Wspomnienie. W piątą rocznicę śmierci Doroty Terakowskiej
( „Guliwer” 4/2008, s. 10-12.)
To już pięć lat bez Doroty. Pisarki, która kilka lat temu poważnie zawładnęła wyobraźnią czytelników, uruchamiając po prostu swoją.
Czy jej książki cieszą się ciągle popularnością? Pomimo braku spotkań autorskich, wywiadów w prasie czy przymilania się czytelnikom – a więc tego wszystkiego, co sprzyja promocji literatury? Sprawdzam w trzech bibliotekach miejskich – wypożyczenia utrzymują się na stałym poziomie, nie ma sytuacji, żeby na półkach stały wszystkie powieści naraz.
Zaglądam na stronę internetową1. Księga gości: tam dopiero widać, że czytelnicy jej książek dopisują – i w dosłownym, i przenośnym tego słowa znaczeniu. Wpisy do księgi pojawiają się różnie – co dwa, trzy dni, czasem codziennie – to o czymś świadczy. Bezustannie ktoś jej książki odkrywa dla siebie. Z uwag czytelników wywnioskować można jedno – literatura, którą stworzyła Terakowska, bardzo przypadła im do gustu – bo porusza, bo otwiera oczy na inność, bo pozwala znów uwierzyć w siebie, znaleźć stracone gdzieś po drodze siły do życia. Pełno tam podziękowań za wzruszenia, za cenne przemyślenia, które wpadły do głowy podczas lektury. Czasami nie wiadomo, czy czytelnik wie, że Dorota nie żyje. Dużo bezpośrednich zwrotów do pisarki, pomiędzy nimi pojawia się od czasu do czasu słowo wyjaśniające od córki, że Jej już z nami nie ma…
Przez te pięć lat tak jakoś się składa, że Terakowska co rusz nam o sobie przypomina. A to, kiedy do księgarń trafiła książka „Moja mama czarownica” – śmiała biografia Doroty autorstwa jej córki, Katarzyny T. Nowak2, albo ostatnio: poprzez film „33 sceny z życia”3, do którego scenariusz napisała i który wyreżyserowała Małgorzata Szumowska, druga córka pisarki. I chociaż Szumowska w każdym z wywiadów bagatelizuje wątek autobiograficzny, to ci, którzy znali Terakowską (chociażby tylko przez lekturę jej biografii) i jej rodzinę, zgadną, że to film o tej rodzinie właśnie.
W matce głównej bohaterki – popularnej autorce kryminałów – bez trudu dostrzegą Dorotę i jej zmagania z chorobą zakończone śmiercią. Notabene pisarka chętnie czytała kryminały bo twierdziła, że ich lektura ułatwia jej później konstruowanie we własnych powieściach akcji trzymającej w napięciu. Kiedy na ekranie pojawia się, paląca papierosa na szpitalnym łóżku(!) chora, która mówi: A ja głupia myślałam, że jak się je brokuły, to się nie dostanie raka – wiemy, że Dorota napisała tak kiedyś naprawdę w emailu do Jacka Dukaja4. Inna scena: kobieta traci kontakt z rzeczywistością, ale nagle przychodzi jej ochota na ciasteczka – takie dziwne, posypane cukrem, które dawali na przyjęciach. To też znamy – taką dokładnie sytuację ze szpitala opisała Kaśka w książce o matce5. Ojciec głównej bohaterki to znany dokumentalista, sławny w epoce PRL-u, który umiera niedługo po swojej żonie. Jego pierwowzorem jest oczywiście Maciej Szumowski, mąż Doroty. Nie umiałam patrzeć na ten obraz inaczej, niż jako na historię perypetii rodzinnych pisarki i jej ostatnich dni. Poprzez ten film ona po raz kolejny do nas wraca, przypomina o sobie. Oglądałam go i właśnie przypomniały mi się pewne rzeczy…
Podczas pobytu na Mazurach wyłowiłam kiedyś z jeziora piękne, białe łabędzie pióro. Przywiozłam je do domu i schowałam. Czułam, że kiedyś będzie mi potrzebne. I rzeczywiście. Na pogrzeb Doroty nie kupiłam kwiatów – wzięłam właśnie to pióro, bo tylekroć wspominała, że muzyka skrzydeł łabędzich robi na niej niesamowite wrażenie, zresztą pisała też o tym – choćby w „Tam, gdzie spadają anioły”. Nie położyłam go jednak na grobie – ktoś by je pewnie potem wyrzucił ze zwiędłymi kwiatami. Zebrałam się na odwagę i w ostatniej chwili wetknęłam w róże, które razem z trumną powędrowały w ciemność. Po powrocie do domu coś mi mówiło, że powinnam zadzwonić do Szumowskiego – pomimo że składałam mu kondolencje po pogrzebie. Zignorowałam jednak to przeczucie, nie chciałam przeszkadzać mu w tak trudnych chwilach. Potem dowiedziałam się, że Szumowski prosił córkę o odnalezienie dziewczyny z piórem. Chciał ze mną porozmawiać, ale nie wiedział, gdzie mnie szukać. Niecały miesiąc później zmarł. Tyle przeczucia. Teraz cuda.
Nie skasowałam nigdy z książki telefonicznej w moim aparacie numeru telefonu Doroty Terakowskiej. W okresie, kiedy pisałam recenzję „Mojej mamy czarownicy”6 przydarzyła mi się przedziwna rzecz: późnym wieczorem rozdzwonił się telefon. Spojrzałam na wyświetlacz i poczułam gwałtowny skurcz w gardle i pulsowanie w skroniach. Na ekranie komórki wyraźnie wyświetlało się nazwisko: Terakowska…
Tego, co wtedy czułam, nie potrafię z niczym porównać. Sprawa szybko się wyjaśniła: pani, której przydzielono dawny numer pisarki, pomyliła się wybierając numer telefonu z klawiatury i dodzwoniła się akurat do mnie… Dziwne, ale prawdziwe. Ja i tak wiem, że nasza Czarownica – Dorota maczała w tym palce.
Z opisanych tu wydarzeń płyną następujące wnioski: nie ignorujcie przeczuć, wypatrujcie cudów, czytajcie Terakowską. I pamiętajcie o niej!
PRZYPISY:
1 www. terakowska.art.pl
2 Wydawnictwo Literackie, Kraków 2005.
3 Film wszedł na ekrany 7 listopada 2008 r. W Locarno (Szwajcaria) otrzymał nagrodę – Srebrnego Lamparta, a na Festiwalu Filmowym w Gdyni 2008 – nagrodę za najlepszy scenariusz, muzykę…
4 Katarzyna T. Nowak: Moja mama czarownica. Opowieść o Dorocie Terakowskiej. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2005, s. 24.
5 Wyd. cyt., s. 26.
6 Izabela Tumas: Czarownice to nie wymysł. „Guliwer” 2005, nr 4, s. 42-45.
[…] Kilka lat temu, już po śmierci Terakowskiej, kiedy pisałam recenzję książki „Moja mama czarownica” Kaśki T. Nowak, jej córki, wydarzyło się coś, co spowodowało, że w jednym momencie włosy stanęły mi dęba. Jeszcze teraz, kiedy o tym piszę, czuję, jak zimno przechodzi mi po plecach. Co mnie tak poruszyło, opisałam tutaj. […]
[…] numerze znalazłam też tekst Doroty Terakowskiej. Z ogromnego sentymentu do autorki artykułu zamieszczam jej relację z wyprawy do (wtedy jeszcze) czechosłowackiego […]
[…] Musiałam też wspomnieć o tym, że Dorota Terakowska nie tylko pisała książki o rzeczach fantastycznych, czy noszących znamiona niezwykłości, ale sama też kreowała takie zdarzenia i je przyciągała. Opowiedziałam uczennicom o niewiarygodnym zdarzeniu z „udziałem” pisarki już po… jej śmierci. Kto ciekawy, co takiego się wydarzyło, może przeczytać o tym w ostatnich akapitach tekstu „Wspomnienie o Dorocie”. […]
[…] Wspomnienie o Dorocie. […]
[…] przeczucia, którego nie posłuchałam, a potem było już za późno. Opisałam je pod koniec tego […]