Feeds:
Wpisy
Komentarze

Posts Tagged ‘Kraków’

To nie były zwykłe Targi Książki w Krakowie, lecz nie znaczy to wcale, że były niezwykłe. Ponieważ wróciły po rocznej przerwie spowodowanej pandemią i odbywały się w reżimie sanitarnym ich klimat również był pandemiczny.

Już na etapie onlajnowego planowania wejścia na TK można było poczuć się nieswojo, bo przy wyborze biletów należało podać, czy jest się zaszczepionym, czy nie – i zgodnie z tym wybrać odpowiedni bilet. Ci, którzy nie kupili go przez internet byli chwilowo uziemiani przy bramce, gdzie musieli wypełniać deklaracje dotyczące stanu zdrowia.

Niektórzy przestraszyli się wirusa, było bardziej przestronnie, bo mniej wystawców (za to jakby więcej wydawnictw katolickich), ale najbardziej rzucała się w oczy nieobecność dwóch największych w Polsce wydawców: Literackiego i Znaku. Z niedowierzaniem przeglądałam listę wystawców, aż założyłam nawet okulary, żeby się upewnić, że dobrze widzę. Długo pozostawałam zdziwiona absurdalnością tego faktu: na Targach w Krakowie nie ma dwóch czołowych wydawniczych graczy z tego miasta. Szok i niedowierzanie.

Na osłodę pozostało mi spotkanie zaplanowane przez „Dowody na Istnienie”. O godzinie 15.00 miał tam podpisywać książki Mariusz Szczygieł, więc kolejka zaczęła ustawiać się już po 14.00. Byłyśmy wtedy z przyjaciółką w bistro na antresoli i akurat pojawił się tam również pisarz. Przechodził obok naszego stolika, więc powiedziałyśmy grzecznie „dzień dobry”, dodając „my się zobaczymy za chwilę”, co zabrzmiało niemal jak groźba. 😀

Przed 15.00 byłyśmy już na dole. Autor udzielał właśnie wywiadu dla TVN i bardzo się dziwił, że długaśny ogonek z tyłu to kolejka oczekujących do niego. Nagrałam akurat ten fragment, kiedy się odwraca i pyta “do mnie?”, a stojąca z tyłu Agata odpowiada mu poza kadrem “tak, tak”, co z kolei zarejestrowała kamera stacji, i co poleciało w materiale o Targach prezentowanym w programie “Co za tydzień” (odc. 1018 – fragment o M. Szczygle rozpoczyna się w czasie 10:18 – taki zbieg okoliczności).

https://player.pl/playerplus/programy-online/co-za-tydzien-odcinki,1199/odcinek-1018,S05E1018,219220

Tak więc Agata miała rolę mówioną, ja załapałam się jako statysta, występując przez dwie sekundy w jasnoróżowym podkoszulku. 

Tymczasem liczba adoratorów Mariusz Szczygła rosła, zresztą tak tłumnie było również trzy i dwa lata wcześniej (kiedy autor wydał “Nie ma” i zaraz po tym jak dostał za książkę Nike). Teraz pewnie też przez to, że podczas rocznicowej, 25. gali rozdania Nagrody Literackiej Nike zbiór reportaży „Nie ma” czytelnicy uznali za najważniejszą książkę w historii tej Nagrody. Szacun i gratulacje!

Autor przypuszcza w materiale „Co za tydzień”, że ludzie nie przychodzą dla jego książek, ale dla energii, którą wydziela („Jakaś taka jasność za mną idzie mimo przeciwności losu”), i pewnie ma trochę racji. W każdym razie dla książek też przychodzą.

Zdobyłyśmy więc z przyjaciółką autograf, zamieniłyśmy słowo, zrobiłyśmy zdjęcie i ruszyłyśmy w ostatni obchód po hali, a kiedy po godzinie wracałyśmy obok „Dowodów” kolejka do pisarza nie zmniejszyła się ani na jotę. Po Targach na FB wydawnictwa napisano, że prezes Mariusz Szczygieł podpisywał książki, „a teraz udaje się na rehabilitację nadgarstka”. ☺

Mariusz Szczygieł ciągle uśmiechnięty – nawet po godzinie podpisywania książek. 🙂

Z okazji 100. rocznicy urodzin Stanisława Lema na Targach można było podziwiać 120 wydań “Solaris” z całego świata (udostępnionych dzięki współpracy z sekretarzem pisarza Wojciechem Zemkiem oraz dzięki uprzejmości jego syna Tomasza Lema) czy słynne grafiki Daniela Mroza do wydania “Cyberiady” z 1972 roku.

Oprócz Mariusza Szczygła w Krakowie byli też oczywiście inni autorzy…

Jak zwykle można też było na rzecz bibliotek małopolskich oddać książki w ramach akcji „Książka za książkę”, którą od lat przeprowadza Gazeta Wyborcza. Uzyskane w zamian kupony były honorowane na stoiskach dodatkowymi zniżkami. Książki oddałam, a z ulotki skorzystałam m.in. na stoisku Dowodów na Istnienie. Wśród oddanych pozycji wypatrzyłam „Rutkę” Zbigniewa Białasa, a to znaczy, że historię będzinianki poznają jacyś krakowscy czytelnicy.

To były pierwsze Targi, na które weszłam z identyfikatorem „bloger” (akredytacji udzielono mi po udowodnieniu, że we wcześniejszych latach pisałam relacje o TK – zresztą pierwszy post umieszczony tutaj w listopadzie 2009 r. był właśnie notką o Targach w Krakowie). Fajnie, że dzięki temu było widać jak dużo nas – blogerów – jest, a i przy stoiskach traktowano mnie jakby milej. Na jednym z nich usłyszałam, że trzeba dać mi dobry upust, bo jeszcze źle napiszę o wydawnictwie. Nic podobnego… ale zniżki miłe! 🙂

Read Full Post »

W tym roku po raz pierwszy byłam na krakowskich Targach Książki już w czwartek. Wtedy wszystko dopiero pomalutku się rozpędza, żeby paść z wycieńczenia w niedzielny wieczór.

Pierwszy dzień Targów to rozgrzewka dla wystawców, dzień najazdu młodzieży, nad którą próbują jakoś zapanować opiekunowie, i prawie zero spotkań z autorami – większość odbywa się zawsze w sobotę i niedzielę, a jeżeli przed weekendem, to poza terenem EXPO, w ramach Festiwalu Conrada. Ale ma to też swoje zalety – można skupić się wyłacznie na przetrząsaniu stoisk i wypatrywaniu cudów książkowych, zamiast gnać od jednego wydawcy do drugiego, żeby upolować autograf pisarza po odstaniu godziny w kolejce.

W tym roku najjaśniejszą gwiazdą – co oczywiste – jest stoisko Wydawnictwa Literackiego. Bije stamtąd klimatyczna poświata, a dookoła czuć zapach zwycięstwa. 🙂 Wszystko jest tam w tym roku podporządkowane Królowej Pióra – Oldze Tokarczuk. Z jednej strony ogromne, piekne zdjęcie, z drugiej autograf, a w centralnym punkcie: od góry do dołu, oraz tuż przed nosem czytelnika – wyłącznie książki Noblistki. No i na dokładkę świetne koszulki ludzi z Wydawnictwa! (Ciekawe, kto wpadł na ten pomysł?) 🙂

Miałam wrażenie, że wszyscy z WL unosili się tam lekko nad ziemią! Wcale się nie dziwię i gratuluję Wydawnictwu Literackiemu, że przez tyle lat wiernie trwało przy Oldze Tokarczuk.

Ktokolwiek ma na Targach w swojej ofercie książki Tokarczuk – obowiązkowo je eksponuje, żeby przyciągnąć uwagę.

Jest jeszcze jedna wspaniała rzecz. Przed wejściem do hali Wisła stworzono stanowisko, gdzie w sobotę będzie można nagrać gratulacje dla Noblistki. Póki co, wystawiono tam piękny album, do którego czytelnicy mogą wpisać gratulacje i życzenia. Trafi do autorki „Biegunów” w niedzielę po 10.00, kiedy przy ul. Długiej 1 w Krakowie odbędzie się z nią spotkanie. Każdy, kto wpisze się w tym specyficznym „pamiętniku”, dostaje specjalną nalejkę #taksięcieszę. Dostałam i ja 🙂

Nobel przyćmił w tym roku trochę naszą Nagrodę Literacką Nike, z tej prostej przyczyny, że też jest nasz. 🙂 Ale nie wątpię, że na spotkania z Mariuszem Szczygłem przybędą tłumy.

Tegorocznym gościem honorowym Targów są Niemcy. Ja czekam z ustęsknieniem na Włochy…

Poza tym na Targach: gry (oczywiście!), Minecraft, mangi i pozostałe komiksy, piękne stoiska, dużo satysfakcjonujących promocji i wiele gadżetów związanych mniej lub bardziej z książkami. I tylko brak klimatycznej kawiarni, takiej jaka była kiedyś w starej hali przy ul. Centralnej (Pożegnanie z Afryką)…

Ci panowie bronili dostępu do półek z podręcznikami Minecraft i ciągle dzwonili do mamy, czy mogą kupić kolejną książkę z ulubionej gry! Urocze! 🙂

Skarpety dla prawdziwych moli książkowych! 🙂

To dopiero chwyt reklamowy! Książki w pudełka – i w mega rabacie 80%! Całe zapasy magazynowe idą jak ciepłe bułeczki! 😉

Zawsze zaś najbardziej radują mnie takie obrazki: młodzież rozczytana w swoich targowych zdobyczach, przecząca obiegowym opiniom, że uczniowie nie czytają. Otóż czytają! 🙂

 

Read Full Post »

Trochę się tego nazbierało. Pierwsze w kolejce czekały cierpliwie zdjęcia zrobione podczas październikowych Targów Książki w Krakowie.

To była moja pierwsza wyprawa na te targi z dziecięciem u boku. A to oznaczało, że zwiedzanie stoisk przypominało skoki narciarskie  – szybki najazd, trwający chwilkę skok, wyhamowanie prędkości i odpięcie nart, czyli  galop do miejsca, gdzie niebibliotekarska część rodziny zajmowała się właśnie zabawą klockami, puzzlami albo grzebaniem w piasku kinetycznym. Czy już się nie znudzili? Czy dadzą radę przetrwać w tych warunkach jeszcze kilkanaście moich wypadów?

A warunki były ciężkie. To był chyba pierwszy raz, kiedy pojechałam na TK w niedzielę, kiedy kto żyw migruje do hal EXPO przy ul. Galicyjskiej udowadniać, że statystyki czytelnictwa w Polsce to jedna wielka ściema 😉 Jak to czyta mniej, niż połowa społeczeństwa, skoro między stoiskami trudno się przecisnąć, a kolejki do autorów ciągną się i zawijają jak to drzewiej bywało za kawą albo rajstopami?

Oprócz pławienia się w atmosferze bibliofilskiej, musiałam też walczyć z silnym uzależnieniem książkoholowym, a jednocześnie rozpoznać temat aktualnych bestsellerów w szkole podstawowej, bo stałam właśnie przed wyzywaniem skompletowania dla drugiej biblioteki tysiąca książek, które wygraliśmy w konkursie Empiku. To wszystko sprawiło, że rozrywana pomiędzy chęciami a powinnościami, nie byłam w stanie do końca rozsmakować się w obfitującej autorsko niedzieli targowej.

 

 

 

Read Full Post »

„Dobre dziecko” – najnowsza, dziewiąta książka Romy Ligockiej pojawiła się w księgarniach tydzień temu. Od tego czasu pisarka promowała ją już we Wrocławiu i Bielsku-Białej. We wtorek, 4 grudnia, odbyło się spotkanie z (nie tylko) krakowskimi czytelnikami. W foyer Teatru im. J. Słowackiego poprowadził je – podobno na życzenie Romy Ligockiej – Krzysztof Ibisz.

R_Ligocka_Krakow07

R_Ligocka_Krakow08

Ligocka nigdy nie lubiła filmów wojennych, o Holokauście, ale kiedyś dała się namówić przyjaciołom na pójście do kina na taki film. I całe szczęście, bo w jednej ze scen „Listy Schindlera” (1993) Stevena Spielberga zobaczyła krakowskie getto, a w nim dziewczynkę w czerwonym płaszczyku. Ją samą z przeszłości.

Kiedy opowiadała dziennikarzom, że ta dziewczynka z filmu to tak naprawdę ona (rzeczywiście miała w czasie wojny czerwony płaszczyk) – nikt się tym nie zainteresował. W końcu postanowiła napisać o tym trudnym dzieciństwie – życiu w getcie i ukrywaniu się u polskiej rodziny, oraz o swoich późniejszych losach. Tak powstała najsłynniejsza książka Ligockiej „Dziewczynka w czerwonym płaszczyku” (1. wydanie: 2001 r.)

Po prawej na ekranie zdjęcia Romy Ligockiej z młodości.

Po prawej na ekranie zdjęcia Romy Ligockiej z młodości.

Później opublikowała jeszcze jedną powieść, w której porusza sprawy związane z wojną, aczkolwiek akcja osadzona jest we współczesności. To „Tylko ja sama”, gdzie pisze o przeszłości swojego ojca i walczy o jego dobre imię (był w obozie w Płaszowie, zmarł w 1946 r.) Książka ma ponad 400 stron, ale Roma Ligocka pisze tak, że nie sposób się od tej powieści oderwać. Pamiętam, że zaczęłam ją czytać pewnego wieczoru i zarwałam noc, bo po prostu musiałam doczytać do końca.

Nawet ci, którzy mieli podczas tego wieczoru grać woleli czytać książkę Romy Ligockiej.

Nawet ci, którzy mieli podczas tego wieczoru grać, woleli czytać książkę Romy Ligockiej.

Kolejne książki pisarki to zbiory felietonów, które publikuje od lat w magazynie „Pani”: „Znajoma z lustra”, „Wszystko z miłości”, „Czułość i obojętność”, „Księżyc nad Taorminą”. Wszystkie czyta się doskonale, o czym wiem ja i wszyscy wielbiciele jej twórczości, którą przetłumaczono aż na 22 języki!

R_Ligocka_Krakow01

R_Ligocka_Krakow02

R_Ligocka_Krakow06

„Dobre dziecko” to kolejna powieść wspomnieniowa. Jak powiedziała pisarka podczas spotkania – o tematyce jeszcze trudniejszej niż „Dziewczynka”. Choć mogłoby się wydawać, że nie ma nic gorszego niż Holokaust, Ligocka przyznała, że były w niej traumy, które bolały bardziej, obszary, do których trudno się przyznać, bo dotyczą samego człowieczeństwa. Musiała dojrzeć, dlatego tak długo zwlekała z napisaniem tej książki. Za to, kiedy już o tym zdecydowała – pisała wszystko na jednym oddechu. A pierwsze zdania najnowszej powieści postawiła tego lata w Argentynie – z dala od miejsc, z którymi związana jest książka, co sprzyjało dystansowi do tematu. (Autorka zaznaczyła, że nie pisze na komputerze, a odręcznie!)

W ubiegłą niedzielę za sprawą Romy Ligockiej po raz kolejny zarwałam noc. W radiowej „Trójce” audycję prowadziła Grażyna Dobroń, a jej gościem była właśnie pisarka. (Audycji można posłuchać tutaj.) Dwugodzinna rozmowa dotyczyła syndromu „dobrego dziecka” – tego, o czym pisze Ligocka w swojej najnowszej książce. Sprostać oczekiwaniom rodziców, starać się być wzorową córką, synem – to wszystko nie pozostaje bez wpływu na późniejsze życie. Wieczne poszukiwanie akceptacji, wszystkie działania służące uzyskaniu aprobaty innych, czekanie na to, by ktoś „pogłaskał nas po głowie” i dał do zrozumienia, że jesteśmy „fajni” – na tym zasadza się dorosłe życie tych, którzy w dzieciństwie bardzo łaknęli pochwał, ale rzadko je otrzymywali. Obecne były tylko wymagania.

Roma Ligocka pisze w „Dobrym dziecku” o czasie, kiedy jej matka, już po śmierci męża, romansuje z żonatym mężczyzną. Roma, która wchodzi powoli w okres dojrzewania, oczywiście się przeciwko temu buntuje. Trauma po Holokauście, ale również trudna sytuacja uczuciowa i dezaprobata córki powodują, że Teofila Ligocka kilka razy próbuje odebrać sobie życie. Roma walczy o matkę, pilnuje jej i próbuje zapobiegać samobójstwom. Oczywiście nie pozostaje to bez wpływu na nią samą: obarcza się winą za te sytuacje, wyrzuca sobie, że nie dość kocha matkę, bo też i zresztą ta właśnie tak do Romy mówi. W konsekwencji autorka zapada na anoreksję.

Pisarka powiedziała, że w czasach, kiedy ona chorowała, dla takich osób nie było żadnego wsparcia. Dziś wiedza o anoreksji jest już pełniejsza, a chorzy mogą liczyć na leczenie i terapię, ale niektórzy wciąż bagatelizują tę chorobę. Jak mówiła podczas spotkania jedna z pań – niektórzy sądzą wciąż, że to przypadłość głupiutkiej dziewczyny, która chce się odchudzać, żeby chodzić po wybiegach. Nic bardziej mylnego. Anoreksja jest jak alkoholizm – obecna przez całe życie chorego, nawet wtedy, kiedy wydaje się, że została wyleczona. I – co zatrważające – jeżeli zdarzy się, że pewnego razu wszyscy przyjaciele osoby, która była chora, odejdą – anoreksja ją przytuli… Z wiadomym skutkiem.

Dlatego Roma Ligocka powiedziała, że o anoreksji należy mówić i nie wolno się jej wstydzić, a osoby dotknięte tą chorobą trzeba wspierać. Podkreśliła, że przez tę książkę chce być głosem uzależnionych. Tych, którzy nie mają – tak jak ona – możliwości, żeby o tym wszystkim głośno mówić. Spodobało mi się to, co powiedziała: czas nie leczy ran, ale uczy się z nimi oswoić.

Tutaj można obejrzeć i posłuchać, jak autorka czyta fragment swojej nowej książki:

Podczas spotkania Ligocką zapytano m.in. o to, jakie miasto jest najbliższe jej sercu. Odpowiedziała, że nigdzie nie czuje się w domu… Oczywiście najbliższy jest jej Kraków, gdzie przyszła na świat, ale ponieważ przez całe życie bardzo dużo podróżuje, w wielu ładnych miejscach zastanawia się zawsze, czy mogłaby tam żyć. I zazdrości tym, którzy znają odpowiedź na takie pytanie.

To było piękne spotkanie – i Roma Ligocka była piękna w tej długiej czerwonej sukni. Jak róża, którą chętnie maluje (bo trzeba wiedzieć, że Roma Ligocka jest także malarką, ilustruje wszystkie swoje książki). Rozmawialiśmy o trudnych rzeczach, ale były też promyczki optymizmu. Pisarka przywołała pamiętnik swojej babci, który po wojnie jej mama odnalazła w jednym z antykwariatów. Zapiski z roku 1929. Rzeczy, które zaprzątają wtedy głowę Anny Abrahamerowej dotyczą sukienek, koronek, torebek – w chwili pisania to były ważne sprawy. Zupełnie nieistotne dopiero z perspektywy roku 1939, kiedy przyszło „wielkie tsunami” i zmiotło wszystko. Dlatego właśnie trzeba żyć chwilą obecną, doceniać to, co tu i teraz. (Jeżeli dopiszę tutaj „bo zawsze może być gorzej” nie będzie to już miało optymistycznego wydźwięku, dlatego oficjalnie nie dopisuję.)

W książce „Wszystko z miłości” jest rozdział zatytułowany „Dzień luksusu”. Ligocka pisze tam, że należy nam się od czasu do czasu taki dzień, w którym pomyślimy tylko o sobie i zrobimy coś wyłącznie dla siebie. Coś, co sprawi nam wielką przyjemność, frajdę. We wtorek był właśnie taki dzień: dzień luksusu, którego gwiazdą była dla nas Roma Ligocka.

I po spotkaniu...

I po spotkaniu…

O spotkaniu Romy Ligockiej podczas tegorocznych Targów Książki pisałam pod koniec tego postu.

Read Full Post »

Dziś w Krakowie zakończono obchody Festiwalu „Mrożek na XXI wiek”. Wszystko z okazji 80. urodzin pisarza, które minęły w czerwcu. Sławomir Mrożek to nasze dobro narodowe, obecnie chyba najbardziej znany na świecie polski pisarz, autor setek opowiadań i dramatów, które wystawiano na scenach wszystkich kontynentów. Wydawnictwo Literackie wydało właśnie 1. tom jego „Dzienników”, o których istnieniu do niedawna nie było w ogóle wiadomo.

Na hasło: „Mrożek” większość powinna zareagować poprawnym odzewem: „Tango”, bo to przecież najsłynniejszy jego utwór. Znać go powinna szczególnie młodzież licealna, bo „Tango” od wielu lat znajduje się na liście lektur szkolnych. Nie bez przyczyny zatem tangueros uczyli zebranych na krakowskim Rynku właśnie tanga. Jego wykonanie miało być prezentem urodzinowym od ludu dla Mistrza.

Sławomir Mrożek przyjechał na Rynek w dorożce ze swoją żoną, Susan. Na scenie usadzono go na tronie(!), z czego pewnie w duchu drwił. Autor znany jest z małomówności i niechęci do tłumu, dlatego entuzjastycznie przyjęto jego „dzień dobry” skierowane do zgromadzonych. I to było wszystko, co Mrożek powiedział 🙂

Dziesiątki par pod sceną zatańczyły więc pisarzowi tango, artyści z „Piwnicy pod Baranami” mu zaśpiewali, a aktorzy Starego Teatru zagrali końcową scenę z „Tanga”: taniec Edka i Eugeniusza. A potem prowadzący powiedział do tłumu: „A za chwilę Sławomir Mrożek będzie podpisywał swój „Dziennik” w pobliskim empiku”.

Tangueros tańczyli dla Mrożka na scenie...

... a widzowie przed sceną.

Naiwni ci, którzy w tym momencie puścili się pędem do księgarni. Naiwni, bo przed nią stała już baaardzo długa kolejka – ciągnąca się od Rynku przez dwa piętra empiku, aż do stolika księgarnianej kawiarni, gdzie czekano z niecierpliwością na Autora.

Aktorzy ze Starego Teatru zatańczyli ostatnią scenę "Tanga"

Artyści "Piwnicy pod Baranami"

I ja byłam wśród tych naiwnych, którzy stanęli na końcu kolejki, zasilając kolejną setkę oczekujących. Było oczywiste, że Mrożek, starszy schorowany pan, umęczony dodatkowo całym tym zamieszaniem wokół jego osoby, podpisze może ze sto książek – pozostali odejdą zawiedzeni. Ta szybka kalkulacja i realna ocena moich szans na zdobycie autografu uruchomiła we mnie tryb następującego działania: opuściłam kolejkę, weszłam do środka księgarni, mijając w przejściu wężyk grzecznie oczekujących. Kiedy znalazłam się w środku, w empiku pojawił się sam Mrożek, osoby mu towarzyszące, ochroniarze i dziesiątki przedstawicieli mediów. Wszyscy przechodzili rzecz jasna wzdłuż kolejki,  Autor z żoną wjechali na górę windą, media zaś ruszyły po schodach. To był impuls – przybrałam minę pewnej siebie osóbki i  – grając (bez rekwizytów!) przedstawicielkę mediów, weszłam na drugie piętro, nie zatrzymywana przez nikogo! Zdecydowanie działa cuda, naprawdę!

Pojawiłam się na górze akurat w momencie, kiedy Sławomir Mrożek wjechał tam windą. Tłum fotoreporterów szalał, kolejkowicze też wyciągnęli aparaty. „Bez fleszy!” – krzyczał ktoś –  „autor nie życzy sobie fleszy!”, stacje TV kręciły cenne sekundy materiału, ogólne poruszenie, adrenalina przelewa się uszami, tłum napiera, ochroniarze robią, co mogą. A ja stanęłam sobie nieśmiało na czele kolejki, niedaleko stolika. Nikt mnie nie wypędził, nikt nie krzyknął „pani tu nie stała!”, nastąpiło chyba ogólne zamroczenie. Z racjonalnego punktu widzenia – zupełny absurd! Jak z Mrożka 😉 Kiedy media wykonały już setki zdjęć z każdej strony Autora, kamery nakręciły oba profile i przód Mistrza, przyszedł czas na składanie autografów.

Sławomir Mrożek z żoną wchodzą do księgarni

Zanim organizatorzy poprosili, aby podchodzić do pisarza z jedną tylko książką, pewien pan wyciągnął z torby do podpisu chyba wszystkie wydania dzieł Mrożka z ostatniego dziesięciolecia, inna pani rzuciła Autorowi na stolik bez litości kolejne naręcze woluminów. Pomyślałam o tych wszystkich, którzy stoją w tej długaśnej kolejce z nadzieją na choćby jeden, naprawdę malutki, autografik. I pewnie go w końcu nie dostaną, bo ograniczona jest przecież wytrzymałość 80-letniego pisarza!

Pisarz w szponach mediów

Tylko dzięki jakiemuś spontanicznemu wariactwu i dużej dawce absurdalnego szczęścia podeszłam do stolika Sławomira Mrożka w pierwszej dziesiątce i dostałam to, co otrzymali tylko niektórzy:

Potem, już szczęśliwa, z podpisanym „Dziennikiem”, zostałam zaczepiona przez młodą osóbkę z jakiegoś radia: „Jak wyglądało spotkanie? Jaką osobą jest pan Mrożek”? Spotkanie? To było z niecierpliwością wyczekiwane 15 sekund, autor jest małomówny i tak naprawdę ma to wszystko gdzieś, i jestem przekonana, że myślał cały czas intensywnie o tym, żeby już jak najszybciej znaleźć się w domu i w końcu odpocząć w ciszy i spokoju.

Strona autora.

Read Full Post »