75 lat temu, w nocy 9 września 1939 roku, hitlerowcy podpalili stojącą u stóp Wzgórza Zamkowego w Będzinie synagogę wraz z modlącymi się w niej Żydami.
Wczoraj właśnie w tym miejscu odbyła się upamiętniająca tę tragedię uroczystość, której inicjatorem była Fundacja Brama Cukermana i Gmina Wyznaniowa Żydowska w Katowicach. Udział w niej wzięli goście z Izraela. Wśród nich znalazła się również córka Zeva (Lerona) Londnera, mieszkańca Będzina, który walczył w ruchu oporu podczas likwidacji getta będzińskiego w 1943 r. Zev Londner zmarł w maju tego roku.
Tak spalenie synagogi wspominali świadkowie tamtych tragicznych chwil – Stanisława Sapińska, mieszkanka Będzina, która przechowała „Pamiętnik” Rutki Laskier:
Szliśmy ulicą Kołłątaja i kiedy dochodziliśmy do kościoła, był jeszcze ogień i dymy, czuć było spalenizną. Przed kościołem paliły się jeszcze zgliszcza. To była godzina 10.00, bo szło się wtedy na nabożeństwo. W kościele wszyscy leżeli krzyżem. Dopiero jak ksiądz zaintonował pieśń „Święty Boże, Święty mocny…” wszyscy powstali i zaczęli śpiewać, ale to nie był śpiew, to był jeden wielki ryk, bo przecież nie wiedzieliśmy, co z nami się stanie dalej, skoro tam obok, w synagodze jeszcze paliły się ciała. Cała ulica Kołłątaja po drugiej stronie była spalona – domy aż do kościoła, to były wszystko zgliszcza, wszystko popalone…
A tak ksiądz Leon Stasiński, ówczesny wikariusz kościoła św. Trójcy:
Noc była chłodna. Całe niebo czerwone od ognia. Zapadające się dachy, walące się ściany domów, jęki palonych ludzi zapełniały długie minuty tej strasznej nocy. Pragnęło się zatkać uszy i zasłonić oczy, uciekać jak najdalej. Blask ognia rozszerzał oczy, okrzyki grozy wdzierały się do uszu, a uciekać nie było gdzie. Tylko sąd ostateczny będzie chyba straszniej wyglądał. […]
Ranek przyniósł nowy obraz otoczenia kościoła. Pożar najdłużej trzymał się przy kościele. Kościół był od wczorajszego wieczoru aż do poniedziałku w południe albo w czarnym dymie, albo w blasku ognia. Połowa wikariatu, mieszkanie kościelnego, parter, moje dwa pokoje na piętrze zupełnie spalone, siłą rzeczy meble i obrazy uległy zniszczeniu. Ocalał jeden pokoik sypialny i kuchnia, gdyż miały kamienne sklepienia. Nie czułem jednak żalu z powodu poniesionych strat. To była drobna kropelka wobec nieszczęścia najbliższych sąsiadów, którzy stracili wszystko, a wielu zginęło w płomieniach ognia.