją na miejsce, ale bywa, że niosę taką na stracenie. Serce łka, ale cóż – kwalifikuje się do usunięcia z księgozbioru, zbiera kurz od lat, zabiera cenne miejsce.
Biblioteki szkolne i publiczne są teraz w większości piękne, kolorowe i wyłącznie z nowymi książkami. Na stare nie ma miejsca. Nie ma też sensu ich tam gromadzić – od tego są biblioteki innego typu (Biblioteka Narodowa czy inne naukowe).
W mojej poprzedniej bibliotece gimnazjalnej takich książek było bardzo dużo – biblioteka odziedziczona po podstawówce istniała od 1945 roku i mimo wycofywania wiekowych i zniszczonych egzemlarzy pozostawało w niej wiele ciekawych staroci. (To ich zdjęcia użyłam jako tła i foto profilowego strony, o której tutaj piszę.)
W bibliotece gdzie pracuję obecnie mimo ciągłych selekcji księgozbioru nadal jest dużo książek z lat 50. i 60. Wpadłam na pomysł, żeby przywrócić je jakoś choćby we fragmentach. Założyłam na Facebooku stronę KSIĄŻKOduchy. Wstawiam tam zdjęcia: okładki, strony tytułowej, pierwszej strony (czasami też innych), wybranych ilustracji, spisu treści i stopki redakcyjnej.
KSIĄŻKOduchy to przypomnienie, ale też pożegnanie starej i ciekawej (dla mnie) książki z czytelnikiem, jej łabędzi śpiew.
W tym roku mija 80. rocznica likwidacji getta będzińskiego.
16 kwietnia 2023 r. w historycznym domu bojowników getta przy ul. Rutki Laskier 24 w Będzinie została uroczyście otwarta izba pamięci. Było to możliwe dzięki uprzejmości właścicieli domu, Anny i Stanisława Cieploków, oraz determinacji i zaangażowaniu Fundacji Brama Cukermana, która od teraz sprawuje pieczę nad tym miejscem, i która włożyła ogrom pracy w jego przygotowanie.
Otwarciu wystawy towarzyszył wykład „Ślady Zagłębiowskich Żydów: Nie damy się wysiedlić”. Wydarzenie wspierał Teatr Zagłębia w Sosnowcu.
Zejście do budynku przy ul. Rutki Laskier 24 w Będzinie.
Na uroczystość przyszło bardzo dużo osób, byli też harcerze. Wszyscy oni poniosą historię tego domu dalej.
Trzeba było aż 80 lat i tysięcy osób wydeptujących ścieżki prowadzące do położonego poniżej głównej ulicy domu, żeby odwiedzający to miejsce mogli dowiedzieć się o nim trochę więcej niż napisano na tablicy umieszczonej na budynku, a także wejść do środka.
Ta tablica to zresztą ewenement, bo przytwierdzono ją tam już w 1947 roku!
Można na niej przeczytać, że 3 sierpnia 1943 roku w bunkrze zginęli z rąk hitlerowców m.in. Frumka Płotnicka czy Baruch Gaftek – młodzi ludzie z Żydowskiej Organizacji Bojowej, i to nie tylko z Zagłębia, bo przecież Frumka przyjechała do nas z Warszawy.
Maria Polak, zmarła już właścicielka domu wspominała, że pod budynkiem i stodołą były bunkry, w których ukrywali się bojownicy ŻOB, ale dopiero w 2011 roku, przygotowując z uczniami projekt „W getcie będzińskim…” dowiedziałam się, że do jednego z nich wchodziło się przez piec kuchenny mieszkania, które zajmowaliśmy w dzieciństwie. Zarejestrowany przez Fundację wywiad z Marią Polak, w którym relacjonuje te szczegóły, można obejrzeć w izbie pamięci.
Podczas uroczystego otwarcia izby Karolina Jakoweńko z Fundacji przeczytała fragment książki Avihu Ronena „Skazana na życie. Dzienniki i życie Chajki Klinger” (ŻIH, 2021). Avihu Ronen to syn Chajki – przywódczyni ruchu oporu w getcie będzińskim, która przeżyła wojnę (popełniła samobójstwo 15 lat później). To jej znajomi z organizacji zginęli wtedy podczas likwidacji getta.
Zawarta w tym wydawnictwie relacja Abrahama Potasza, żydowskiego policjanta, przynosi dalsze makabryczne szczegóły bezpośrednich okoliczności śmierci młodych ludzi. Kiedy pierwszy raz ją przeczytałam – na obrazy zaścielonego trupami podwórka nakładały mi się z obrazki naszego zwykłego dzieciństwa tam – i było to nie do zniesienia.
Wcześniej ulica nazywała się Podsiadły, a do budynku schodziło się dróżką po prawej, wzdłuż której rosły wiśnie. Tu gdzie schodzi się obecnie był tajemniczy ogród z drzewami owocowymi. Nie wolno nam było tam wchodzić.
Na trawniczku przy wiśniach robiliśmy pokazy cyrkowo-akrobatyczne dla rodziców, a przy ogrodzie bawiliśmy się w sklep.
Z tyłu domu było zarośnięte śmietnisko i stary garaż z zarwanym dachem. Jeżeli nie było nas przed domem to z pewnością bawiliśmy się tam.
Dom zbudowany był z kamieni, na których odnajdywałam odbite muszle. Byliśmy pewni, że jest niezwykły. I był.
W głębi podwórka stały komórki na węgiel i resztki stodoły. Mówiło się o niej różne rzeczy…
Maria Polak zawsze podkreślała, że w tym budynku powinno być muzeum. Dla niej było to szczególnie ważne, bo przecież znała większość osób, które w bunkrach pod domem wybudowanym przez jej rodziców próbowały stawiać opór, ale – jak głosi napis na tablicy – „zginęły w nierównej walce”.
Że ta izba wreszcie powstała cieszę się szczególnie, bo mając lat kilkanaście próbowałam poprawić wygląd pamiątkowej tablicy – wówczas już dosyć zniszczonej (o czym pisałam na blogu: https://bibliog3.wordpress.com/…/pamiatkowa-tablica…/ )
Wspaniale więc, że wreszcie naprawdę się udało!
O domu w getcie przeczytacie również w książce Karoliny i Piotra Jakoweńko „Pamięć pogranicza. Opowieści o żydowskim życiu i Zagładzie na Górnym Śląsku i Zagłębiu Dąbrowskim” (Wyd. Fundacja Brama Cukermana i Biblioteka Śląska. Będzin- Katowice 2022). Publikację można czytać online tutaj:
Jak wytłumaczyć komuś zachwyt nad starym zdjęciem, o którym myślało się, że nie istnieje, ale nagle trafia do ciebie na skrzynkę mailową? I nie jest to zdjęcie nikogo bliskiego, przodka – żadne z takich, co oczekują, żeby wkleić je na drzewo genealogiczne w miejsce od zawsze puste, wyczekujące podobizny.
116 lat temu, 13 stycznia 1907 roku o godzinie 6.00 w Będzinie urodził się Szyja Wygodzki, przyszły pisarz. Czeka go tylko 36 lat dobrego, spokojnego życia w miarę dobrze sytuowanej rodzinie pochodzenia żydowskiego. Później przyjdą lata mroczne. Jego ojciec jest na razie handlarzem z Pajęczna, który tymczasowo mieszka w Będzinie. Matka za to pochodzi z tego miasta, nad którym góruje wzgórze z rozsypującym się zamkiem. Wokół gęsta zabudowa, domy murowane i z drewna, różnej wielkości i jakości. Stoi też stara synagoga widoczna z oddali. Przemsza jest jeszcze rzeką nieuregulowaną, rozlewa się szeroko przed zamkiem. W niedziele pływa się po niej w łódkach, w tygodniu wędruje tamtędy transport. Podzamcze ma inny kształt, nie przypomina w niczym obecnej dzielnicy. Dzieje się dużo i intensywnie, mieszka tam biedota, rzemieślnicy, kataryniarze, najemni robotnicy i cyrkowcy.
Młody Szyja Wygodzki biega tam z kolegami. Obserwuje, chłonie specyficzny koloryt i klimat. Za 50 lat opisze to pięknie w swoich najbardziej znanych opowiadaniach z naszym miastem w tle („Basy”, „Szatanek”). W czytających jego teksty uruchamia się film jak ze starego kina. Nie mielibyśmy pojęcia jak naprawdę wyglądało życie w najstarszej dzielnicy Będzina na początku XX wieku, gdyby nie te opisy wypływające ze źródła jego dziecięcych wspomnień.
Interesuję się tym, co napisał Wygodzki. Dzięki allegro kompletuję jego książki swego czasu wycofywane z bibliotek i skazane na przemiał. Cieszy mnie każde zdjęcie pisarza i jego rodziny, które znajduję w sieci. Na wszystkich jest już starszym i zawsze poważnym panem. Uśmiech najpewniej bardzo rzadko pojawia się na twarzy kogoś, kto w transporcie do Auschwitz (1 sierpnia 1943 r.) podaje sobie, żonie i czteroletniej córce luminal, chcąc oszczędzić wszystkim śmierci w komorze gazowej. I zawsze o tym pamięta, rozpacz wkłada między wersy wierszy, opowiadań, bo on przeżył, one zasnęły. To wtedy kończy się jego życie szczęśliwe, a zaczyna bolesne i refleksyjne.
3 stycznia tego roku na Messenger prowadzonej przez mnie strony o Wygodzkim pisze Andrei Sosna. To imię i nazwisko wiele mi mówi – pierwszy brat Stanisława, Lajb zmienia imię i nazwisko na Andrzej Sosna i wyjeżdża w latach 30. do Rosji. Ma żonę i dwóch synów. I właśnie potomek jednego z nich – Romana, to piszący do mnie Andrei. Przesyła zdjęcia, na których widok serce mi na chwilę zamiera, bo przecież byłam przekonana, że nie zobaczę nigdy jak wyglądał Szyja (przyszły Stanisław), co obserwował tamto „egzotyczne” Podzamcze nastoletnimi oczyma. Ale oto jest – nawet w towarzystwie samego ojca i kilku jeszcze rówieśników. (Może i o tych myśli się, że nie ma po nich żadnego śladu, a oni patrzą z tego zdjęcia i trwają w pozie z kwietnia 1919 roku, wyczekującej ponownego wypowiedzenia ich imion i nazwisk.)
Będzin, 1919 rok. W środku siedzi Icchak Wolf Wygodzki, po prawej u dołu – Szyja Wygodzki – przyszły pisarz. Fot. przesłał Andrei Sosna.
Andrei przesyła mi też inne zdjęcie na wagę złota – podobiznę uśmiechniętego (!) Wygodzkiego z pierwszą żoną Frymetą Chaną Domb (zwaną Anką). Na tym zdjęciu nie ma jeszcze wojny, pociągów do obozów i luminalu, jest szczęście.
Na odwrocie napisano, że zdjęcie zrobiono w Będzinie, ale w tle za idącymi pagórki, wysokie drzewa iglaste. Wrzucam zdjęcie na stronę pisarza i po chwili jest podpowiedź – może to Krynica? Wpisuję „promenada” i „Krynica”. Pierwsze zdjęcie w wynikach wyszukiwania daje potwierdzenie. Dokładnie ten sam budynek stoi w Krynicy przy Bulwarach Dietla 13, mieści się w nim Pensjonat Małopolanka.
Frymeta Chana (zwana Anką) Wygodzka (z domu Domb) z mężem Stanisławem Wygodzkim w Krynicy. Fot. przesłał Andrei Sosna.
Te zdjęcia pokazuję dziś na lekcji uczniom klasy ósmej. Jak im to opowiedzieć, żeby chociaż trochę zrozumieli mój zachwyt nad odnalezionymi obrazkami z życia tego mężczyzny? Wplatam osobistą opowieść o tym, jak dawno temu pojechałam do Warszawy do likwidowanego antykwariatu, by tam – na przetrzebionych już z książek regałach – odkryć egzemplarz opowiadań Wygodzkiego „Koncert życzeń”. Że przez pierwsze lata życia mieszkałam na ulicy, która nosi teraz nazwę Wygodzkiego. I że tych punktów stycznych jest więcej, bo w pewnym momencie odkrywam, że pierwsza córeczka pisarza urodziła się tego samego dnia co ja. Że jestem w niezrozumiały sposób zafascynowana tym człowiekiem – jego historią, twórczością, życiem.
Lekcja o Wygodzkim i jego Będzinie w 116. rocznicę urodzin pisarza.
Od roku opowiadam uczniom mojej szkoły o Wygodzkim i będę opowiadała o nim kolejnym rocznikom. Patrzę w ich twarze i zgaduję, czy jest wśród nich nastolatek o szczególnej wrażliwości, co teraz chłonie wszystko, a za kilkadziesiąt lat napisze coś pięknego i prawdziwego, czerpiąc, tak jak kiedyś Wygodzki, ze źródła swoich dziecięcych wspomnień.
Lajb Wygodzki – Andrzej Sosna. Zdjęcie z 27.12.1929 r. To jego wnuk prześle mi powyższe zdjęcia Stanisława Wygodzkiego,
Pranie nad jeziorem Nidzkim oglądam zawsze trochę oczami Kiry Gałczyńskiej. Latem, wracając z Mazur, zatrzymujemy się w tej najsłynniejszej literackiej leśniczówce, gdzie mieści się Muzeum Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
Nie ma już takich Mazur jak kiedyś – smucę się, myśląc o latach 90.
Nie ma już takich Mazur jak kiedyś – pisała w książce córka Gałczyńskiego, mając na myśli lata 50. i 60. Wtedy, kiedy były jeszcze dzikie i nie zajechane przez turystykę, kiedy były prawdziwym azylem dla pisarzy, artystów, przyjaciół rodziny. Jak wtedy było, Kira opisała w nostalgicznej książce „Nie wrócę tu nigdy czyli pożegnanie z Mazurami” (Książka i Wiedza, 1998).
Odkąd ją przeczytałam tęsknota za Mazurami mojej młodości tylko wzrosła.
Pranie jest leśniczówką najpiękniej chyba położoną na Mazurach. Dom stoi na wzniesieniu, w dole – jezioro, nad nim – gęsty starodrzew. Pustka, spokój. Każdy, kto dociera tu po raz pierwszy, staje oczarowany miejscem, rozlokowaniem domu, budynków gospodarskich. Wszystko z pruskiej czerwonej cegły, zbudowane jak cały klucz podobnych gospodarstw na początku wieku. („Nie wrócę…”, s. 55)
To z „Nie wrócę…” dowiaduję się o książkach, które powstawały na Mazurach, albo były nimi inspirowane. Rok temu jechałam nad jeziora z książką „Nostalgie mazurskie” Bohdana Czeszki, a w tegoroczne wakacje – z „Kroniką olsztyńską” KIG. Na media społecznościowe wstawiałam wiersze z tego zbioru Gałczyńskiego, które ilustrowałam moimi zdjęciami wakacyjnymi. Doskonale pasowały.
K. I. Gałczyński „Kronika olsztyńska” (fragment XIII)
Jeszcze tyle byłoby do pisania, nie wystarczą tu żadne słowa: o wiewiórkach, o bocianach, o łąkach sfałdowanych jak suknia balowa, o białych motylach jak listy latające,
o zieleniach śmiesznych pod świerkami, o tych sztukach, które robi słońce, gdy się zacznie bawić kolorami;
i gdy człowiek wejdzie w las, to nie wie, czy ma lat pięćdziesiąt, czy dziewięć, patrzy w las jak w śmieszny rysunek
i przeciera oślepłe oczy, dzwonek leśny poznaje, ćmę płoszy i na serce kładzie mech jak opatrunek.
Kiedy w te wakacje w drodze powrotnej do domu jedziemy do Prania – widzę te same wiersze. Towarzyszą im czarnobiałe zdjęcia. Na płocie przy reanimowanym właśnie bistro powiesili je jego nowi właściciele. Bar z ogromnym zdjęciem Gałczyńskiego przy ladzie mieści się tuż przy parkingu przed Praniem. Tam trzeba zostawić auto, żeby dojść do leśniczówki leśną aleją. To przejście aleją to rytuał na pożegnanie wakacji, którego nie potrafię sobie odmówić.
Z „Nie wrócę…” dowiedziałam się, że w cienkiej książeczce Mirosława Żuławskiego „Opowieści mojej żony”, na którą kiedyś trafiłam (ale tylko ją podczytywałam) – jest wiele stron o puszczy mazurskiej i jeziorach. Czyli dobrze mnie ciągnęło. (Autor był ojcem Andrzeja Żuławskiego i dziadkiem Xawerego.)
Dowiaduje się też, że Spychowo, przez które zawsze jechaliśmy autokarem na obozy żeglarskie dopiero po wojnie zmieniło nazwę, bo nazywało się Puppen (potem po polsku: Pupy).
Jest tam wiele opowieści, które przenoszą mnie do czasów, kiedy po Mazurach pływało się tylko na drewnianych łódkach, potem co najwyżej na omegach. Nie ma silników, benzyny w jeziorze, hałaśliwych turystów oblegających każdy skrawek szuwarów. Jest cisza i spokój, którego tak łakną przyjaciele Gałczyńskich. Dzięki książce „Nie wrócę tam nigdy…” zaglądam też do miejscowości Krzyże, i tylko sobie wyobrażam, jak kiedyś wyglądało to miejsce, do którego tak chętnie przyjeżdżały ukryć się przed światem np. Agnieszka Osiecka, Olga Lipińska czy Krystyna Sienkiewicz.
Ja pamiętam jeszcze takie Mikołajki… Z Orionami na pierwszym planie i popękanym, starym chodnikiem. Fot. z wystawy w centrum Mikołajek w 2020 r.
Czytam też o spotykanym podczas Targów Książki w Krakowie Andrzeju Strumiłło, wybitnym malarzu i ilustratorze – sąsiedzie i przyjacielu Leśniczówki. Rok przed jego śmiercią kupiłam kubek z pejzażem Prania jego autorstwa. Można więc powiedzieć, że pijając herbatę, Pranie codziennie przychodziło mi na myśl. Dzięki Kirze Gałczyńskiej widziałam go jednak nie takim, jak na zdjęciach przywiezionych z wakacji, ale takim, jakie było dawno temu, dzikie i jeszcze przez chwilę anonimowe, po prostu Leśnictwo Pranie, Nadleśnictwo Maskulińskie. I dałabym góry złote, żeby przenieść się w czasie i pobyć tam wówczas chociaż przez chwilę.
Były też i inne pożegnania z Mazurami… kiedy nadmiar ludzi, huk motorów na Nidzkim, wrzask dzieci i radioodbiorników zamieniał głuszę w powtórkę Juraty czy Sopotu. Kiedy coraz trudniej było wytrzymać, bo zamiast samotności, na każdym kroku spotykało się kogoś, kto nie powinien tutaj wędkować, pływać, mieszkać… („Nie wrócę…”, s. 65)
Dawnego Prania i Mazur nie ma, i nie będzie. Nie da się tam wrócić. I Kira Gałczyńska też już tego nie zrobi. Pożegnała się na zawsze – zmarła 20 grudnia 2022 roku.
Fot. z książki Kiry Gałczyńskiej „Konstanty syn Konstantego”. Nasza Księgarnia 1983.
Od wielu lat przygotowuję uczniów do konkursu „Booktalking czyli gawęda o książce”– sprawia mi to ogromną satysfakcję. Wiem też, że udział w tym konkursie przynosi frajdę uczniom, zwłaszcza kiedy po stresie wystąpienia mogą z radością odebrać dyplom i nagrodę.
Konkursu ma zasięg powiatowy i jest organizowany pod honorowym patronatem Starosty Będzińskiego Sebastiana Szaleńca w Zespole Szkół Ogólnokształcących i Technicznych w Wojkowicach. W tym roku już po raz dziewiąty został przygotowany przez nauczycielkę języka polskiego – Agnieszkę Mańkę.
Idea konkursu polega na zachęceniu innych do przeczytania dowolnej książki. Trzeba się jednak do tego odpowiednio przygotować. Mam nadzieję, że Julia już mi wybaczyła wiele prób i cyzelowanie wypowiedzi. Było warto – uczennica zajęła II miejsce! Gratulacje! 🙂
Do zaprezentowania wybrałyśmy z Julią „Szkołę bohaterek i bohaterów, czyli jak radzić sobie z życiem” Przemka Staronia (Wydawnictwo Agora). Autor jest nauczycielem etyki i filozofii, psychologiem, Nauczycielem Roku 2018. Był też nominowany do Global Teacher Prize, czyli tzw. “nauczycielskiego Nobla”! (Strona Przemka Staronia)
Jego “Szkoła bohaterek i bohaterów” pojawiła się w księgarniach w 2020 roku i od razu zrobiła furorę. Autor książki udowadnia, że perypetie bohaterów znanych powieści i filmów fantasy pomogą nam zrozumieć samych siebie. Jednocześnie wyraźnie zaznacza: “nie mogę ci obiecać, że wszystko będzie dobrze”! Nie ma co pisać, tę książkę trzeba znać! 🙂
Możecie obejrzeć i posłuchać jak Julia zachęcała innych do jej przeczytania:
Julka, jestem z Ciebie bardzo dumna i cieszę się z Twojego sukcesu! 🙂
19 listopada 2022 r. Wygodzki powrócił do Będzina. Do tego miasta, o którym napisał w opowiadaniu „W kotlinie”, że to „najpiękniejsze miasto świata, pierwsze i ostatnie miasto mego życia”.
Ten „powrót” do rodzinnego miejsca przypada akurat w roku, w którym mija 30. rocznica śmierci i 115. rocznica urodzin tego poety i prozaika. Człowieka wrażliwego i jednocześnie szczególnie tragicznie poturbowanego przez historię.
Wybraliśmy się w podróż z Wygodzkim do czasów jego dzieciństwa, którego nie wspominał prawie wcale. Wszystko, czego możemy się o tym okresie życia dowiedzieć znajduje się w jego utworach. Opowiadanie „Szatanek” czy też mikropowieść „Basy” to swoiste maszyny do podróży w czasie. Skonstruowane z samych tylko słów, ale kiedy pozwolimy im się otoczyć, damy im się pochłonąć – w jednej chwili przenosimy się na Wzgórze Zamkowe w Będzinie z początku XX wieku. Przemsza była wtedy rzeką nieuregulowaną i rozlewała się szeroko przed ruinami zamku. Stała przed nim synagoga, a ze Wzgórza roztaczał się widok na pola uprawne i łąki z wysokimi trawami, w które Wygodzki zanurzał się z kolegami jak w odmęty fal.
Rozmawialiśmy oczywiście o debiucie i młodzieńczych ideałach, które zderzyły się brutalnie z rzeczywistością.
Wraz ze zgromadzonymi na spotkaniu (niektórzy z nich stali, bo zabrakło krzeseł) szliśmy krok w krok za pisarzem z naszego miasta, który opuścił je w sierpniu 1943 roku, tak jak tysiące mieszkańców Będzina pochodzenia żydowskiego. Pojechał wtedy do Auschwitz, a stamtąd innych obozów koncentracyjnych.
Łzy więzły w gardle, kiedy czytałam fragment powieści Gustawa Morcinka „Judasz z Monte Sicuro”, bo losy jednego z bohaterów książki inspirowane były tym, co podczas tej podróży do Birkenau przytrafiło się Wygodzkiemu i jego rodzinie.
Z moimi uczniami – już absolwentami.
Było o inspiracjach literackich, zmianie imienia i pierwszych utworach powojennych – najbardziej chyba popularnym tomiku wierszy „Pamiętnik miłości” oraz wielu utworach prozatorskich.
Okres popularności pisarza to lata 50. i 60. Mogliśmy uszczknąć tego klimatu m.in. za sprawą zdobytych z Miejskiej i Powiatowej Biblioteki Publicznej w Będzinie niezwykłych zdjęć ze spotkania autorskiego z Wygodzkim, które miało miejsce w Grodźcu w styczniu 1963 roku. To z pewnością było spotkanie niezwykłe, bo według zapisu w kronice było wtedy 20% (tak, procent!) mrozu! 🙂
Potem przyszedł dla Stanisława Wygodzkiego ból niechcianej emigracji i ogromna tęsknota za Polską, gdzie miał już nigdy nie wrócić. Tęsknił więc w wierszach, wracał w nich tutaj i tylko takimi namiastkami powrotów mógł się cieszyć.
Umarł – tak jak nie chciał – z dala od swojego kraju, od rodzinnego miasta i miejsca, gdzie na zawsze już się błąka jego mała córeczka, co zgubiła czerwoną piłkę, „a gdy słyszała świst lokomotyw,/ to chyba z dali.”
Wydaje mi się, że teraz Wygodzki jest w Będzinie jakoś obecny. Wieczorami, kiedy księżyc wypływa na kurtynę za zamkiem na wzgórzu Szyja/Szaja/Stanisław/Johoszua obserwuje jak zmienia się jego miasto. Ono się zmienia, ale niezmienne pozostaje w sercu poety, w głowie pisarza, to pierwsze i ostatnie miasto jego życia.
—
Podczas spotkania opowiadałam oczywiście o realizacji innowacji pedagogicznej „Stanisław Wygodzki – pisarz z Będzina”, którą realizuję w SP nr 8 drugi rok. Jej efektem jest m.in. amatorski filmik podsumowujący „Stanisław Wygodzki – Powrót do domu”, który można obejrzeć tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=NIjaqLo4FC8
Marysia i Lena z SP nr 8 w Będzinie podczas realizacji filmu podsumowującego innowację pedagogiczną o pisarzu.Rysunki uczniów SP nr 8 w Będzinie do książki Stanisława Wygodzkiego „Odwiedziła mnie żyrafa”.
Spotkanie odbyło się w ramach cyklu wykładów „SZUL – dom spotkań i nauki” organizowanych przez Fundację Brama Cukermana z Będzina.
Wyszliśmy z kotliny pnąc się w górę. Widok był rozległy. Przed nami leżało miasto, najpiękniejsze miasto świata, pierwsze i ostatnie miasto mego życia.
Tak o Będzinie pisał tuż po wojnie pochodzący stąd Stanisław Wygodzki. Jak potoczyły się losy tego prozaika i poety? Jaki Będzin wyłania się z jego opowiadań, powieści i wierszy? I wreszcie – dlaczego ten bardzo popularny w latach 50. i 60. pisarz jest dziś niemal kompletnie zapomniany? Postaram się odpowiedzieć na te pytania.
Adres strony o pisarzu prowadzonej przeze mnie w ramach innowacji pedagogicznej:
No i stało się – pożegnałam ósmoklasistów z mojego szkolnego aktywu bibliotecznego!… Dziękowałam im małym upominkiem za owocną współpracę i miłe towarzystwo. Biblioteka bez nich nie będzie już taka sama… – Marysia, Lena, Natalia Ch., Natalia M., Maja, Zosia, Adrian, Maks!
Wspaniałą niespodziankę zrobiły mi Lena, Marysia, Natalia Ch. i Natalia M. Na taki pomysł nie wpadł jeszcze nikt przed nimi: dostałam rewelacyjny fotoalbum ze zdjęciami z naszych przedsięwzięć w ostatnich latach i książkę z dedykacją, którą czule przytulam do serca! (I książkę, i dedykację!) Lena dołożyła do tego artystycznie wykonaną przez siebie kartkę!
W tym roku po latach wróciła też NAGRODA SOFKA BIBLIOTECZNA. Dostać ten szczególny gadżet – miniaturkę czerwonej sofy stojącej w naszej bibliotece – to prawdziwy prestiż! Ceramiczne cudeńko może trafić do osób, które wytrwale poświęcały swój czas na rzecz biblioteki. W tym roku otrzymały go Marysia i Lena, uczennice klasy 8b – za zapał do pracy, kreatywność i realizację bibliotecznych projektów również w dni wolne od zajęć! (Sofki wykonała Misiura.)
Kochani moi aktywiści!
Dziękuję Wam za wszystko i życzę, żebyście pięknie rozwinęli skrzydła w nowej szkole, na nowym etapie życia! Trzymam za Was kciuki i bardzo Wam kibicuję! ❤
Przez wiele lat sądzono, że Rutka Laskier, która w Będzinie podczas wojny pisała dziennik, urodziła się w Gdańsku. Informacja powielana była we wszystkich publikacjach – od Wikipedii przez artykuły po prace magisterskie i książki.
Na prawdziwe miejsce urodzenia Rutki jakiś czas temu trafił Jeffrey Cymbler. Jak do tego doszło, i gdzie dziewczyna w rzeczywistości się urodziła, piszę w tekście na łamach najnowszego Miesięcznika Społeczno-Kulturalnego „Śląsk” (4/2022, s. 6 -8).
Wspominam też o innych tropach związanych z rodziną Rutki, przypominam oczywiście historię zarówno jej zapisków, jak i jej samej – to dla tych czytelników pisma, dla których historia Laskierówny nie jest tak oczywista jak dla mieszkańców Będzina.
Akt urodzenia Rutki Laskier w Urzędzie Stanu Cywilnego jeszcze do 2029 roku jest objęty ochroną (zgodnie z Ustawą z dnia 28 listopada 2014 r. Prawo o aktach stanu cywilnego). Po tym czasie trafi do Archiwum Narodowego, gdzie na wniosek zainteresowanych będzie można prosić o jego udostępnienie. Ponieważ w artykule mogłam powołać się wyłącznie na dane pozyskane w sposób legalny, musiałam więc dotrzeć do nich zgodnie z prawem. Przeczytajcie jak mi się to udało!
Dokładnie 30 lat temu, 9 maja 1992 roku zmarł w Izraelu pochodzący z Będzina Stanisław Wygodzki.
Jeszcze w tym samym roku w Tel Avivie ukazał się „Zeszyt Pamięci” o pisarzu – wspominali go tam przyjaciele i znajomi. Tak pisała redaktor tego zbioru, Krystyna Bernard:
<<Po wielu latach, już w Izraelu, „obozowe płuca” dały nam prawie jednocześnie znać o sobie koszmarnym uczuciem duszenia się. To skurcz pęcherzyków oskrzelowych blokował dopływ powietrza. Bezsiła pętała nogi. Do dziś stoi przy wąskim, zawsze otwartym oknie fotel (Irena [żona SW] okryła oparcie lnianą zahaftowana serwetką, aby obicie nie parzyło pleców). [Wygodzki] Przesiadywał tu godzinami, łapiąc tlen z pobliskich drzew. (…)
Dziewiątego maja, wczesnym rankiem – telefon od Ireny. „Stasiek nie żyje. Pogotowie zabrało go do szpitala. To samo co zawsze. „Nie martw się”, powiedział. W karetce stracił przytomność. Tlen już nie pomógł.”
Obozowe płuca poniosły klęskę w swojej walce o łyk tlenu. Stało się to rankiem 9 maja 1992, w rocznicowym dniu alianckiego zwycięstwa nad nazizmem, który milionom ludzi szczelnie zaryglował drzwi przed dopływem powietrza, uśmiercając beztleniem.
Tym boleśniejsze z Nim rozstanie.>>
—
Na pierwszej stronie okolicznościowego wydania napisano:
Zeszyt Pamięci o Stanisławie Wygodzkim ukazuje się dzięki przyjaciołom Poety i Jego Twórczości, staraniem grona polskich Żydów w Izraelu. Zamiast kwiatów na grób, którego nie ma – bo wiele, wiele lat temu wybrał bezgrobie. Twórca bezgrobny, który nie umiał i nie chciał zapomnieć bezgrobia milionów Żydów, spopielonych przez nieludzką nienawiść.
Bez grobu/macewy nie ma gdzie położyć kamienia (tak robią odwiedzjący żydowskie cmentarze) – kładę go więc dziś symbolicznie na Zeszycie Pamięci.
—
Wśród wielu wierszy Wygodzkiego zgromadzonych w tomie „Pożegnanie” (Czytelnik 1990) jest kilka takich, które szczególnie pasują tu dziś, w rocznicę śmierci pisarza. Bo tak naprawdę pisał ciągle o nieustającym bólu, beznadziei i poczuciu straty. Jest jednak szczególny wiersz, zatytułowany po prostu kolejnym numerem, który jest tu na miejscu jak żaden inny. Brzmi w nim nieutulona nigdy tęsknota za Polską i ból odejścia.
39 Przegnać ten codzienny błękit i pożegnać księżyc blady, całonocny śpiew cykady w palmie szerokorękiej. Z kartki żółknącej na stole strzepnąć pustynne piachy, a potem – jednym zamachem zdławić te żary nad polem, i poddać się, poddać chmurze szarej, jak ciężki grafit, przez czarne, w deszczu, podwórze, co tylko się we śnie przytrafić może, przejść. I bardzo powoli patrzeć, rozglądać się wszędzie, gdzie mnie już nigdy nie będzie. Jak to boli.
—
Źródła: Wygodzki. Zeszyt Pamięci. Praca zbiorowa pod redakcją Krystyny Bernard. Tel Aviv 1992.