Na ubiegłorocznej gali ogłoszenia zwycięzcy Nagrody Literackiej Nike Marek Bieńczyk pomyślał, że ma tylko minutę na wymyślenie tego, co powie po odebraniu statuetki, ale także, że musi koniecznie zapiąć guzik marynarki (który jak na złość właśnie nie dawał się zapiąć). A potem, kiedy ruszyli na niego fotoreporterzy, przemknęło mu przez myśl, że należy do nich machać (podobnie jak robią to sportowcy na podium). Tak na środowym spotkaniu w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Sosnowcu opowiadał czytelnikom, co zapamiętał z tamtego październikowego wieczoru.
Profesor Dariusz Nowacki, który prowadził spotkanie, zapytał pisarza, jak zmieniło się jego życie po nagrodzie. Marek Bieńczyk powiedział, że sąsiadka, która do tej pory brała go za durnia, patrzy na niego teraz trochę przychylniej, a listonosz, który już od lat pojawia się z listami, nagle zaczął mu się baczniej przyglądać i mówić „gdzieś już pana widziałem…” :).

Nie zapraszają go co prawda na wywiady do tak popularnych czasopism jak „Gala” czy „Viva”, ale za to w magazynie o książkach „Papermint”, gdzie sam publikuje felietony, zaproponowano mu sesję fotograficzną z książką…w wannie. Odmówił. Znajomi podobno podsumowali wiadomość o przyznaniu mu nagrody Nike krótkim stwierdzeniem: jesteś skończony.
Prowadzący pytał Bieńczyka o stosunek do pisania. Ten powiedział, że obce są mu postawy tzw. „życiopisania” – czyli całkowitego podporządkowania wszystkiego literaturze, czy „pisania krwią” – bo to raczej postulat historyczny czy ideowy. Jednak życie nie dzieje się gdzie indziej, a z zaklętego kręgu słowa nie da się wydostać.
Rozmawiano o tym, że Bieńczyk nie umie pisać „na sprzedaż”. Dariusz Nowacki mówił, że nie spotkał się jeszcze z jakąkolwiek niepochlebną opinią na temat twórczości autora (pewnie w końcu jakaś się pojawi, bo wywyższony musi zostać poniżony, odpowiedział pisarz), aczkolwiek ci, którzy go czytają mówią, że pisze nieodpowiednie rzeczy, to znaczy felietony zamiast powieści. Tak naprawdę Marek Bieńczyk zaczynał od tego gatunku literackiego – miał wtedy siedem lat i napisał o przyjaźni białego chłopca z Indianinem. Ilustracje do tekstu zrobił kolega, który miał zdolności plastyczne.
Bieńczyk powiedział, że powieść to zbyt poważna sprawa, żeby można ją sobie ot, tak napisać. Irytuje go nadmiar powieści, zwłaszcza że większość z nich to literatura jednorazowa. Podał przykład Francji, gdzie wydaje się ich około 600 rocznie.
Z pisaniem powieści u Marka Bieńczyka jest tak, że chociaż zaczyna coś jak powieść (np. wydaną w 2007 r. „Przezroczystość”), to ostatecznie kończy się na esejo-powieści.
Pisarz zaznaczył jednak, że chciałby teraz powieść napisać. Musi mieć jednak do tego osobisty powód, a chwilowo nie ma takiej sprawy, z którą mógłby się rozprawić. Jest oczywiście kilka tematów, ale nie mają one takiej siły uczuciowej jak np. w jego wcześniejszym utworze „Tworki”. Mówił, że przy pisaniu prozy musi mieć uczucia rozgrzane do białości. Na razie jest przyczajony przed nowym – jak Jerzy Kulej skryty za podwójną gardą w nadziei, że za chwilę walnie serię.
Ma umowę na napisanie książki, ale zaznaczył, że życzy jej napisania bardziej sobie, niż nam. Chciałby móc powiedzieć, że nie ma w związku z tym nerwicy (jak niegdyś powiedział mu Milan Kundera, którego książki tłumaczy dla nas z francuskiego), ale jednak chyba trochę ma…
Opowiadając o przekładzie „Niebezpiecznych związków” przez Boya- Żeleńskiego (napisał o tym w jednym z esejów zamieszczonych w nagrodzonej „Nike” „Książce twarzy”) wyszło na jaw, że Marek Bieńczyk ma fiksum dyrdum na punkcie stosowanych w swoich tekstach znaków interpunkcyjnych czy akapitów. Muszą zostać tam, gdzie autor je postawi. Podobno zdarzyło mu się też nakrzyczeć na redaktorów, którzy np. rozbili jeden jego akapit na trzy, żeby czytelnikowi lepiej się czytało. Według niego jest to niedopuszczalne.
Profesor Dariusz Nowacki rozpływał się w zachwytach, że teksty Bieńczyka nie są w stylistycznym konflikcie bez względu na ich tematykę. Autor „Książki twarzy” jest genialnie jednojęzyczny, pisząc zarówno o kajakach, jak i romantykach. A trzeba dodać, że pisarz jest też enologiem i publikuje teksty o winach – wydał pierwszy polski przewodnik „Wina Europy”.

Spotkanie nie trwało długo, bo pisarz musiał jeszcze tego samego wieczoru wracać z Sosnowca do Warszawy, ale czytelnicy zdążyli zadać mu kilka pytań. Na przykład o ulubione lektury. W odpowiedzi nie padły jednak żadne szybkie wyliczanki. Bieńczyk długo się zastanawiał, po czym wymienił Diderota i Flauberta (z mistrzowską „Panią Bovary”), a ze współczesnych W. G. Sebalda (zdradził, że chciałby napisać jego „Austerlitz” ;-)).
Powiedział, że póki co żyje w rozproszeniu lekturowym i na razie robi sobie w głowie kupkę książek do przeczytania. Znajduje się tam m.in. najnowsze wydanie dzienników Susan Sontag.

Bieńczyka zapytano też, co powiedziałby sobie, gdyby miał możliwość spotkać dziś siebie samego z okresu przed pisaniem. Po krótkim namyśle powiedział, że chyba radziłby młodemu Markowi: „mniej futbolu, więcej czytania”, albo może: „żyj odważniej!”? Ciekawe… Może to jest właśnie odpowiedni temat na oczekiwaną powieść?
Read Full Post »