Feeds:
Wpisy
Komentarze

Archive for Styczeń 2013

Planowałam jak zwykle ekspresowe zakupy. Nie wiedziałam jednak, że sosnowiecki Auchan wciągnął na maszt banderę kultury:

 Kult_Auchan02

W konsekwencji w tych oto rejonach spędziłam 1,5 godziny…

 Kult_Auchan04

Kult_Auchan05

Kult_Auchan01

A to efekt moich wykopków. Cena tego stosu dla naszej biblio – wierzcie albo nie –  to 35,87 zł. Najdroższy była książka o kaligrafii –  6,78 zł! W takich chwilach myślę: jak to dobrze, że nie kupiłam wcześniej „Listów z pudełka” Ann Kirschner za 30 zł (wyznam miłość temu, kto przecenił ją na 4,84 zł 😉 ) czy przewodnika „Kaligrafia” za 20 zł, na które już wcześniej miałam ochotę!

 Kult_Auchan03

Jestem pewna, że uczniowie ozłocą mnie za książkę „Nadnaturalista” Eoina Colfera, którego twórczość ostatnio bardzo sobie upodobali i czytają jego autorstwa wszystko, co mamy w bibliotece. Szczególnie zachwycają się przygodami Artemisa Fowla, a ponieważ dysponuję tylko trzema pierwszymi tomami przygód młodego geniusza z krainy fantasy, po ich połknięciu pytali później kilka razy dziennie, czy planuję zakup kolejnych części (a jest ich jeszcze cztery). Cóż, planować, to ja planuję, i to nie tylko Artemisa, tylko że jedna część kosztuje około 30 zł…

Panowie jednak nie odpuszczali i tak zaciekle wiercili mi dziurę w brzuchu o Fowla, że pomimo braku funduszy postanowiłam poradzić sobie w inny sposób: na własną rękę uskutecznić wypożyczanie międzybiblioteczne. Obdzwoniłam w poszukiwaniu ostatnich części Artemisa Fowla okoliczne biblioteki. Były tylko w sąsiadującej z Będzinem Dąbrowie Górniczej. Pojechałam, wypożyczyłam, a dziś –  10 dni później – książki są już u 3. czytelnika, który cierpliwie czekał na nie w kolejce.

Oprócz tego, co na zdjęciu, kupiłam również kilka rzeczy dla siebie, m.in. książkę Stanisława Tyma „Mamuta tu mam” czy reportaże Barbary N. Łopieńskiej „Łapa w łapę” za 3,50 zł (czyli w cenie kremówki, z której tego wieczoru dobrowolnie zrezygnowałam jeszcze po wielokroć :-)).

Jeżeli i Wy macie gdzieś pod nosem Auchan sprawdźcie, czy i tam zrobiło się tak kulturalnie, jak w Sosnowcu.

Read Full Post »

Jeszcze niedawno Wojciech Mann pociągał za sznurki w TVP 2, czym dawał szansę na sukces uzdolnionym wokalnie ludziom. Czynność tę porzucił na rzecz takiej, którą mogę omawiać na blogu biblioteki. Namawiany usilnie przez redaktora naczelnego Wydawnictwa „Znak”, Jerzego Illga, wydał ostatnio trzecią już książkę „Kroniki wariata z kraju i ze świata” (wcześniej: „ROCK*MANN – czyli jak nie zostałem saksofonistą” oraz „Podróże małe i duże, czyli jak zostaliśmy światowcami” wspólnie z Krzysztofem Materną).

Kw_mann„Kroniki wariata” to efekt sięgnięcia do archiwów i wyszperania z nich fragmentów radiowych audycji lat 80. („Tylko dla orłów”, „Lista przebojów dla oldboyów”), które autor prowadził w Trójce m.in. razem z Grzegorzem Wasowskim. W książce są też teksty, które do tej pory nie ujrzały światła dziennego (czy raczej antenowego). Pojawiają się więc porady niejakiego Gandalfa, dialogi doktora Wyciora i pana Henia, czy opowieści o perypetiach państwa Koźlików i Żelaznego Karła Wasyla, którego Wojciech Mann uczynił żelaznym na podobieństwo bohaterów książek Stanisława Lema. I chociaż z żelaza, zawsze wykombinował coś takiego, że ginął w każdym odcinku opowieści.

Ta książka to lektura tylko dla zwolenników abstrakcyjnego humoru w stylu Monthy Pythona. Nie da się przebrnąć przez nią bez zarykiwania się ze śmiechu, ale komu jednak udałoby się to zrobić, niezwłocznie powinien udać się do lekarza (trafi może do doktora Wyciora?) 😉

W „Kronikach wariata” trafiłam na wątek będziński i nie mogłam się oprzeć, żeby go tutaj nie zamieścić. Na dole po prawej akcencik o naszym mieście, a po lewej we własnej leżącej osobie – Pan Wojciech Mann (i samochodzik).

Mann_Bedzin

A tutaj fragment ze spotkania autorskiego z W. Mannem – obejrzyjcie koniecznie!

Read Full Post »

W niedzielę Będzin był stolicą kolęd i pastorałek, a to za sprawą festiwalu (do zeszłego roku o statusie ogólnopolskim), który odbywa się w naszym mieście w styczniu już od 19 lat.

Zanim w Sanktuarium Polskiej Golgoty Wschodu na osiedlu Syberka zabrzmi Koncert Galowy w wykonaniu laureatów, na terenie całego kraju i poza jego granicami odbywają się lokalne eliminacje w kilu kategoriach: soliści, duety i tercety, chóry i zespoły wokalne, schole, zespoły wokalno-instrumentalne, regionalne i folklorystyczne.

Byłam na finałowych przesłuchaniach sobotnich w będzińskiej szkole muzycznej. Nagrałam tam występ pewnego zespołu, o których pisałam już tutaj co nieco. Nie mogę jednak nie napisać po raz kolejny, bo powód do ponownego wspomnienia grupy wokalnej „Panie i panowie” dostarczyli mi sami sędziowie Międzynarodowego Festiwalu Kolęd i Pastorałek im. ks. Kazimierza Szwarlika, przyznając grupie I miejsce w kategorii Dorosłe Zespoły Wokalne 🙂 (Protokół jury)

Zamieszczam filmik z soboty – wybaczcie, ale nie zdążyłam nagrać występu od samego początku. Brakuje „Bracia patrzcie jeno”, a potem było już tak:

Tutaj ta sama kolęda – audio profesjonalne (a wideo ciekawe!):

Gratuluję z całego serca „Paniom i Panom”!!! 🙂

Read Full Post »

W ostatnim numerze „Newsweeka” Piotr Bratkowski rozmawia z pisarzem Krzysztofem Vargą o aspiracjach kulturowych Polaków, czy raczej o ich braku. („To my jesteśmy wykluczeni” – Newsweek 3/2012).

Tak Varga wypowiada się o czytelnictwie w naszym kraju:

W Europie czytelnictwo rośnie wraz z bogaceniem się społeczeństwa. U nas społeczeństwo w ciągu ostatnich 20 lat się bogaciło. Ale im bardziej się bogaciło, tym bardziej spadało czytelnictwo. To pokazuje, że nasze aspiracje są zupełnie inne niż u reszty Europejczyków.

(…) U nas nie jest tak, że gdy ludzie zaspokoili swoje podstawowe potrzeby – samochód, telewizor plazmowy, zmywarka – zaczynają realizować bardziej uduchowione aspiracje. Jak już sobie to wszystko kupili, myślą o tym, żeby wymienić te zdobycze na lepsze: większa plazma, nie Egipt, tylko Dominikana. A nie żeby przeczytać ważną książkę. Kompletnie zanikła debata o kulturze.

(…) Kiedyś ludzie dla szpanu chodzili z „Ulissesem” albo „Grą w klasy” pod pachą, dzisiaj się raczej na to nie poderwie dziewczyny (śmiech). Dziś to elity, żeby być cool, aspirują do tego, by wiedzieć, czym się lud podnieca.

Premier Tusk co jakiś czas ogłasza, że idzie grać w piłkę. Nigdy publicznie nie powiedział: „Idę do księgarni”. Po co do księgarni, skoro elektorat tam nie chodzi, a trzeba mu się przypodobać? To jest ciemna strona demokracji, bo lud też ma głos, a ludu jest więcej. Na jednego fana Stasiuka przypada dziesięciu nieczytających nic. I bez żenady pytających w internecie: „Dlaczego właściwie mam się wstydzić, że nie czytam książek?”.

Czytanie –  znaczy się – nie jest modne.

A ja już kilka razy w witrynach sklepów odzieżowych dla młodzieży widziałam książki – jako element kompozycji zachęcającej do kupienia kilku ciuszków. Czyli mają jednak jakiś potencjał. Gdyby były tak bardzo odpychające, nikt przecież nie poważyłby się ich tam umieszczać 🙂

Politycy nie robią sobie podobno zdjęć na tle książek, bo to obciach, ale może popełniają właśnie gruby błąd, bo to najnowsza moda na wiosnę tego roku. Ostatnio zrobiłam na wystawie pewnego sklepu w centrum handlowym M1 w Czeladzi takie zdjęcie:

czytanie_modne

Read Full Post »

Nowe

Trochę nowości – starości. Książki kupione były pod koniec grudnia, ale nie chciałam drażnić czytelników i pisać o nich tutaj w momencie, kiedy zamykałam bibliotekę na czas inwentaryzacji.

Kupione za grosze:

  • książka o Domu Aktora w Skolimowie napisana przez Gabriela Michalika („Hamlet w stanie spoczynku” Wyd. Iskry 2011, Matars, cena: 6,90 zł!). Autorowi bliski jest ten dom, bo czas spędziły w nim jego dwie ciotki oraz ojciec Stanisław Michalik.
  • powieść „Ukryte godziny” D. de  Vigan (wyd. Sonia Draga 2010), którą w 2009 r. wyróżniono Nagrodą Goncourtów: Polski Wybór (też Matras, 9,90 zł).

Te książki dostałam do biblioteki gratisowo z pewnej księgarni taniej książki :

  • „Wielkie biografie: Korczak” Katarzyny Stachowicz (Wyd. Buchmann 2012).
  • „Lato szczupaka” Jutty Richter (Wyd. Ossolineum 2009) z serii Nasza Biblioteka, którą młodzież uwielbia czytać.

Obrazek

Już w tym roku na nasze półki trafiła kolejna porcja literatury od naszych niezastąpionych będzińskich podróżników, czyli  Mumags Travellers. Ja cieszę się szczególnie z książki Marka Brzezińskiego o jego francuskiej przygodzie z kuchnią, inni czytelnicy wolą Afrykę. Do recenzji tych książek odsyłam na blog darczyńców.

nowosci_styczen01

Razem z książkami dostaliśmy kartkę z życzeniami dobrej lektury. W dniu publikacji postu nie mogłam jej odnaleźć (schowana była dobrze, żeby broń Boże nie zginęła :)). Dopiero dziś wreszcie na nią trafiłam:

Mumags_zyczenia

Bardzo dziękujemy MUMAGSOM! 🙂

Read Full Post »

Na ubiegłorocznej gali ogłoszenia zwycięzcy Nagrody Literackiej Nike Marek Bieńczyk pomyślał, że ma tylko minutę na wymyślenie tego, co powie po odebraniu statuetki, ale także, że musi koniecznie zapiąć guzik marynarki (który jak na złość właśnie nie dawał się zapiąć). A potem, kiedy ruszyli na niego fotoreporterzy, przemknęło mu przez myśl, że należy do nich machać (podobnie jak robią to sportowcy na podium). Tak na środowym spotkaniu w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Sosnowcu opowiadał czytelnikom, co zapamiętał z tamtego październikowego wieczoru.

Profesor Dariusz Nowacki, który prowadził spotkanie, zapytał pisarza, jak zmieniło się jego życie po nagrodzie. Marek Bieńczyk powiedział, że sąsiadka, która do tej pory brała go za durnia, patrzy na niego teraz trochę przychylniej, a listonosz, który już od lat pojawia się z listami, nagle zaczął mu się baczniej przyglądać i mówić „gdzieś już pana widziałem…” :).

Bien_Sosn03

Nie zapraszają go co prawda na wywiady do tak popularnych czasopism jak „Gala” czy „Viva”, ale za to w magazynie o książkach „Papermint”, gdzie sam publikuje felietony, zaproponowano mu sesję fotograficzną z książką…w wannie. Odmówił. Znajomi podobno podsumowali wiadomość o przyznaniu mu nagrody Nike krótkim stwierdzeniem: jesteś skończony.

Prowadzący pytał Bieńczyka o stosunek do pisania. Ten powiedział, że obce są mu postawy tzw. „życiopisania” – czyli całkowitego podporządkowania wszystkiego literaturze, czy „pisania krwią” – bo to raczej postulat historyczny czy ideowy. Jednak życie nie dzieje się gdzie indziej, a z zaklętego kręgu słowa nie da się wydostać.

Rozmawiano o tym, że Bieńczyk nie umie pisać „na sprzedaż”. Dariusz Nowacki mówił, że nie spotkał się jeszcze z jakąkolwiek niepochlebną opinią na temat twórczości autora (pewnie w końcu jakaś się pojawi, bo wywyższony musi zostać poniżony, odpowiedział pisarz), aczkolwiek ci, którzy go czytają mówią, że pisze nieodpowiednie rzeczy, to znaczy felietony zamiast powieści. Tak naprawdę Marek Bieńczyk zaczynał od tego gatunku literackiego – miał wtedy siedem lat i napisał o przyjaźni białego chłopca z Indianinem. Ilustracje do tekstu zrobił kolega, który miał zdolności plastyczne.

Bieńczyk powiedział, że powieść to zbyt poważna sprawa, żeby można ją sobie ot, tak napisać. Irytuje go nadmiar powieści, zwłaszcza że większość z nich to literatura jednorazowa. Podał przykład Francji, gdzie wydaje się ich około 600 rocznie.

Z pisaniem powieści u Marka Bieńczyka jest tak, że chociaż zaczyna coś jak powieść (np. wydaną w 2007 r. „Przezroczystość”), to ostatecznie kończy się na esejo-powieści.

Pisarz zaznaczył jednak, że chciałby teraz powieść napisać. Musi mieć jednak do tego osobisty powód, a chwilowo nie ma takiej sprawy, z którą mógłby się rozprawić. Jest oczywiście kilka tematów, ale nie mają one takiej siły uczuciowej jak np. w jego wcześniejszym utworze „Tworki”. Mówił, że przy pisaniu prozy musi mieć uczucia rozgrzane do białości. Na razie jest przyczajony przed nowym – jak Jerzy Kulej skryty za podwójną gardą w nadziei, że za chwilę walnie serię.

Ma umowę na napisanie książki, ale zaznaczył, że życzy jej napisania bardziej sobie, niż nam. Chciałby móc powiedzieć, że nie ma w związku z tym nerwicy (jak niegdyś powiedział mu Milan Kundera, którego książki tłumaczy dla nas z francuskiego), ale jednak chyba trochę ma…

ktBienOpowiadając o przekładzie „Niebezpiecznych związków” przez Boya- Żeleńskiego (napisał o tym w jednym z esejów zamieszczonych w nagrodzonej „Nike” „Książce twarzy”) wyszło na jaw, że Marek Bieńczyk ma fiksum dyrdum na punkcie stosowanych w swoich tekstach znaków interpunkcyjnych czy akapitów. Muszą zostać tam, gdzie autor je postawi. Podobno zdarzyło mu się też nakrzyczeć na redaktorów, którzy np. rozbili jeden jego akapit na trzy, żeby czytelnikowi lepiej się czytało. Według niego jest to niedopuszczalne.

Profesor Dariusz Nowacki rozpływał się w zachwytach, że teksty Bieńczyka nie są w stylistycznym konflikcie bez względu na ich tematykę. Autor „Książki twarzy” jest genialnie jednojęzyczny, pisząc zarówno o kajakach, jak i romantykach. A trzeba dodać, że pisarz jest też enologiem i publikuje teksty o winach – wydał pierwszy polski przewodnik „Wina Europy”.

Bien_Sosn02

Spotkanie nie trwało długo, bo pisarz musiał jeszcze tego samego wieczoru wracać z Sosnowca do Warszawy, ale czytelnicy zdążyli zadać mu kilka pytań. Na przykład o ulubione lektury. W odpowiedzi nie padły jednak żadne szybkie wyliczanki. Bieńczyk długo się zastanawiał, po czym wymienił Diderota i Flauberta (z mistrzowską „Panią Bovary”), a ze współczesnych W. G. Sebalda (zdradził, że chciałby napisać jego „Austerlitz” ;-)).

Powiedział, że póki co żyje w rozproszeniu lekturowym i na razie robi sobie w głowie kupkę książek do przeczytania. Znajduje się tam m.in. najnowsze wydanie dzienników Susan Sontag.

Bien_Sosn01

Bieńczyka zapytano też, co powiedziałby sobie, gdyby miał możliwość spotkać dziś siebie samego z okresu przed pisaniem. Po krótkim namyśle powiedział, że chyba radziłby młodemu Markowi: „mniej futbolu, więcej czytania”, albo może: „żyj odważniej!”? Ciekawe… Może to jest właśnie odpowiedni temat na oczekiwaną powieść?

Read Full Post »

Znacie radiową „Trójkę”? A Dariusza Bugalskiego, poetę i dziennikarza prowadzącego m.in. „Klub Trójki”  i „Trójkę Pod Księżycem”? Oczywiście!

Na swoim blogu zamieścił ostatnio życzenia na nowy rok i swoje TOP TEN roku zeszłego. Jako syn bibliotekarki nie mógł oczywiście w swojej dziesiątce pominąć bibliotek. Wśród kilku, które wspomina, znalazła się i nasza szkolna biblio. Zobaczcie sami, punkt 7.:

DBugal

Bosko być umieszczonym na takiej liście! Dziękuję 🙂

Akurat tak się składa, że w ostatnich dniach grudnia przez przypadek odkryłam w internecie jeszcze inną listę – dziesięciu najlepszych blogów edukacyjnych według portalu „Socjomania”.

I ku swojemu zdziwieniu znalazłam wśród nich nasz blog –  na pozycji 5. Lista jest z kwietnia 2012 roku – gdybym wiedziała o niej wcześniej, chwaliłabym się osiem miesięcy temu, ale widocznie czekała na sparowanie z Top Ten Dariusza Bugalskiego. 😉

10 blogow

Read Full Post »

Rok 2013 zaczyna się dla biblioteki bardzo pomyślnie. Uporałam się ze skontrum, które mogłam wreszcie zrobić, bo wcześniej przez 1,5 roku przenosiłam opisy książek z inwentarzy papierowych do programu MOL. O takim stanie marzyłam przez kilkanaście miesięcy. 🙂

Po dwóch tygodniach niedostępności spowodowanej inwentaryzacją biblioteka zaczęła też normalną pracę. Czytelnicy z niedowierzaniem oglądali drzwi, na których nie było w końcu żadnej informacji o zamknięciu. Przez ostatnie trzy dni wchodzili i jeszcze z niedowierzaniem pytali „Naprawdę JUŻ można wypożyczać książki?…”

Tak mnie tym rozczulili, że wywiesiłam na drzwiach taki karteluszek:

 mozna

I jak na niego zareagowali? Na przykład tak: „O Boże, jak mnie pani wystraszyła! Idę do biblioteki, patrzę: wisi jakaś kartka, już myślałem, że znowu będzie zamknięte, podchodzę – i jaka ulga…” 🙂

Lubię takie zaskoczenia. Ale prawdziwie zdziwili mnie wczoraj i dziś, kiedy wypożyczali „Kamizelkę” Prusa – ich lekturę. Każdemu, kto brał ode mnie książkę, mówiłam, że nowelkę można przeczytać też w internecie, na stronie Wolnych Lektur.

I co odpowiadali?

  • „Na internecie? Eeee tam, ja wolę normalną książkę.”
  • „Ja nie lubię czytać książek na ekranie.”
  • „Ale ja nie chcę na komputerze, ja chcę na papierze.”

 A Kamil, który po „Kamizelkę” przyszedł dopiero dziś, i który też usłyszał ode mnie o dostępie do tekstu w sieci, podsumował to wszystko, mówiąc: „Przy czytaniu książek na komputerze brak emocji. A poza tym NIE MA SATYSFAKCJI Z CZYTANIA”!

Coś mi się wydaje, że mamy w naszej szkole uczniów, którzy są nietypowymi przedstawicielami młodego pokolenia – wolą książkę tradycyjną niż e-booka! I co dziwniejsze, takie odpowiedzi słyszałam z ust chłopców, którzy według statystyk są w mniejszości czytelniczej. No to chyba nie u mnie. 🙂

Pozytywnego 2013  i dla Was!

Read Full Post »