Kilka dni temu odebrałam telefon od znajomej. Pytała, czy chciałabym przyjąć do biblioteki książki, które zostały jej po mamie. Pojechałam. Było ich bardzo dużo; niektóre zbyt cenne, żeby wziąć je bez mrugnięcia okiem, inne poleciłam koleżance jako warte zachowania dla dorastających dzieci.
Te, które zdecydowałam zabrać, pakowałyśmy do toreb i worków, a ja zastanawiałam się nad zasadnością gromadzenia dużej ilości książek w domu. Przypomniałam sobie ostatnie deklaracje, że absolutnie nic więcej nie kupię do mojego księgozbioru, bo ten przelewa się już przez okna i drzwi.
Jaki sens gromadzić coś poza słownikami i encyklopediami – chociaż i te bez sensu, bo dziś zastępuje je szybciej i łatwiej internet. Tylko że ja ciągle jeszcze wolę sprawdzić coś w wydaniu papierowym, niż włączyć komputer, i wciąż – pewnie już na zawsze – preferuję czuć w rękach ciężar książki niż zimnego czytnika.
Po co więc składować książki? Przeczytam je raz (albo nawet tylko przejrzę), może komuś pożyczę – a potem na lata: postój na półkach. Do ilu z tych powieści, opowiadań, reportaży – wrócę, skoro codziennie pojawia się tyle nowych, na które nabieram ochoty i wpisuję na listę „do przeczytania”? Biblioteka – to jednak ma sens!
W przeczytanej niedawno książce „Nie myśl, że książki znikną” (Wydawnictwo W.A.B., 2010), która jest zapisem rozmowy dwóch naukowców: Umberto Eco i Jean-Claude’a Carrière poruszono m.in. temat tego, gdzie trafią ich księgozbiory po śmierci właścicieli. Wiadomo, to są nieprzypadkowe zbiory, pełne białych kruków, niezwykle cenne, które z otwartymi rękoma przyjmą jakieś biblioteki uniwersyteckie, fachowe.
A księgozbiory przeciętnych śmiertelników? Gromadzone z pasją, obdarzane uczuciem, omiatane miłosnym spojrzeniem, chuchane i dmuchane zbiory pewnego dnia, kiedy nas zabraknie, ktoś spakuje do kartonów i rozproszy. Rozdzielą nasze ulubione powieści, zaczytane tomiki wierszy, zdobyte gdzieś za grosze cenne dla nas egzemplarze. Wyjmą z nich karteluszki, którymi przełożyliśmy jakieś Ważne Stronice, zignorują podkreślenia Ważnych dla nas Słów.
Mama mojej koleżanki przedwcześnie odeszła. Z jej książek, które zabierałam do biblioteki, wysunął się zbiór wierszy Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej. Podniosłam go, a książka otworzyła się na przypadkowej stronie, gdzie na pomarańczowo podkreślono kiedyś:
Oczy moje, które pod wzrokiem twym słodkim się niebią,
Oczy moje umrą, a powieki je cicho pogrzebią.
Iza- znakomity tekst.
Oddaje moje rozważania, na temat zasadności zbierania- gromadzenia, książek i w ogóle!
Moją ulubioną książką (!), która dotyczy tego zagadnienia w szerokim kontekście jest „Sztuka Prostoty” Dominique Loreau.
Zbieramy, gromadzimy, tylko … po co?
Niedawno na FB pojawił się apel, by wspomóc spaloną bibliotekę w województwie pomorskim- w malutkiej mieścinie.
Ruszyłam ochoczo do regału. Tak niewiele już tam zostało, ponieważ właśnie owa sztuka prostoty skłania mnie do ciągłego przekazywania przedmiotów (książek, ubrań etc) innym- osobom, które- mam wrażenie- skorzystają bardziej.
Nie mogłabym pozbyć się żadnego egzemplarza z półki podróżniczej- mapy i przewodniki zawsze cało i zdrowo wychodzą z kolejnych czystek:)
Przy regale poczułam lekkie ukłucie żalu, że może jednak za dużo emocji wiąże się z niektórymi pozycjami. By zagłuszyć to uczucie, zadałam sobie pytanie: kiedy ostatnio czytałam tę książkę, czy przeczytam ją raz jeszcze? W tym kontekście nawet przewodniki, które już dawno się zdezaktualizowały, powinny opuścić przytulny kąt…
Lubię poddawać swoją wyobraźnię a głównie przywiązanie do tego co materialne- ćwiczeniu… może się wydawać makabryczne, ale ma sens… a gdyby nagle wybuchł pożar i musiałabym szybko uciekać z mieszkania- co zabrałabym do pudełka po butach? W tym kontekście poraża ilość zbędnych przedmiotów, którymi się otaczamy.
Choć z drugiej strony… czyż uczucie melancholii, wzruszenia, retrospekcji w kontakcie z czymś pozornie zbędnym, ale pełnym historii nie są ważniejsze niż dyscyplina i sztuka prostoty własnie?
hmmm….
Ags,
Cieszę się, że tekst Ci się podoba. W sumie to napisał się sam, zaraz po tym, kiedy otworzyła się książka z wierszami…
Już mnie nie dziwią dalsze podobieństwa 🙂 I ja dziesiątki razy przeprowadzałam w myślach próbną ewakuację na wypadek pożaru, czegokolwiek. Czas operacyjny: 30 sekund. Co zabiorę? Zawsze wygrywa „Zingarelli”, grubaśny słownik, który zawsze chciałam mieć – i 4 inne – włosko-polskie, najobszerniejsze dostępne z tego języka. Tylko tyle 🙂
Wiem o spalonej bibliotece w Kobułtach, pudełko z książkami dla nich zapełniłam na razie w 3/4, w przyszłym tygodniu jeszcze coś wybiorę i wyślę. Kto chiałby jeszcze pomóc, informację można znaleźć tutaj: http://bibliotekabiskupiec.blogspot.com/p/filia-w-kobutach.html
Jako bibliotekarka mam nieuleczalny pociąg do gromadzenia książek. Dobrze, że mogę wyżywać się w tej dziedzinie w pracy, szkoda tylko, że przenoszę to na księgozbiór domowy.
Po następnych targach książki lub wizycie we wspaniałym antykwariacie zrobię po prostu zdjęcia tych książek, które mogłabym kupić, gdybym miała je jeszcze gdzie upchnąć – i zamiast zwyczajowej fotki z zakupami, umieszczę tutaj zdjęcie z „niezakupami” 🙂
No właśnie to jest najtrudniejsze, że te wszystkie rzeczy wiążą się z nami przez wspomnienia, historię. Chęć pamięci czyni z nas takich „zbieraków”. Kiedy już nie będzie nas, i pamięć się uwolni – wszystko będzie zbędne.
Przywiązuję się do książek, dlatego je mam…
No właśnie, ja też, całą ścianę i kilka regałów…
Cudowne. Co do podkreślonego tekstu – jest wyśmienity. Samą Marię Pawlikowską – Jasnorzewską strasznie podziwiam, za to jak pisała i o czym pisała swoje wiersze.
Co do makulatury – z poprzedniej notki – obiecuję, że ją kiedyś przyniosę – jeśli tylko znajdę trochę czasu :)!