Wczoraj, w wieku 95 lat, zmarła Stefania Grodzieńska. Osoba o niesamowitym poczuciu humoru i dystansie do siebie i świata. Była pisarką, aktorką, satyrykiem, tancerką.
Przed wojną tańczyła w Teatrze Kameralnym, pracowała w teatrzyku Cyganeria i należała do zespołu „Cyrulika Warszawskiego”. Był to tygodnik literacki o profilu satyrycznym, któremu przyświecało motto Beumarchais: Śmiejmy się! Kto wie, czy świat potrwa jeszcze trzy tygodnie.
Po II wojnie światowej Stefania Grodzieńska pisała felietony do „Szpilek” (dla tych, którzy za młodzi, żeby wiedzieć, co to „Szpilki”: otóż to nie buty na wysokich obcasach, ale pismo satyryczne, które wychodziło od lat 30. do 1994 roku).
Jej monologi i skecze wykonywali m.in.: Hanka Bielicka, Alina Janowska, Kalina Jędrusik, Bogumił Kobiela, Irena Kwiatkowska.
Grodzieńska pracowała również w Polskim Radiu i przez kilkanaście lat w redakcji rozrywki Telewizji Polskiej.
Napisała kilka książek autobiograficznych, m.in. „Już nic nie muszę”, „Kawałki żeńskie, męskie i nijakie”, „Nie ma z czego się śmiać„, kilka zbiorów felietonów i jedną powieść – „Wspomnienia chałturzystki”, której nigdy – mimo prób – nie udało mi się kupić w hurtowni.
Ciągle pamiętam jej wypowiedź z wywiadu, który ukazał się kiedyś w „Wysokich obcasach”. Powiedziała w nim, że piersi kobiety w bardzo obcisłej sukni z wielkim dekoltem wyglądają jak goła pupa siedząca na parapecie 😉