W skupie surowców wtórnych, gdzie zawożę makulaturę, pracuje pan, który uwielbia czytać. Za każdym razem, kiedy się tam pojawiam, opowiada mi o szaleńcach, którzy przywożą do skupu książki, nie zdając sobie sprawy z ich wartości. Ale to i lepiej dla niego – dzięki ich ignorancji jego biblioteczka stale się powiększa.
I tak sobie gawędzimy, opowiadamy o lekturach, upodobaniach literackich i takich tam. W każdym razie miło oddaje się tam makulaturę.
Ostatnio znowu pojechałam. Pan pokazał mi ułożone pod ścianą stosiki tego, co wydobył spośród starych gazet, ulotek reklamowych i tektury. Grzesiuk, Gombrowicz, klasyka sensacji i trochę kryminałów z lat 70. Aż czasami chciałoby się popracować w takim skupie i też coś dla siebie wygrzebać. (Pamiętam, że kiedy chodziliśmy jeszcze w podstawówce oddawać makulaturę – każdy szedł ze swoim pakunkiem przewiązanym sznurkiem – ja zazwyczaj więcej z tego skupu wynosiłam, niż oddawałam. Już wtedy te książki tak jakoś do mnie lgnęły 😉 )
Podziwiam więc jego zdobycze, rozmawiamy znów o tych, co to świętokradczo oddają tam książki, a potem podchodzę do ogromnej góry papierzysk. Z boku leży pudło, w którym na samej górze błyszczy kolorowa okładka „Podróży za jeden uśmiech”. To nowa książka, nie ma w środku żadnej pieczątki – znaczy, że nie pozbyła się tego żadna biblioteka (jeszcze by!), ale jakaś osoba prywatna. (Biblioteki też oddają na makulaturę książki – ale zazwyczaj tak stare i zniszczone, że nikt nie chce nawet kupić ich z regału „za symboliczną złotówkę”.)
Sięgnęłam głębiej do pudła.
-O! „Język angielski w trzy tygodnie” – za to w antykwariacie dali by komuś piątkę jak nic – mówię.
Schyliłam się jeszcze raz i z samego dna kartonu wyciągnęłam „Łamigłówki liczbowe”. Też nowe, owszem, komuś się chyba domowa biblioteczka znudziła i tu ją przywiózł, ale w tej książce moją uwagę przykuł od razu kod kreskowy przyklejony na okładce. Dziwnie znajomy… Zajrzałam do środka: oczywiście!
– Proszę pana – powiedziałam do znajomego ze skupu – ktoś tutaj oddał wśród swoich prywatnych książek tę oto, którą pożyczył z biblioteki, pewnie nie zauważył, albo zapomniał, że to nie jego. To jest książka z biblioteki szkolnej z naszego miasta, gdzie pracuje moja koleżanka. Niemożliwe, żeby ona sama się tego pozbyła, przecież pan widzi, że to nówka…
Pan wyjął mi książkę z rąk, czym przerwał mój słowotok, i – jakby uprzedzając o sekundę moją prośbę – powiedział:
– Wie pani co, my tu mamy setki książek z pieczątkami, nie możemy ich przecież wszystkich oddać!
Po czym wyrwał stronę tytułową z pieczątką, a książkę rzucił na stertę.
– No i po sprawie – powiedział.
Aha – pomyślałam – pan chce pokazać, kto tutaj rządzi. Co nietrudne, kiedy wziąć pod uwagę jego stan tego dnia – że nazwę go eufemistycznie: wskazujący na skończoną jakby przed chwilą niezłą imprezę.
Bez słowa wypakowaliśmy moją makulaturę na wagę, a kiedy przyszło do wypisywania kwitka, pan spojrzał na mnie i powiedział:
– Chyba ma pani dziś zły humor, prawda?
Nic nie odpowiedziałam, zacisnęłam tylko usta i rzuciłam mu dwa gromy z czeluści moich zielonych ócz.
– Co się stało? Pani się gniewa o tamtą książkę? Naprawdę? Ja nie chciałem, żeby to tak wyszło, przysięgam! Nie wiem, czemu tak zrobiłem. Niech się pani uśmiechnie. Pani zawsze taka uśmiechnięta, pogada z człowiekiem, a jak pani teraz tak na mnie spojrzała, to aż mnie zmroziło…
– O, zmroziło pana? No cóż, nie dziwne, skoro tutaj jest jakieś minus dziesięć – rzuciłam.
– Ale nie, mnie tak zmroziło na wskroś i do serca. Proszę, niech się pani uśmiechnie, bo ja pani nie dam tego kwitu. Chce pani, to ja zaraz przekopię ten cały stos i dam pani wszystkie książki z pieczątkami, tylko niech pani nie będzie na mnie zła!
– Ale ja nie chcę wszystkich! Ja chciałam tylko TAMTĄ – wskazałam głową miejsce, gdzie ciągle leżała znaleziona przez przypadek książka.
– Już, pani Izuniu, już idziemy, ja pani ją dam, tylko proszę o jeden uśmiech, niech już pani się na mnie nie gniewa.
Uśmiecham się niemrawo.
– Nie, nie tak udawanie – naprawdę niech się pani uśmiechnie. Tak jak zwykle. Już dajemy książeczkę, proszę bardzo – powiedział, biegnąc do góry papierzysk. Wygładził okładkę „Łamigłówek liczbowych” i z nagłą czułością zaczął przecierać ją wierzchem rękawa o czystości złomu, który przyjmował i przerzucał przez ostatni miesiąc. Oby tylko nie napluł na nią i nie próbował jeszcze polerować – przemknęło mi przez myśl i szybko wyciągnęłam rękę po książkę.
– Dziękuję bardzo, koleżanka będzie na pewno zadowolona – mówię, i uśmiecham się tak, jak zwykle.
Koleżanka była bardzo zadowolona.

Uratowana...
Read Full Post »