Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Styczeń 2024

„Oddam książki za darmo” – ogłoszenie takiej treści pojawiło się jakiś czas temu na pewnym portalu. Zdążyłam dowiedzieć się jeszcze, gdzie i w jakich godzinach można po nie przyjechać, po czym informacja znikła.

Stawiam się tam nazajutrz. To kamienica w jednym ze śląskich miast. Stara, ceglana i przybrudzona jak wszystko w tej okolicy.  Żeby dotrzeć do mieszkania z ogłoszenia trzeba wspiąć się po schodach na drugie piętro z wysokim parterem, czyli tak naprawdę na trzecie. Razem ze mną do klatki wchodzą też inne osoby. W połowie drogi mijamy schodzących stamtąd, gdzie my dopiero zmierzamy. Poznajemy ich, bo są obładowani torbami po brzegi wypełnionymi książkami. Na ten widok serce zaczyna mi bić mocniej. Chciałabym prześwietlić te torby wzrokiem jak rentgenem i zapłakać nad tym, w czego posiadanie sama chciałabym wejść. Robię się nerwowa, przyspieszam kroku zupełnie bez sensu, wchodząc do mieszkania z lekką zadyszką. Bo przecież i tak wzięto już stąd to, co najfajniejsze. Żałuję, że jak zwykle się spóźniłam.

Jechałam tam oczywiście z myślą, że trafię na jakąś książkę Wygodzkiego – może w licznym księgozbiorze przetrwało jakieś jego wydanie z lat 50. i 60.? Jeżeli o nie chodzi jestem spokojna – nawet gdyby wpadło komuś w ręce z pewnością odłoży je z powrotem jako rzecz bezwartościową. A dla mnie to skarb. Przyjechałam tutaj tę dla kogo innego „bezwartość” uratować, wynieść jak z pożaru.

Pomieszczenia z książkami są dwa, w każdym najdłuższą ze ścian przykrywają regały robione na wymiar. Zastawiają je od podłogi do sufitu (lub też – jak obrazowo opowiadała nam na studiach jedna z profesorek– sięgają „od ziemi aż do podłogi”.) Do regałów dostawione są drabiny, stoliki, chybotliwe stołeczki. Tkwią na nich, z rękami zanurzonymi w cudzym księgozbiorze, mężczyźni i kobiety. Zaraz do nich dołączę, będę częścią tego obrazka. Wygląda to wszystko jak instalacja w muzeum sztuki współczesnej. „Intelektualne przejęcie” – taki dałabym tytuł temu dziełu.

Zatem dołączam: miarowo przeczesujemy stojące w rządkach tysiące książek. Pac, pac, pac – na lewo przechyla się to, czego nie chcemy. Burzymy w ten sposób wypracowany niegdyś porządek, a niewzruszone od lat książki czują znów na sobie dotyk dłoni. Może drżą w chwilowym podnieceniu, że oto ktoś sobie o nich przypomniał? Większość zostaje jednak na półkach. Wybrańcy odkładani są w stosiki, które wędrują później do mocnych toreb, a jeden z chłopaków przychodzi nawet z plecakiem górskim o dużej pojemności. Ten, komu kończą się torby (na przykład ja) może poczęstować się leżącym na stole filetowym rulonem. To pachnące lawendą foliowe worki na śmieci, do których można upchnąć upolowany nadmiar.

Na taborecie naprzeciw regałów siedzi sprawca tego rozdawnictwa – sprzedawca mieszkania. Kupił je jakiś czas temu po pewnym zmarłym profesorze. Teraz pojawił się na nie kupiec i życzy sobie lokum pustego, bez zbędnych rzeczy, więc książki muszą pójść precz.

– Był tu już jeden antykwariat – opowiada właściciel i wymienia nazwę.

Wiem, że oni biorą hurtowo najlepsze rzeczy, za które płacą grosze.

 – Resztę wolę rozdać ludziom zamiast zatrudniać innych do wynoszenia tego na śmietnik.

Dobry człowiek, mam ochotę mu klaskać – zresztą wszyscy opuszczający mieszkanie są wdzięczni. Uśmiechnięci znoszą do swoich samochodów naręcza książek. A więc ciągle są ludzie, co je cenią i mają w domu miejsce, żeby je przyjąć i ugościć.

Na najwyższej półce w jednym z pokoi znajduję gniazdo ptaka i resztki skorupek. Było mu pewnie z młodymi ciepło na regale, między książkami. Wleciał przez okno otwarte wiele tygodni – mieszkanie po zmarłym należało dobrze wywietrzyć, przegonić śmierć i smutek starości. Teraz niczym już tutaj nie pachnie, tylko kurzem księgozbioru. Tego zapachu niełatwo się pozbyć.

Wybieram kilka tytułów – dla siebie, do szkoły, dla kogoś. I wtedy na jednym z regałów znajduję stare wydanie „Niewiarygodnych Przygód Marka Piegusa” Niziurskiego. To jedna z moich ulubionych książek tego pisarza. Leży na płask, ukośnie rzucona na półkę, widać była wiele razy przekładana przez różne ręce i nikt jej nie zechciał. Nie dziwię się – jest przykurzona, ale też sfatygowana, bo grzbiet ma zszyty grubą nicią na okrętkę. Niestarannie i brzydko. To chyba skutecznie wszystkich od niej odstraszało.

Ale mnie właśnie przyciąga. Bo skoro popularne wydanie, które bez problemu można kupić w antykwariatach, albo gdzieś na wymianie książek za złotówkę jest tak reanimowane, to znaczy, że miało dla właściciela dużą wartość.

Biorę je do ręki i lękliwie rozglądam się na boki, czy ktoś nie zauważył mojej nagłej ekscytacji. Albo czy nie usłyszę zaraz „Halo, ale to ja tę książę sobie odłożyłem!”. Ale nie, nikt nie zgłasza pretensji. Uchylam okładkę i zamieram, a potem szybko ją zamykam. Serce bije mocno i mam wrażenie, że również głośno. Mam ochotę je przyciszyć, żeby nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Bo oto znalazłam skarb małego chłopca, co przywoływał uśmiech na twarz mimo upływających lat.

Spod zmrużonych powiek wyłaniał mu się przed oczyma obraz – przymglony jak wyświetlany na ścianie celuloid ze starego rzutnika. Oto on – mały, podczas Dni Oświaty, Książki i Prasy – ówczesnych odpowiedników dzisiejszych Targów Książki. Za stołem siedzi pisarz, do którego w ogonku stoją zaaferowani czytelnicy. A przyszły profesor wstydliwie podaje autorowi „Marka Piegusa”, wtedy jeszcze nowego i pachnącego drukiem. Pisarz pyta go o imię. „Zyguś” – mówi mały Zygmunt, bo przecież tak na niego wszyscy mówią, więc autor wpisuje „Zygusiowi”, składa autograf, wpisuje datę i z uśmiechem podaje książkę, życząc mu miłej lektury.

Przypomni sobie za każdym razem tę chwilę, kiedy po wielokroć będzie czytał książkę, a kiedy grzbiet zacznie jej się nieco rozpadać sam go zszyje, przytwierdzając do okładki wspomnienia tamtej chwili, smak dzieciństwa i radość młodości.

Tak więc czekała na mnie ta książka – nieatrakcyjna z zewnątrz, niechciana, porzucona przez wiele rąk. Każdy mógł ją mieć, ale nie chciał nikt. Odkryłam jej tajemnicę i piękno. Schowałam do torby jak najcenniejszy skarb, bo wiem, że była nim dla tego chłopca, co tu umarł nie na starość.

Zabieram z jego domu Marka Piegusa, ciężkiego od dobrych wspomnień, ale także inne książki, w których znajduję zakładki z życia profesora. Nie wyjmuję ich z książek, zostawiam między stronami. Sprawdzam tylko, gdzie zatrzymał je ich czytelnik, gdzie myślał, że powróci, ale jego uwagę przyciągnęły inne z tysięcy książek jego biblioteki albo sprawy życia.

Dużo przeczytał, większość pobieżnie przejrzał, niektóre tylko – na przykład te darowane – tylko zważył w dłoni. Ile razy, patrząc na ten cały księgozbiór myślał, że niepotrzebnie go gromadził, że już nie zdąży przeczytać, ba! – nie zdąży przejrzeć nawet! I rzucał się do półek, wyciągał coś na chybił trafił, przysiadał w fotelu i zatapiał się w lekturze. Ale było to nerwowe, niespokojne, wiedział, że za chwilę odłoży książkę na półkę, wkładał między czytane strony znalezioną na podorędziu reklamę leków –  jak w tej książce z gramatyką angielską, gdzie doszedł do czasownika „to have”, którego wszystkie znaczenia chciał przyswoić, ale ciągle o jakimś zapominał. Uczył się tego nerwowo, zły na siebie, że nie chcą mu wejść do głowy tajniki obcego języka.

Sięgał też czasami do półek, żeby powitać nostalgicznym uśmiechem wsadzoną między strony pocztówkę od B., co chodziła do szkoły baletowej, i podrywała go tamtej wiosny, zawsze bezczelnie wpatrując mu się w oczy na uczelni. I pamięta, jak wyciągnął ze skrzynki na parterze tę kartkę z Darłówka, gdzie ona, leżąc na plaży, marzyła o nim. Jej pocztówkę włożył do książki Jerzego Kosińskiego „Wystarczy być” w miejscu, gdzie odnajduję zdanie „Śmierć czyha w pobliżu, zawsze gotowa przeciąć nić życia”. Przeczytał je, czy nie  zdążył?

W „Szpetni czterdziestoletni” Agnieszki Osieckiej skończył na wierszu o Karwicy Mazurskiej – przed rozdziałem „Śmiech”. (Czy sam śmiał się chętnie?) Tam znajduję zdjęcie Polskiej Kadry Narodowej na X Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej 1974, a w „Podróży dookoła świętej krowy” Lucyny Winnickiej pocztówkę ze Świnoujścia od I. To akurat strona 113., gdzie autorka książki pisze: „Nie należy przywiązywać wagi do posiadania, stwarzać z tego celu życia. Jeśli nawet coś masz, a ktoś zechce ci to zabrać, nie żałuj.”

Ja właśnie zabieram. I kiedy mam już w torbach wiele wybranych książek znajduję także Wygodzkiego. Na najwyższej półce drugiego pomieszczenia trafiam na przykurzony egzemplarz „Polskich opowiadań 1960-1963” (wydanych przez „Czytelnika” w 1965 roku). Wiem, że musi się tam znaleźć tekst pisarza z Będzina. I tak jest. Czwarte opowiadanie w tym zbiorze to właśnie jego „Człowiek z wózkiem”.

Biorę też książkę Chotomskiej „Klucze do Jelenia”, którą przyszły profesor dostał w nagrodę za bardzo dobre postępy w nauce po ukończeniu klasy pierwszej. Już wtedy dobrze się zapowiadał. Cieszył się z tej książki, ale jej nie przeczytał. Obejrzał tylko piękne obrazki i wstawił na półkę. Szybko zaczęły tam dołączać inne książki, które chciał mieć, które lubił czytać, tak jak „Marek Piegus” i później setki, tysiące innych. Potem już zawsze będzie czas lektury: coś będzie przeczytane, coś rozpoczęte, a wiele już na zawsze w trakcie czytania. Ciekawe, które takimi zostaną – myśli kiedyś i wraca do tych książek, o których pamięta, że kiedyś je napoczął.

Wtedy znajduje kartkę pocztową od I. Przypomina sobie czas, kiedy wchodził po schodach uczelni i zastawiał się, czy dziś ją zobaczy. Na tej kartce napisała mu, żeby kochał Beatles’ów! I on dobrze wie, co to znaczy – przy ich utworach tańczył z nią, tulił, dotykał pleców. A teraz pewnie ona już o nim nawet nie pamięta. Kto o nim w ogóle będzie pamiętał?

Wychodzę z dawnego mieszkania profesora. Na regałach zostało wciąż zbyt wiele książek, które wnosił kiedyś na górę w pełni życia, w połowie myśli, z planami na przyszłość, w biegu, między bardzo ważnymi sprawami do załatwienia, po których znikł już wszelki ślad. Zabieram te jego książki, w których pocztówki, zakładki, zdjęcia. Oglądam, czytam, wzruszam się.

I wiem, że muszę o nich napisać. Dziś – ja, wnosząc je do mnie na górę: w pełni życia, w połowie myśli, z planami na przyszłość, w biegu, między bardzo ważnymi sprawami do załatwienia, po których zniknie kiedyś wszelki ślad.

Read Full Post »