Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Wrzesień 2012

Wkroczyliśmy już w strefę jesieni, dlatego, jak co roku – zaczynam na blogu wspominać z rozrzewnieniem to, co książkowego przytrafiło mi się w okresie, kiedy na termometrze rtęć podjeżdżała grubo powyżej trzydziestej kreski.

W tych wakacyjnych gawędach zamierzam potęgować napięcie – będzie się to zresztą pokrywało z chronologią opisywanych zjawisk/wydarzeń.

Dosyć dobrze znamy już w Polsce bookcrossing – modę na książkokrążenie zaadaptowaliśmy w 2003 roku, a sam pomysł dwa lata wcześniej wykiełkował w Stanach Zjednoczonych.

Święto wolnych książek obchodzimy w czerwcu, wtedy więcej słychać o tej idei, bo z akcją uwalniania książek wychodzi się do ludzi, organizuje happeningi i marsze. Na co dzień stałe kąciki bookcrossingowe ma większość bibliotek publicznych czy pedagogicznych, co oczywiście chwalebne, ale… No właśnie.

Kto trafia do biblioteki? Ten, kto chce tam trafić. Ten, kto wie, co zastanie w środku (głównie: ciągle jeszcze książki). Na miejscu może te książki pożyczyć (i to za darmo), a oferta biblioteki jest oczywiście lepsza, niż książki przygotowane „do uwolnienia”. Dlatego na przeciętnym czytelniku, i w dodatku w bibliotece, taka akcja nie robi należytego wrażenia.

Co innego, gdy półki z książkami, które zapraszają, by się nimi zaopiekować, znajdują się w takim miejscu, po którym społeczeństwo się tego w ogóle nie spodziewa. Takim, w którym frekwencja jest odwrotnie proporcjonalna do liczby odwiedzin w bibliotekach. Gdzie zaglądamy rano (jeżeli możemy), w południe i wieczorem, a w niedzielę – to już musowo. Gdzie to jest? Oczywiście w centrach handlowych i supermarketach. Tam dopiero idea bookcrossingu może rozwinąć skrzydła i objąć swoim zasięgiem tych, którym do biblioteki nie po drodze. A gdzie tak jest?

Pewnego upalnego, lipcowego dnia wychodziłam objuczona zakupami z popularnego we Włoszech supermarketu Coop. Nie wyszłam stamtąd jednak tak szybko, jak przewidywałam, bo oto przed samymi drzwiami natknęłam się na taki widok (można powiedzieć: balsam na duszę bibliotekarza ;-)):

Akcja prowadzona jest od 2003 roku na terenie całego kraju przez sieć sklepów Coop, gdzie w widocznych miejscach ustawiono czerwone regały, które trudno przeoczyć. We Włoszech tę akcję bookcrossingu nazwano „Libri Randagi” (wałęsające się książki). Dla chcących śledzić drogę książek oznaczonych specjalnymi nalepkami, albo zostawić komentarze, utworzono stronę www.librirandagi.coop.it.

Jeżeli kochasz książkę, porzuć ją – krzyczy napis u góry plakatu.

„Libri randagi” to sposób, aby uczynić wszystkie osoby uczestnikami rozpowszechniania lektury i kultury.

Książki wyłożono do dyspozycji wszystkich, ale po przeczytaniu muszą być odniesione na regały tak, aby inne osoby mogły je ponownie wykorzystać.

Nie stają się własnością tych, którzy je wzięli lub czytają!

 

Daniel Pennac pisze: Jeżeli jakaś książka się wam nie spodobała, porzućcie ją. Jeżeli się spodobała, porzućcie ją, aby inni mogli ją przeczytać. (Na stronie akcji można przeczytać dalszą część tekstu Pennaca: Jeżeli naprawdę wam się spodobała: kupcie ją ponownie! :))

To projekt „Libri Randagi”, światowych wolnych książek, do wzięcia ze sobą na czas emocji i lektury, a potem zostawienia ich znów tam, gdzie myślicie, że ktoś inny po was może znowu znaleźć je, zatroszczyć się o nie, przeczytać i trochę zatrzymać.

Oczywiście, że poczęstowałam się książkami z regału w tym sklepie. Biorąc sobie do serca wskazówki korzystania z „Libri Randagi”, po przeczytaniu będę musiała zostawić je przy następnej wizycie w Coop. Cóż, nie ma wyjścia, trzeba wracać do Italii 😉

Jak pewnie zauważyliście maskotką akcji „Libri Randagi” jest kot (nazywa się Biagio). Dlatego, pozostając niejako w temacie, prezentuję mały przegląd kotów, które przewinęły mi się gdzieś pod nogami w krainie kotów, Toskanii:

Takie ostrzeżenia (uwaga na kota) można w Toskanii spotkać co krok.

Kot, który nie chciał się fotografować.

Kot z dystansem…

…i ten sam w kompozycji z anteną 😉

A to już kot, którego całym życiem jest pozowanie 😉

Read Full Post »

Jestem zachwycona: oto trzy panie założyły na warszawskiej Pradze Północ bibliotekę sąsiedzką. Zajmują się tym społecznie – pracują wtedy, kiedy mogą. Księgozbiór tworzy lokalna społeczność, która przynosi książki. Czyli wszystko kręci się dzięki zaangażowaniu osób, którym na tym zależy. Cudo! Brawo dla pań, które poszerzyły grono bibliotekarek! 🙂

Dziś napisał o tym Jerzy S. Majewski w „Gazecie Wyborczej” (s. 6):

Jestem zachwycona tym bardziej, że mając lat trzynaście i ja założyłam bibliotekę dla sąsiadów i znajomych, którzy też tworzyli jej księgozbiór. Co prawda nie mieściła się w tak przestronnych lokalach, jak ta warszawska, a w klatce domu, gdzie mieszkałam, w schowku pod schodami. Część księgozbioru i inne rzeczy po tej bibliotece, m.in. katalog i inwentarze – przetrwały. Można je zobaczyć tutaj.

Read Full Post »

Napisałam poniżej, jak trafiłam do Muzeum „Pana Tadeusza”, teraz muszę wspomnieć o jeszcze jednym miejscu, które odkryłam we Wrocławiu zupełnie przez przypadek.

Zacznijmy od tego, że błądziłam sobie po tamtejszym pięknym Rynku…

Najbardziej charakterystyczny budynek Wrocławia: Ratusz na Rynku.

W poszukiwaniu wrocławskich krasnali, o których kiedyś już tutaj coś skrobnęłam, weszłam w uliczki przecinające Rynek – tak znalazłam się w Przejściu Garncarskim (wejście widoczne po prawej):

I tak trafiłam na Tajne Komplety. To nazwa księgarni prowadzonej od dwóch lat przez Fundację na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza. Oczywiście nie jest to taka sobie zwykła księgarnia, ale księgarnia połączona z kawiarnią. Podobnie, jak kultowa już klubo-księgarnia Czuły Barbarzyńca w Warszawie.

W Tajnych Kompletach sprzedają bardzo dobrą, włoską kawę (wiem, bo próbowałam), a oferta to nie przypadkowy zbiór nowości, ale to, co godne polecenia.

No i jest tam pięknie i klimatycznie, ale pewnie tylko dla tych, którzy żyją w klimacie książkowym. Można swobodnie zabrać z półki do stolika to, co Was zainteresuje. Poczytać, przejrzeć, poszukać inspiracji. TK zdobyły w tym roku 1. miejsce w plebiscycie na najpiękniejszą księgarnię w Polsce, organizowanym przez portal lubimyczytac.pl.

Dostałam zgodę na zrobienie kilku zdjęć wewnątrz:

Na stoliku moja kawa 🙂

Sprzedający robi właśnie to, co powinien w tym miejscu robić 😉

Wejście do Tajnych Kompletów. Widok na Przejście Garncarskie.

A teraz wracam do nietypowych obywateli Wrocławia. Mieszkańcy nie zwracają już prawie uwagi na pałętające się pod nogami krasnale. Mają je w końcu na co dzień. Za to turyści!… Ci, zgięci wpół, z nosem przy bruku, polują na nie z aparatami fotograficznymi, przyłapują w różnych miejscach i na różnej działalności 😉

Do krasnali, które poznałam już wcześniej, teraz dołączyły te egzemplarze:

Bartonik – lodziarz przy ul. Sukiennice.

Trzymający kasę na Rynku.

Kinoman Młodszy, ul. św. Antoniego. W tle klub o nazwie, która wydaje mi się podejrzanie znajoma… 😉

TynQuś przy ul Sukiennice.

A tutaj już nasi starzy znajomi z Rynku: Głuchoniemy, Niewidomy i W-Skers, którzy zgodzili się zaprezentować Wam najświeższe nowości, które kupiłam na wyprzedaży w Taniej Książce (ul. Oławska 21).

„Bracia & siostry” to książka szwedzkiego pisarza Matsa Wahla, który dostał za nią nagrodę im. Janusza Korczaka. Na podstawie książki w 1996 roku nakręcono też film.

„Moje życie z Madonną” napisał brat piosenkarki, Christopher Ciccone, a zadowoleni będą z niej ci, którzy narzekają na brak biografii popularnych osób.

Ostatnia książka, o dosyć drastycznym tytule „Pochowajcie mnie pod podłogą” Pawła Sanajewa, to autobiograficzna opowieść o jego traumatycznym dzieciństwie z babcią-tyranem. Jej wydanie stało się skandalem w Rosji, bo autor opisał życie swoich sławnych rodziców – aktorów.

Na koniec muszę dodać tylko, że wrocławskie krasnale są mi bardzo bliskie, bo z jednym z nich, Ossolinkiem, mam w pracy do czynienia codziennie: już od dwóch lat dźwiga ciężary moich filiżanek z kawą i kubków z herbatą w kategorii: podkładka 😉

Read Full Post »

Podczas weekendowej podróży do Wrocławia nadrabiałam zaległości i czytałam „Duży Format” sprzed tygodnia (z 6 września), w którym Krzysztof Varga wspominał z rozrzewnieniem wakacyjne wojaże po muzeach francuskich pisarzy, a szczególnie jednego, związanego nierozerwalnie z jego młodością – Julisza Verne’a. W tym właśnie muzeum w Amiens wielkie wrażenie zrobiło na Vardze to, co usłyszał w jednym z pokoi – a mianowicie dźwięk wiecznego pióra sunącego po papierze.

Tak, czytając te sugestywne opisy autora felietonu i ja uszami wyobraźni 🙂 usłyszałam ten dźwięk i pozazdrościłam mu takich zachwytów. A ponieważ życie lubi nas zaskakiwać i sprawiać nam od czasu do czasu małe niespodzianki, powinnam przynajmniej się spodziewać, że i ja z każdym słowem czytanego tekstu mogę zbliżać się do podobnego muzeum, gdzie już na własne uszy usłyszę dźwięk podobny. A nie spodziewałam się.

A było to tak:

Na rynku we Wrocławiu usiadłam zupełnie przypadkowo naprzeciw tego budynku, który nazywa się Kamienicą pod Złotym Słońcem, nad którym pieczę przejął teraz Zakład Narodowy im. Ossolińskich:

Kiedy podniosłam wzrok, na pierwszym piętrze dojrzałam informację, że mieści się tam wystawa dotycząca historii rękopisu „Pana Tadeusza”. Całkiem niedawno, w dniu moich odwiedzin na Targach Książki w Katowicach, odbywało się narodowe czytanie naszej epopei. Nic tutaj wtedy nie napisałam, postanowiłam więc nadrobić zaległości i odwiedzić wystawę.

Już w pasażu zachwyciłam się tym, jak odnowiono to miejsce – zaaranżowano go podobno na wzór uliczki Rue Saint Nicolas d’Antin z Paryża, gdzie Mickiewicz rozpoczynał pracę nad dziełem.

Później, kiedy już opuszczałam wystawę, jeden z panów ochroniarzy zapytał, czy jestem z Wrocławia, a kiedy zaprzeczyłam, kazał spojrzeć mi w dół za barierkę. Oto, co tam zobaczyłam:

Jak się okazuje (i o czym nie wszyscy wiedzą) to, co poniżej parteru, to wcale nie piwnica, a poziom wrocławskiego rynku z okresu średniowiecza. Był niższy od obecnego o ponad 2,70 m!

A teraz wracamy do wystawy, która zaczyna się już na parterze, gdzie można obejrzeć ekspozycję nawiązującą do polowania (I księga: „Gospodarstwo”) – jest tam skóra z niedźwiedzia, broń myśliwska i trofea. Już teraz przepraszam Was za jakość zdjęć, ale wiadomo – w muzeach nie wolno używać flesza, więc trudno zrobić dobre zdjęcia, a dodajmy do tego jeszcze, że i obiektyw mojego aparatu wymaga już czyszczenia, bo jakiś paproch usadowił się na samym środku wewnątrz.

Na pierwszym piętrze ustawiono zegary, w tym XIX-wieczny zegar z pozytywką, który wygrywa melodię Mazurka Dąbrowskiego (dopiero od 1925 r. naszego hymnu narodowego). Kiedy tam weszłam, na podłodze zobaczyłam pojawiające się czasomierze i usłyszałam ich tykanie, a potem melodię z pozytywki, wiedziałam już, że wpadłam tam jakby wprost z felietonu Krzysztofa Vargi.

Wszędzie w tym muzeum było multimedialnie i w ogóle nie nużąco, jak to potrafi bywać w muzeach: dalej umieszczono animację dotyczącą „Pana Tadeusza”, potem była szafa, w której można było przejrzeć na ekranie strona po stronie rękopis dzieła. W tym pokoju pod oknem zaaranżowano też miejsce pracy Mickiewicza, a w stole pod szybą umieszczono rękopis „Pana Tadeusza” (wydaje mi się, że to faksymile, oryginał jest przechowywany w szkatule z mahoniu i kości słoniowej). To właśnie tam usłyszałam dźwięk, o którym wcześniej czytałam: odgłos pisania na papierze, przewracania kartek. Cudo!

Animacja w sali tańczących postaci. Po lewej klaruje się Zosia 😉

W starej szafie – nowoczesne sposoby przeglądania dawnych treści.

Tutaj było słychać skrzypienie pióra prowadzonego po papierze ręką pisarza.

Pod szkłem stolika – rękopis „Pana Tadeusza”.

Pierwsza strona rękopisu.

Były również kwiaty z ogródka Zosi.

Dzięki multimediom przywołano też klimat salonów, w których bawił Mickiewicz. W jednej z ram, zamiast obrazu wisiał ekran. Zwiedzający mogli przed nim stanąć, aby w złoconej ramie na tle takiego salonu ujrzeć… siebie! Obserwowałam chłopaka, który –  zachwycony efektem – przez kilka minut przybierał w tym obrazie różne pozy.

To ja – na salonach 😉

Na drugim piętrze znajduje się m.in. sala map, które obrazują najważniejsze wydarzenia polityczne w Europie na przełomie XVIII i XIX wieku i miejsca, które były istotne dla Mickiewicza. Jest też sala bohaterów narodowych, o których mowa w „Panu Tadeuszu” i sala z multimedialną mapą wydarzeń militarnych tamtego okresu.

Gwasz z wizerunkiem Tadeusza Kościuszki z XVIII wieku. Jak powiedział przyciszonym głosem ochroniarz – otoczony brylantami….

To, co zwiedziłam, to dopiero pierwsza odsłona ekspozycji – kolejna będzie poświęcona dalszym sześciu księgom „Pana Tadeusza”, a trzecia przedstawi losy rękopisu i recepcję dzieła.

W obiekcie pomyślano też o dzieciach – kiedy starsi idą zwiedzać wystawę, mogą zostawić swoje pociechy w specjalnej sali. Tam najmłodsi, na razie jeszcze na luzie, mają możliwość bawić się tą materią, którą zapewne później, w szkole średniej, będą katować ich nauczyciele polskiego 😉

Gdzie ten Mickiewicz?

Jeżeli będziecie we Wrocławiu – zajrzyjcie koniecznie do Muzeum „Pana Tadeusza” Zakładu Narodowego im. Ossolińskich – warto!

A to już ostatnie zdjęcia o humorystycznym podejściu do tematu – w korytarzach między piętrami:

Szlachta przy zamku…

I charty jakieś 😉

Read Full Post »

Mam straszne zaległości w informowaniu Was o bibliotecznych nowościach, ale czuję się z tym wspaniale, bo wolę mieć zaległości i nowe rzeczy do czytania, niż być na bieżąco z brakiem informacji o nowych zakupach. 😉

Oto, co kupiłam tydzień temu podczas Targów Książki w  Katowicach:

Dwie książki z Wydawnictwa Literatura („A jeśli zostanę…” B. Ciwoniuk i „Syn złodziejki” G. Bąkiewicz) oraz „Wystarczy, że jesteś” M. Gutowskiej-Adamczyk podratują trochę ofertę literatury młodzieżowej, którą wyczytują mi co najzagorzalsze bywalczynie biblio. Do tego „Tajemnica Abigél” M. Szabó, o którą prosiła już zarówno młodzież, jak i nauczycielki.

Ostatnia – „Nikt nie jest samotną wyspą, ale wszyscy bardzo się staramy” N. Bobrowskiej kupiłam za namową przedstawicielki Wydawnictwa Amea, która jednak nie musiała mnie długo do zakupu przekonywać, bo sama czytałam już wcześniej recenzję, i zapisałam książkę w pamięci, jako „do zdobycia”. To pozycja dla czytelników, którzy nie są już uczniami 🙂

Zanim odbyły się Targi w Katowicach, w bibliotece pojawiły się jeszcze inne książki, o które prosiliście pod koniec poprzedniego roku szkolnego. Tych nie trzeba specjalnie reklamować, ani zachęcać do ich wypożyczania, bo ledwie wpisałam je do inwentarza, zdążyłam tylko przyoblec w folię (co zresztą widać na zdjęciu, jakieś takie zamglone) – już utworzyła się do nich kolejka.

Jestem ciekawa, czy moda na te książki przeminie tak samo, jak moda na Harrego P.?

Jeżeli chodzi o informację o nowościach, temat nie został niestety wyczerpany, bo ostatnio dostałam od naszych przyjaciół kolejną partię literatury podróżniczej, a będąc dziś we Wrocławiu skusiłam się oczywiście na tanie co nieco.

Ale to już temat na całkiem nową opowieść…

Read Full Post »

Siódme już Forum Młodych Bibliotekarzy gościła w tym roku Łódź. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania i na czas Forum zamówili nawet niesamowitą, letnią pogodę. Z całej Polski zjechało na spotkanie około 200 zapaleńców bibliotecznych, którzy przez dwa dni słuchali wykładów, uczestniczyli w warsztatach i panelach tematycznych. Wielka szkoda, że wiele z nich odbywało się równocześnie, i uczestnicząc w jednych zajęciach, człowiek nie mógł być też na innych – pewnie równie ciekawych. To dla mnie jedyny minus tej imprezy 😉

Bożena Jaskowska „W to nam graj! Grywalizacja jako element działań marketingowych w bibliotece”

Wystąpienia zaprezentowali pracownicy bibliotek publicznych, pedagogicznych, naukowych i uniwersyteckich. Tak się złożyło, że byłam jedynym prelegentem reprezentującym biblioteki szkolne. Było to trochę stresujące, ale i miłe, szczególnie, kiedy już po wystąpieniu („Biblioteka szkolna – życie po blogu”) gratulowano mi strony (tej, którą teraz czytacie) i zaangażowania w pracę. Bardzo dziękuję tym osobom, że potrafiły to docenić! 🙂

To o naszym blogu.

Agata Szczotka-Sarna „Biblioteka supermarka w supermarkecie”

Piotr Szeligowski „Współczesny bibliotekarz wśród źródeł komunikacji”. Piotr należał do komitetu organizacyjnego forum. Też prowadzi blog biblioteki.

Beata Leńczuk-Bachmińska „Biblioteka jako katalizator działalności społecznej i kulturalnej”. Wulkan dobrej energii.

Krzysztof Lityński „Pierwsze wrażenie w bibliotece – offline i online”. Krzysiek i szmatki, którymi kazano mu froterować podłogi podczas odwiedzin w bibliotece. Nie chciał powiedzieć, gdzie to było…

Nie wiem, czy jest sens, żebym pisała tutaj szczegółową relację z dwóch dni Forum, bo w sposób niekonwencjonalny i bez zadęcia zrobił to już redaktor naczelny portalu dla bibliotekarzy „Pulowerek”, Maciej Rynarzewski, i nie sposób z nim konkurować. Na stronie SBP znajduje się też bardziej już oficjalne w tonie sprawozdanie z dwóch dni obrad. Nagrania z niektórych wystąpień ma opublikować też Bibliosfera, której przedstawiciele byli chyba wszędzie, wszystko nagrywali i fotografowali. Fajne podsumowanie napisała tam właśnie redaktor serwisu, Dominika Paleczna (Dominiko, dziękuję za uznanie!).

Mogę do tego dorzucić jedynie garść swoich spostrzeżeń:

  • Chociaż hasło Forum brzmiało „Biblioteka jako marka”, to motywem przewodnim stała się niespodziewanie… łyżka z filmu „Matrix”, którego fragment w swojej prezentacji puściła nam prezes Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich, Elżbieta Stefańczyk. Mały, srebrny sztuciec, gięty bezdotykowo na oczach bohatera filmu przez małego chłopca miał pomóc nam w uświadomieniu sobie, że i my możemy wszystko, ale musimy popatrzeć na sprawy (bibliotekę) od nowa! Przyznam, że zestawienie łyżka-biblioteka mnie uwiodło 😉 Tak samo zresztą jak porównanie bibliotekarza do magika, cylindra do narzędzi, a królika do naszej codziennej pracy.
  • Większość wykładów i warsztatów – choć o odmiennych tematach – miało jeden podstawowy motyw przewodni: w bibliotekach czas na zmiany! To znaczy ni mniej, ni więcej, jak tylko adaptowanie do warunków bibliotecznych tego, co przynosi współczesność. Wykorzystywanie nowych trendów i przenoszenie ich na grunt biblioteczny, i to nie tylko w zakresie rozwiązań technologicznych, co oczywiste, ale także w sposobie postrzegania biblioteki, czytelnika, usług i nas samych (łyżka!).
  • Innymi słowy: należy zdjąć z ramion biblioteki płaszcz Konrada i pokazać, że jesteśmy fajną instytucją 😉 Efekt można osiągnąć także przez zanurzenie pełnobiblioteczne, to znaczy, że jeżeli my będziemy mieli frajdę z tego, co robimy, to inni też.
  • Pomimo czarnowidztwa co poniektórych (nie nas, oczywiście), że biblioteki to przeżytek i prędzej czy później pójdą na dno, wystąpienia i referaty przynosiły odmienne informacje, a mianowicie, że wszystko to jakoś jednak się kręci, a notowania nie są wcale spadkowe. Z prezentacji i warsztatów wyniosłam masę pomysłów i inspiracji, bo młodzi bibliotekarze chwalili się swoimi dokonaniami, przedsięwzięciami i rozwiązaniami.
  • Dwudniowe spotkania podsumował dyrektor Biblioteki Politechniki Łódzkiej, Błażej Feret, który co prawda stwierdził pesymistycznie, że „dziś gonimy w bibliotekach resztkami tradycji”, ale przynajmniej dał rady na przyszłość, które zapewnią optymistyczne rokowania: należy zmienić to, czym jest biblioteka, a użytkownikom dać, to, czego naprawdę chcą.

I o to po prostu w tym wszystkim chodzi 😉

I jeszcze jedna ważna rzecz, o której zapomniałam: miło było poznać w końcu osoby, których nie znałam do tej pory osobiście, a tylko dzięki technologiom XXI wieku 😉

Po wykładach (i obiedzie) w drugim dniu Forum uczestnicy rozeszli się na wycieczki w różne miejsca Łodzi. Ja wybrałam peregrynacje po centrum, szlakiem literatów, bibliofilów i bibliotekarzy. A na koniec pozwoliłam sobie na to, co na co dzień pozostaje poza moim zasięgiem: torty bydgoskiej cukierni Sowa, najlepsze na świecie, które są w Łodzi, a nie ma u nas 😦

Po tym podwórzu hasał młody Tuwim. Łódź, ul. Struga 42.

A tu już nie hasa, ale siedzi po wieczne czasy. Ławeczka Tuwima przy ul. Piotrkowskiej.

Pub (nie) tylko dla bibliotekarzy.

Ulica Piotrkowska, mieszkańcy sięgnęli bruku 😉

Witraż przy wejściu do Klubu Nauczyciela w Pałacu J. Kindermana przy ul. Piotrkowskiej.

Wnętrza Klubu. Na pierwszym planie kartka okolicznościowa z rysunkiem J. M. Szancera, którą dostaliśmy od oprowadzającej wycieczkę.

Na to pozwoliłam sobie u Sowy. Moje dwie porcje…

Read Full Post »

Moi drodzy!

Biblioteka będzie nieczynna we wtorek i środę (11 i 12 września)  😦

A wszystko dlatego, że wyjeżdżam do Łodzi na VII Forum Młodych Bibliotekarzy .

Mam nadzieję, że nie zalejecie zamkniętych drzwi rzewnymi łzami 😉

Read Full Post »

Na drugich Targach Książki w katowickim Spodku jest więcej wystawców, więcej spotkań z pisarzami i więcej imprez towarzyszących, niż w roku poprzednim. Już przy wejściu miło się zdziwiłam, bo zobaczyłam do kasy kolejkę, jaką widywałam tylko podczas tego typu imprezy w Krakowie. Wewnątrz odniosłam jednak wrażenie, że nie ma wcale wielu odwiedzających. Zobaczymy, organizator na pewno poda ostateczne statystyki po zakończeniu targów.

Odlotowe wejście na Targi Książki.

W tym roku wydrukowano nawet wielki spis wystawców, program targów i plan hali.

Publiczność wyrastała nagle, jak spod ziemi, kiedy na scenie głównej pojawiały się popularne osoby: tak było na przykład, kiedy na sofach zasiedli profesor Jerzy Bralczyk i Michał Ogórek. Jak sami zapowiedzieli już na wstępie: przyszli na targi książki… bez książki. Dopiero w październiku ukaże się owoc ich długich rozmów o „języku i poczuciu humoru”, z którego to wydawnictwa podczas redakcji wycięto podobno wszystko o gramatyce, a zostawiono same żarty. Książka będzie nosiła tytuł „Kiełbasa i sznurek” – w nawiązaniu do popularnej niegdyś wyliczanki: Jurek, ogórek…

Profesor Jerzy Bralczyk i Michał Ogórek.

Michał Ogórek, znany felietonista, powiedział, że siadając do rozmów z profesorem nie wiedział, co powiedzieć, ani do czego dojdą. Na co profesor Bralczyk rzucił, że to bardzo dobrze, bo rozmowa powinna być przyjemnością, a dziś panuje kult rozmowy skutecznej, którą się PRZEPROWADZA. Należy przywrócić przyjemność rozmowie! – zaapelował.

Miło było słuchać obydwu panów, mam nadzieję, że równie miło będzie się czytało ich książkę. Zgromadzonych co rusz rozśmieszały ich opowieści, na przykład o tym, jak to Michał Ogórek cytował Żeromskiego, a później okazało się, że Żeromski wcale takich słów nie napisał. Profesor Bralczyk skomentował wtedy, że świadczy to tylko przeciwko Żeromskiemu. 🙂 Sam profesor często używał w książce cytatów, a kiedy okazało się, że są one trochę przekręcone, i redaktor zabrał się za ich poprawę, profesor kategorycznie mu tego zabronił, twierdząc, że to świadczy o ich rzeczywistości. I dodał, że w „Lalce” jest wiele cytatów z Mickiewicza, a wszystkie z błędami, bo Prus pisał je z pamięci.

-Profesor ma cytat na każdą okazję – powiedział Michał Ogórek. Publiczność podrzucała więc hasło, a profesor miał odpowiedzieć na nie cytatem z „Pana Tadeusza”, którego ma największy zbiór wydań w Polsce. Wyglądało to mniej więcej tak:

Z rozmowy dowiedzieliśmy się też, że profesor Jerzy Bralczyk ma trochę sentymentu do PRL-u (co wynika pewnie z samego sentymentu do czasów młodości, które przypadły na tamten czas), z kolei Michał Ogórek, chociaż urodzony w Stalinogrodzie (czyli w Katowicach), sentymentów takich nie ma.

-Mnie się podobało to, co mówiłem w tej rozmowie – podsumował pracę nad książkę profesor 🙂 Jako że autorzy „Kiełbasy i sznurka” przybyli bez książki, profesor zadeklarował, że zamiast się podpisywać, może udzielać autografów ustnych, czyli autofonów 😉

Ja poszłam krok dalej i poprosiłam profesora Bralczyka o autograf metodą wideo:

Pan Michał Ogórek podpisał się za to chętnie na zbiorze swoich felietonów wydanych kilka lat temu przez „Znak” – „Najlepszy ogórek” i był zadowolony, że książka okazała się lekko sfatygowana po otwarciu, co znaczy oczywiście, że była często czytana, a to przecież dla każdego autora najważniejsze.

Pod sceną główną targów zapełniło się oczywiście także podczas spotkania z Andrzejem Pilipiukiem, który z rozbrajającą szczerością odpowiedział na pytanie, co właściwie mobilizuje go do pisania: ogromny kredyt, który zaciągnął. Póki co udaje mu się żyć z pisania, co w Polce jest dosyć trudne, bo trzeba w takim wypadku pisać dużo i dobrze. Jak powiedział skromnie, pisze książki, które sam chciałby przeczytać, czyli: nieskomplikowane, z sympatycznymi bohaterami i fajnymi przygodami. Jego twórczość ma tak wielu zwolenników, że po rozmowie pisarz jeszcze bardzo długo składał autografy.

Andrzej Pilipiuk.

Chyba ponad godzinę swoje książki podpisywał też spec od przyrody, czyli Adam Wajrak. Jego opowieści o zwierzętach kupowali chętnie i mali, i duzi.

Kolejka do Adama Wajraka.

Wydawnictwa nauczyły się już, że podczas targów trzeba przyciągnąć czytelnika dobrą ofertą cenową. Książki sprzedawane w cenie detalicznej (lub prawie detalicznej) to nie jest zabieg, który zwiększy liczbę kupujących. Z przyjemnością skorzystałam więc w tym roku z oferowanych zniżek. Wydawnictwo „Literatura” przygotowało dla bibliotek biorących książki na fakturę rabat 45%, a na stoisku granice.pl za każdą zakupioną książkę można było wybrać sobie kolejną – gratis!.

Nagroda blogerów książkowych „Złota Zakładka” w kategorii książka dziecięca powędrowała do Joanny Papuzińskiej za „Asiunię” (Wyd. Literatura).

W tym roku wydawca „Kodu władzy” starał się przyciągnąć czytelników za pomocą niestandardowych sposobów.

Jednak jak zwykle najwięcej zainteresowanych było przy książkach na stoiskach antykwariatów, które rozlokowały się w holu głównym Spodka, i gdzie można było wyszperać coś za kilka złotych.

Myślę, że w kolejnych latach Spodek może nam zaserwować prawdziwy odlot z książkami – to przecież dopiero druga edycja targów, podczas których głównym bohaterem jest coś, co u większości społeczeństwa nie cieszy się wielką popularnością. I jak nie wierzę w spodki latające, tak wierzę, że książki powrócą jeszcze do łask.

A na koniec najładniejszy obrazek targowy:

Read Full Post »

Nie zapomnijcie, że od piątku do niedzieli w Spodku trwają drugie już Targi Książki w Katowicach.

Chętni mogą zapoznać się ze szczegółowym programem i listą wystawców tutaj.

Relację z ubiegłego roku można przeczytać tu.

Read Full Post »

Start z TED

Powolutku zaczynamy rozpędzać się w nowym roku szkolnym. Jak zawsze, w drugim dniu szkoły goszczę w bibliotece na zajęciach po kolei wszystkie klasy pierwsze. Nowi uczniowie pozostawili po sobie bardzo dobre wrażenie, bo jeszcze podczas trwania zajęć chcieli wypożyczać książki.

Dziś po południu spotkałam jednego z pierwszoklasistów – poznałam go, bo siedział na ławce i czytał „Harrego Pottera i Insygnia Śmierci”, książkę, którą wziął ode mnie trzy godziny wcześniej. Dla takich chwil warto… być bibliotekarzem 😉

A z okazji rozpoczynającego się roku szkolnego polecam wszystkim, nie tylko nauczycielom, ten filmik z błyskotliwym i pełnym humoru wykładem Kena Robinsona, który twierdzi, że szkoły zabijają kreatywność. Obejrzyjcie, bo warto!

Jego wystąpienie zarejestrowano w ramach znanej na całym świecie konferencji TED (Technology Entertainment and Design), która realizowana jest przez pewną amerykańską fundację.

Celem  TED jest popularyzacja idei, które warto rozpowszechniać (ideas worth spreading). Charakterystyczne dla tych wystąpień jest to, że mówcy (naukowcy, działacze społeczni, politycy) mają na zaprezentowanie jedynie 18 minut.

 Zobaczcie, pośmiejcie się, i wyciągnijcie wnioski:

Read Full Post »

Older Posts »