Minął luty i jakoś nie miałam do tej pory okazji napisać o pewnej publikacji w ostatnim numerze „Poradnika bibliotekarza” (2/2012). Ale skoro w komentarzu na tym blogu pani Kasia napisała, że tekst się ukazał i mi go poleca 😉 – piszę więc.
Tekst w formacie pdf: tutaj.
„Biblioteka i taniec – historia dwóch pasji” to artykuł, który na potrzeby druku (zapewne z braku miejsca) połączono z moich dwóch tekstów i znacznie skrócono. Po tych poprawkach trochę cię w tym tekście zabrakło – napisała mi koleżanka po fachu, i ja też tak sądzę. A że miejsca ci na tym blogu dostatek, mogę umieścić tutaj bez skrótów oryginalny tekst o tym, jak to z moim bibliotekarstwem było. I dodać zdjęcia, które tę opowieść zilustrują.
Będzie to wcale nie bajka o tym, jak pewnej małej dziewczynce odbiło nagle na punkcie biblioteki…
Historia jednej pasji
Wszystko zaczęło się pewnego letniego dnia, bardzo dawno temu, kiedy moja starsza koleżanka zabrała mnie ze sobą do filii biblioteki miejskiej. Nie mogłam wtedy wiedzieć – mała, ośmioletnia dziewczynka – że ten dzień zadecyduje o moim późniejszym życiu. Kiedy weszłam do tamtej biblioteki zobaczyłam kolorowe napisy, barwne przegródki literowe między równiutko ustawionymi na regałach książkami, wzorowo prowadzoną kartotekę – po prostu wielką dbałość o każdy szczegół. Widziałam zaangażowanie bibliotekarki w to, co robi, i tak mnie to zachwyciło, że sama zaraziłam się miłością do pracy w bibliotece – od razu i nieodwołalnie, po tej pierwszej wizycie.
Wróciłam do domu i natychmiast wyciągnęłam z domowej biblioteczki wszystkie książki. Jakąś starą pieczątką, która służyła mi do zabawy, opieczętowałam je i nadałam im numery. A żeby wyglądało to bardziej serio, pamiętam, że zaczęłam numerację grubo powyżej tysiąca. Później wykorzystywałam pieczątkę z „Poczty dziecięcej”, na której zakleiłam plastrem słowo „Poczta”, a po odbiciu dopisywałam ręcznie „Biblio”. Przy pieczątce – wzorując się na wypożyczonej książce – wpisywałam ciąg przypadkowych cyferek, nie wiedząc wtedy oczywiście, co to UKD i sygnatura.
Przy następnej wizycie poprosiłam bibliotekarkę o jedną kartę książki, którą odtworzyłam potem w najdrobniejszych szczegółach. Przez najbliższe lata pocięłam w tym celu tony bloków technicznych i rysunkowych, które były wtedy, jak wiadomo, towarem raczej deficytowym.
Mamie oznajmiłam, że zostanę bibliotekarką, co przyjęła z pobłażliwością, która cechuje wszystkie matki słyszące deklaracje swoich dzieci dotyczące przyszłego zawodu (a zwłaszcza wtedy, kiedy dzieci te liczą tylko osiem wiosen!).
Mijały lata, a moje zaangażowanie w zabawę „w bibliotekę” nie zmalało – wręcz przeciwnie. Na każdej przerwie można mnie było znaleźć w bibliotece szkolnej – należałam do aktywu, i to aktywu raczej nadgorliwego – zostawałam tam też po lekcjach, a wychodziłam równo z bibliotekarkami, które niestrudzenie zapoznawały mnie z tajnikami wszelkich prac bibliotecznych (Paniom: Annie Poznar, Marioli Żyłce, Elżbiecie Kubisie – DZIĘKUJĘ!). Byłam dumna, że mogę samodzielnie wypożyczać książki, ciągle jednak było mi mało, dlatego postanowiłam założyć własną bibliotekę z prawdziwego zdarzenia. Miałam wtedy 13 lat.
W klatce domu, gdzie mieszkałam, pod schodami prowadzącymi na pierwsze piętro znajdował się nieużywany mały schowek. Przezwyciężając wstręt przed pająkami, wciągnęłam je wszystkie razem z pajęczynami do odkurzacza, pomieszczenie pomalowałam na biało, ustawiłam tam stoliczek, krzesło i przyciągnęłam – chyba ze śmietnika – jakiś zdezelowany regał. Brzmi to niewiarygodnie, ale siedziałam tam przy świeczce, bo światła nie było; układałam książki i wpisywałam je do inwentarza – porubrykowanego zeszytu. Ku przerażeniu mojej mamy uparcie tkwiłam tam nawet wtedy, kiedy temperatura spadała poniżej zera: w rękawiczkach i pełnym rynsztunku zimowym. Tusz zamarzał mi w długopisie, więc podgrzewałam go nad świecą. Pamiętam poczucie spełnienia, które wtedy mi towarzyszyło. Ja z całą pewnością wiedziałam, że robię właśnie to, co powinnam.
Książki zdobywałam od koleżanek, znajomych, sąsiadów. W księgarniach i antykwariatach kupowałam jakieś wyprzedażowe egzemplarze, na które wydawałam wszystkie oszczędności. Rodzice wiedzieli, że nie trzeba zbytnio zastanawiać się nad wyborem prezentu dla mnie – powinna to być nieodmiennie książka. Do tej mojej prywatnej biblioteki obowiązkowo musieli należeć wszyscy sąsiedzi i najbliższe koleżanki.
Jakiś czas później odkryłam, że zamiast robić karty mogę je kupić w sklepie o tajemniczej nazwie „Wydawnictwa akcydensowe”, który mieścił się niedaleko dworca PKP w Katowicach. Pojechałam tam z koleżankami, które nie mogły pojąć, dlaczego w stan euforii wprowadziło mnie sto sztuk kart czytelników i trzysta – kart książek. Patrzyły na mnie trochę dziwnie, kiedy z nabożną czcią liczyłam i gładziłam te rubrykowane kawałki brystolu. Moją radość po tamtych zakupach można porównać chyba tylko ze współczesną radością posiadania najnowszego modelu laptopa.
Nareszcie też wyrobiłam sobie pieczątkę. Nie chciano jednak zrobić mi napisu „Biblioteka prywatna”, bo musiałabym przedstawić dokument na posiadanie takowej, więc – niepocieszona – poprzestałam na nazwie „Księgozbiór GOK-TUS” (to pierwsze litery nazwisk – mojego i koleżanki, która mi trochę pomagała, szybko jednak znudziła jej się ta zabawa).

Z lewej pieczątka z poczty dziecięcej przerabiana na potrzeby biblioteki. 🙂 Po prawej pieczątka, którą wyrobiłam później. Pod nią widać resztki oznaczeń, które wprowadzałam, nie mając jeszcze pojęcia o UKD.
Dużo czytałam na temat pracy w bibliotece, robiłam notatki z poradników metodycznych, przepisałam nawet do zeszytu wykaz działów Uniwersalnej Klasyfikacji Dziesiętnej razem z indeksem – ksero było jeszcze wtedy niedostępne. Z niektórych notatek, które robiłam jako trzynastolatka, korzystałam na studiach! Pamiętam, że podczas wakacyjnej podróży na wieś czytałam w pociągu „Bibliotekarstwo praktyczne w zarysie” Józefa Grycza, a siedzący naprzeciw mnie patrzyli zdziwieni to na tytuł książki, to na mnie. Pewnie teraz sama byłabym zdumiona, widząc dziewczynkę z taką lekturą.
Z filii, o której pisałam na początku, dostałam kiedyś karton kart katalogowych drukowanych centralnie przez Bibliotekę Narodową, które można było wykorzystać, pisząc na ich odwrocie. Wypożyczyłam „Skrócone przepisy katalogowania alfabetycznego” i również przepisałam je do zeszytu. Pamiętam, że kiedy je czytałam czułam się jak podczas lektury najlepszej powieści przygodowej – takie miałam wypieki z podniecenia, że za chwilę sama będę mogła fachowo katalogować książki. A potem robiłam to całymi nocami. Do szkoły chodziłam niewyspana, ale szczęśliwa.
Kiedyś wpadła mi do rąk wspaniała książeczka Izabelli Stachelskiej „Własna biblioteczka”, która okazała się niezwykle pomocna przy tworzeniu mojej biblioteki. Czytałam ją tak często, że umiałam prawie na pamięć. Jedno zdjęcie w niej zamieszczone szczególnie pobudziło moją wyobraźnię: stojące na stoliku dwa śliczne pudełka katalogowe wykonane metodą chałupniczą. Moje pierwsze zrobiłam z pociętego kartonu, który pomalowałam na żółto plakatówką, ale okazały się nietrwałe. Następne: ze starych pudełek po butach, i te mam do dzisiaj.

Katalogowanie dniami i nocami przyniosło taki efekt: katalog rzeczowy i alfabetyczny mojej dziecięcej biblioteki.

W bibliotece miałam też wszystkie potrzebne dokumenty: księgę przybytków, ubytków. Na dole rachunek za karty kupione w Wydawnictwach akcydensowych, gdzie podyktowałam odbiorcę: biblioteka prywatna 😉

Robiłam też protokoły darów czy przydziału książek. Na wszystko (w razie kontroli) miałam dokumenty 🙂

A to już dodatkowe gadżety z mojej biblioteki: wykaz lektur czy schemat układu książek na półkach, żeby czytelnik nie zgubił się w gąszczu mojego jednego regału 😉
Po jakimś czasie dyżury w bibliotece szkolnej i własna biblioteczka – namiastka prawdziwej – przestały mi wystarczać. Bodajże w siódmej klasie szkoły podstawowej zaczęłam pomagać w bibliotece miejskiej (MiPBP w Będzinie), najpierw w wypożyczalni dla dzieci, potem – dla dorosłych. To była chwila wytchnienia dla bibliotekarek, a dla mnie prawdziwy powód do dumy. Czułam się wspaniale, bo widząc moje zaangażowanie pozwalano mi robić wszystko to, co robił pracownik – przepisy nie były wtedy jeszcze tak restrykcyjne jak dziś, kiedy nawet praktykanci nie mają dostępu do kartoteki czytelników z powodu ustawy o ochronie danych osobowych. Czasami mój dzień wyglądał tak: w szkole na przerwach – dyżury w bibliotece, po szkole – dyżur w bibliotece miejskiej…
Tam poznałam kilku pasjonatów tej pracy: przyszłą dyrektor placówki, Panią Janinę Mirosławską, czy Panią Annę Szczerbę, oraz wielu innych, którzy zawsze mi sprzyjali, i którym jestem bardzo wdzięczna. Chętnie dzielili się ze mną swoją wiedzą i zawsze mogłam liczyć na nich podczas studiów, kiedy miałam problem ze zdobyciem potrzebnych materiałów.
Na moim roku byłam jedną z niewielu osób, które z rozmysłem wybrały bibliotekoznawstwo, bo chciały pracować w bibliotece. Wydaje mi się też, że jedyną, która dokładnie wiedziała, na czym ta praca polega, bo w momencie rozpoczynania studiów miałam już przecież kilkuletni „staż pracy” w zawodzie ;-). Większość znalazła się tam przypadkowo, bo egzaminy wstępne były dosyć łatwe. (Okazało się, że tylko wstępne – pozostałe dla tych, którzy bibliotekarstwem się nie interesowali, były nie do przejścia, i w konsekwencji studia na moim roku zakończyła połowa tych, którzy się na nie dostali).
Po studiach miałam propozycję dobrze płatnej pracy, ale nawet przez chwilę nie wahałam się, czy ją przyjąć. Oczywiste było dla mnie, że będę pracowała w zawodzie, o którym marzyłam od dziecka (i, niestety, dosyć słabo wynagradzanym). Pomyślałam sobie: będę jadła chleb z musztardą, nie szkodzi, ale przynajmniej będę szczęśliwa! I tak pierwsza dziecięca „zabawa w bibliotekę” trwa u mnie do dziś, tyle że teraz mi za nią płacą. Zapał pozostał ten sam.
Przez pierwszy rok pracowałam w jednej z filii biblioteki miejskiej, od dziewięciu lat jestem – śmieję się: kierownikiem biblioteki gimnazjalnej i robię to, co odpowiada mi najbardziej, czyli wszystko. Myślę, że może straciłabym miłość do tej pracy, gdybym musiała już do końca życia tylko gromadzić, tylko opracowywać, tylko wypożyczać lub tylko podawać książki w czytelni.
Kilka lat temu ziściło się jeszcze jedno dawne, zapomniane już marzenie. Kiedy byłam mała, odwiedzałam czasami z koleżanką klub osiedlowy. Prowadzono tam wypożyczalnię, na kilku regałach stało może ze dwa tysiące książek. Wyobrażałam sobie, że to moja biblioteka. Taka mała, akurat dla mnie. Pięć lat temu do naszego gimnazjum przyszła pewna pani mówiąc, że likwidują tamtą wypożyczalnię i szukają kogoś, kto weźmie wszystkie książki. Okoliczne biblioteki – co zrozumiałe – chciały tylko wybrane pozycje. I chociaż wiedziałam, że będę musiała od razu zrobić ostrą selekcję, natychmiast powiedziałam: biorę!, bo przypomniałam sobie wizyty w tej placówce i moje rojenia o jej zbiorach.
Kiedy w końcu kartony i worki z książkami spółdzielni mieszkaniowej znalazły się w mojej bibliotece szkolnej powiedziałam do siebie z uśmiechem: No i proszę, po kilkunastu latach kolejne marzenie z dzieciństwa się spełniło. Dostałam te wszystkie książki!
Tekst ten dedykuję Pani Małgorzacie Janas, która dawno temu, w Filii nr 2 Miejskiej Biblioteki Publicznej w Będzinie, zaraziła mnie biblioteczną pasją.
Izabela Tumas
Iza, wspaniały tekst, bo o determinacji, świadomości wybranej drogi i spełnianiu marzeń:)! Wyobrażam sobie Twoją Prywatną Bibliotekę i nie mogę odżałować, że do niej nie trafiłam, hihihi!
Dalszej satysfakcji i spełnienia oraz wciąż powiększającego się księgozbioru, jak i rzeszy lubiących kontakt z książką czytelników:)
pozdrawiamy
mt
Dziękuję Wam! Wy najlepiej wiecie, co to znaczy spełnić swoje marzenia i realizować się w ich spełnianiu – dlatego ten tekst jest Wam bliski. Cieszę się 🙂 Oj, Ags, gdybyś trafiła do tej biblioteki – komórki pod schodami, gdzie w pozycji wyprostowanej stać można było tylko przy jednej ścianie, pewnie nie byłabyś zachwycona – nawet pomimo tego, że wypędziłam stamtąd pająki 🙂 Ale jaka byłam z niej dumna!
Niektórzy, obserwując moją pracę w bibliotece myślą, że ja się jakoś szczególnie staram i wysilam, żeby wszystko wyszło jak najlepiej, inni z kolei są przekonani, że się różnymi działaniami na polu zawodowym „lansuję” – a ja po prostu jestem człowiekiem, którzy od zawsze wiedział, co chce w życiu robić i dążył do realizacji tych pragnień. A teraz jestem szczęśliwa i spełniona. I robię to, co kocham 🙂
Artykuł bardzo ciekawy 🙂 Podoba mi się w nim wszystko . Ja też z chęcią odwiedziłabym Pani prywatną bibliotekę 🙂
Wiktoria! Kto wie? Może kiedyś, dzięki pętli czasowej, znajdziesz się jako gimnazjalistka, którą jesteś teraz, w tej starej komórce, gdzie przywitam Cię ja, 13-letnia dziewczynka z książkami. Twoja przyszła bibliotekarka 😉
Iza, dokładnie jest tak jak piszesz!
Nie tylko rozumiemy (jako homo sapiens) treść tekstu, ale go CZUJEMY, bo właśnie idea realizowania marzeń i spełnienia z tego wynikającego, jest nam bliska!
Ostatnio przeczytaliśmy taką myśl: „MARZENIA SIĘ NIE SPEŁNIAJĄ, MARZENIA SIĘ SPEŁNIA”. Tak jest, a że nie każdy przekracza granicę za jaką zaczyna się spełnienie, to- dla zachowania jako takiego komfortu psychicznego- szydzi lub widzi „lans” w działaniach pełnych pasji:)!
PASJI, PASJI, PASJI i… wiosny:)!
ps. z pająkami, zimnem i brakiem światła dałybyśmy radę:)
całusy
mt
Drodzy Mumags!
BARDZO podoba mi się, w jaki sposób to wyjaśniliście: a że nie każdy przekracza granicę za jaką zaczyna się spełnienie, to – dla zachowania jako takiego komfortu psychicznego – szydzi lub widzi “lans” w działaniach pełnych pasji:)!
Dziękuję!
Izo ja aż tak nie byłem w młodości zafascynowany bibliotekarstwem jak Ty. UKD i zasady katalogowania poznałem dopiero na studiach, 😉 ale…jak byłem w podstawówce (nie pamiętam w której klasie może trzeciej), też skatalogowałem swój księgozbiór w pokoju. Każda książka miała numer i „kartkę katalogową” w pudełku – układ katalogu był według sygnatur. 🙂
Miło teraz sobie powspominać.
No właśnie, takiego wspomnienia tutaj mi brakowało 😉 To znaczy Piotrze, że też jesteś zainfekowany bibliotekarstwem od dzieciństwa i gdzieś to tam w Tobie drzemało 🙂 I obudziło się z drzemki, bo teraz też pracujesz w bibliotece! Pozdrawiam 🙂
Było tak właśnie: komórka pod schodami bez światła, książki opatrzone kolorowymi paskami, pamiętam wycinanie i „tworzenie” kart do książek i tych do katalogu (a jako, że byłam młodszą krnąbrną siostrą nie wolno mi było ich ruszać*ale co tam zakazy siostry-jak tylko nie było nikogo na horyzoncie wyjmowałam pudełka z katalogami i przeglądałam je z wielką przyjemnością 🙂 ) pamietam też słomiany zapał koleżanki mojej siostry-widocznie nie miała do tego takiej smykałki jak Iza. I nowe karty kupione w Katowicach pamietam-kuszące były*nowiutkie, pachnące-często je przeglądałam oczywiście pod nieobecność właścicielki biblioteki 😉 a potem…pakowanie książek do pudeł-ostrożnie, żeby im się nic nie stało 🙂 i w nich przetrwały tyle lat do dziś :)) i pasja przetrwała, i zapał. Tylko pogratulowac pewności siebie i wytrwałości w dążeniu do celu.
Och, Siostruniu! Ty właśnie wiesz najlepiej, że to wszystko prawda – i komórka bez światła, i siedzenie tam po nocach 😉
Wspaniałomyślnie daruję Ci te przewiny 🙂
I jak to miło, że po latach dowiaduję się w internecie, że moja młodsza siostra jednak nie słuchała próśb, żeby nic tam bez mojej zgody nie dotykać
Tak sobie myślę , że też chciałabym mieć bibliotekę … Jednak to nie było by pogodzone z moją największą pasją życia czyli z fotografowaniem … 🙂
Wiktoria, na szczęście masz jeszcze kilka lat na decyzję! A może wybierzesz raczej coś związanego z pisarstwem, do którego masz wg mnie predyspozycje?
Jestem pod wrażeniem. I fajnie masz, że realizujesz swoje marzenia i robisz to co lubisz, bo w szkole pewnie tylko połowa jest takich pasjonatów
Wiem, że mam fajnie! 🙂
Z przyjemnością czytam Twoje teksty. A przy tym nieźle się uśmiałam. Jesteś taka zakręcona na punkcie książek i biblioteki, że aż miło! Nie tylko chciałabym z taką osobą pracować, nawet chciałabym mieć taką szefową! Bo taka pasja i energia jest zaraźliwa:-) Trzymaj tak dalej, „lansuj” się ile wlezie, niech innym będzie żal, że tak nie potrafią;-)))
Bibliotekareczko!
Bardzo mnie cieszy, że miło Ci się czyta to, co tutaj publikuję, a jeżeli jeszcze przy tym się śmiejesz – to nic już więcej nie mogę sobie chyba życzyć 😉 Dalsze komplementy są dla mnie jeszcze bardziej cenne… Mogę powiedzieć, że i ja chciałabym z Tobą pracować, bo po Twoim komentarzu widzę, że potrafisz docenić pasję innych. Są wśród moich znajomych pewnie tacy, którym działania z tej pasji wynikające są nie w smak – i to jest niestety smutne…
Jeżeli chodzi o szefowanie komukolwiek – broń mnie Boże! Nigdy, przenigdy w świecie nie chciałabym być na jakimkolwiek stanowisku kierowniczym i nikomu takiego nie zazdroszczę. Cieszy mnie wykonywanie w pracy prostych rzeczy, które uwielbiam, a rządzenie innymi do takich nie należy 🙂
Serdecznie Cię pozdrawiam!
Pisarstwo … Czy ja wiem ? Co z nim zrobić ? Kocham to… 🙂
Ja dziękuję za poruszanie tematów aktualnych, ważnych
i potrzebnych dla wszystkich bibliotekarzy i zabieranie głosu w tej sprawie, zawsze, gdy istnieje taka potrzeba. Ponadto za zaszczepianie pasji czytania u młodzieży i jednoczesne zainteresowanie ich biblioteką jako miejscem i instytucją kultury. To miło, że zawsze Pani znajduje temat, który interesuje aż tyle osób.
O pasji opowiada Pani z pasją, swobodą, po prostu kocha Pani to, co robi, a to wielkie szczęście i dar od losu. Gratulacje! anita w.
Pani Anito! Już nie pierwszy raz zdarza się, że dostrzega Pani w moich działaniach rzeczy, których nie widzi nikt inny, chociaż są przecież aż nadto wyraźne! Bardzo dziękuję za ten głos, bo jest to dla mnie sygnał, żeby nie poddawać się niechęci i po prostu bagatelizować zdarzenia, które pokazują, że nie wszyscy sądzą tak, jak Pani 😉 Dziękuję za komplementy i miłe słowa! Pozdrawiam serdecznie, Iza
Izuś od kiedy Cię znam….16 lat??? zawsze wiedzialam, że jesteś pozytywnie zakręcona, ale nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak:))))
Moja mamcia mi przypomniała, że tez inwentaryzowałam ksiażki i wpisywałam im numery, ale tak daleko jak Ty nie zaszłam:))
Pozdrawiam Ola
Ola, to my się już tak długo znamy??? :-0 Niewiarygodne… Widzisz, Ty też się bawiłaś i teraz masz – bibliotekarską pracę. A czy zachowały się jakieś pamiątki po tej Twojej dziecięcej inwentaryzacji?
Po tym tekście coraz więcej osób mi opowiada, że w dzieciństwie wypisywało wszystkim książkom karty. I mówią to nawet tacy, co są z bibliotekarstwem w ogóle niezwiązani. Ach, ta działająca na wyobraźnię dziecka kartoteka biblioteczna… I co będzie teraz, w dobie systemów bibliotecznych, kiedy książki wypożycza się czytnikiem, jak towar w sklepie? Uleci cały czar… ;-(
jakieś książki z nr inwentarzowym się jeszcze zachowały, ale to wszystko:)
Za to moje dziecko jest mimo swego bardzo młodego wieku fanem bibliotek, książki kocha, ma już pokaźny własny zbiór i namiętnie każe sobie czytać, ma nawet własną kartę biblioteczną a pójście do biblioteki uważa za nagrodę – więc jest szansa, że będą z niego ludzie:))))
Jak się ma mamę bibliotekarkę, to nie ma wyjścia – trzeba kochać książki 😉
Cudownie napisane, tylko pozazdrościć pasji i determinacji 🙂
🙂
Łał. Pięknie, po prostu pięknie. Jak miło czytać takie rzeczy, przepojone pasją. Moja pasja to czytanie, po prostu czytanie 🙂
Dzięki Agnes! Moja pasja bibliotekarska rosła jednocześnie z pasją czytania. Myślę, że nie miałaby szans na pełne rozwinięcie, gdybym nie kochała też samych książek. Bo że uwielbiam hurtowo, zgromadzone w bibliotece – to wiadomo 😉
Pani Izo, ale z Pani wariatka;) Proponuje Pania na Naczelna Bibliotekarke Kraju (taki nowy tutul, nowe stanowisko naczelne w kraju) ale mysle, ze mialoby to sens. Zeby cos naprawde bylo na najwyzszym poziomie, na czele tego zjawiska musi stanac szajbus, dla ktorego ono jest czyms absolutnym. W Pani przypadku, absolutnie, Bibliotekarstwo to jest ta dziedzina. Wiec, postuluje tu, na tym forum o przyszla intronizacje Pani Izabeli Tumas jako Naczelnej Bibliotekarki Rzeczpospolitej. I do tych, ktorzy ten zapisek biora z pewna taka niesmialoscia, to nie jest zart, sarkazm, czy cos podobnego. Kazdy geniusz jest troche wariatem;)
Panie Bercie W.! Pan to mnie umie rozśmieszyć! Kiedy skończyłam się już śmiać, doszło do mnie jednak, że jest mi Pan bardzo przychylny i tak ładnie mnie Pan docenia! DZIĘKUJĘ bardzo! Ależ ja już jestem Naczelną Bibliotekarką – biblioteki szkolnej, w której pracuję! 😉 Ślę same serdeczności za daleki i bardzo mokry ocean! Iza
[…] inne rzeczy po tej bibliotece, m.in. katalog i inwentarze – przetrwały. Można je zobaczyć tutaj. Share this:Dodaj do ulubionych:LubięBe the first to like […]
[…] opisywałam tutaj jak zaczęło się moje bibliotekarskie szaleństwo, wspomniałam, że mając lat trzynaście […]
Wciągająca opowieść o dziewczynie z silną osobowością.
Wciągająca, bo prawdziwa! Dziękuję! 🙂
[…] dziewczynka, która zakładała bibliotekę w ciasnej komórce pod schodami i spędzała tam całe dnie i wieczory łka ze szczęścia. […]
[…] Potem było już tylko lepiej: „Poradnik kierownika punktu bibliotecznego” albo „W bibliotece dla dzieci. Poradnik metodyczny”. Jak wiecie, już od najmłodszych lat mój cel był jasno określony, a to tylko dowód na to, że sukcesywnie go realizowałam. (O tym, jak w dzieciństwie stworzyłam sobie bibliotekę w schowku na pajęczyny pisałam tutaj.) […]
Iza, ten tekst jest niesamowity! Miałem gęsią skórkę czytając go! Chyba rzadko zdarza się aż taka pasja od wczesnego dzieciństwa, i to nieprzemijająca z biegiem lat.
Sporo z nas (wpis Piotrka z 2012) też miało chyzia na punkcie książek, ale Ty jesteś naszą cesarzową!!!!
Jarek, wielkie dzięki! ❤ Aż nie wiem, co napisać… Hmmm…
To może tylko przywalę, że kiedyś nazwano mnie "kultową bibliotekarką będzińską" (Krzysztof Jastrzębski – znany antykwariusz warszawski – zdjęcie z tą dedykacją na końcu tego wpisu: https://bibliog3.wordpress.com/2011/10/27/krzysztofa-jastrzebskiego-przypadki-bedzinskie/), albo "Królową Polskich Bibliotek" 😀 (prof. Zbigniew Białas – dedykacja w tym wpisie: https://bibliog3.wordpress.com/2013/09/23/inspiracja-w-bramie-3-targi-ksiazki-w-katowicach/).
No ale z cesarzową to Ty wyskoczyłeś pierwszy! Buziak za to! :-*