Po ostatniej służbowej wizycie w Krakowie (gdzie „Akapit Press” udzielił mi oszałamiającego rabatu) do naszej biblioteki trafiły m.in. następujące książki dla gimnazjalistów:

Wniosek z tego zakupu płynie taki, że warto wysyłać bibliotekarkę na wszelakie targi książki – nawet pomimo tego, że kiedy wizyta taka wypada w dniu roboczym, biblioteka jest wtedy zamknięta. Po spotkaniu z pisarką Martą Fox na Targach w Katowicach (na szczęście w sobotę!) uzmysłowiłam sobie, że mamy zbyt mało książek jej autorstwa i postanowiłam uzupełnić zbiory o te powieści – uwielbiane przez nastolatki, doceniane przez tych, którzy literaturą zajmują się zawodowo: jej twórczość już dwukrotnie uhonorowano przez Polską Sekcję IBBY w konkursie Książka Roku.
Do waszej dyspozycji są więc opowieści o Karolinie XL – tytuł sugeruje, z jakim problemem przyszło jej się w życiu borykać. Bohaterka walczy o własną godność, ale też poszukuje akceptacji dla osób z nadwagą, co w czasach ogłupiającego kultu ciała wydaje się przedsięwzięciem karkołomnym.
Temat zgoła odmienny porusza Fox w innej książce – „Iza Anoreczka” (autorka powiedziała, że starała się wymyślić zdrobnienie, które złagodziłoby wyraz pejoratywnego określenia „anorektyczka”). To opowieść o dziewczynie, która stara się zrobić karierę w świecie mody, w czym dopinguje ją matka, bo w karierze córki widzi też szansę dla siebie. Książka pisana jest w formie pamiętnika i to jej atut, bo gimnazjalistkom szczególnie podoba się proza pisana w ten sposób.
Ostatnia – „Paulina w orbicie kotów” to powieść o pewnej wielbicielce kotów, która prowadzi blog, i gdzie pewnego razu zamieszcza bardzo kontrowersyjny wpis: „Mam dwóch tatusiów…”.
Nie zapomniałam też o starszych – lub może: bardziej wyrobionych czytelniczo – odbiorcach. Dla nich kupiłam dwie książki Alice Munro wydane przez „Wydawnictwo Literackie” – „Zbyt wiele szczęścia” i „Widok z Castle Rock”.
Te opowiadania – dopiero od niedawna dostępne w Polsce – doceniono już dawno na świecie (pisarka dostała m.in. prestiżową Man Booker International Prize, która przyznawana jest co dwa lata za całokształt twórczości).
Na okładce jej książki napisano: „To jedna z tych współczesnych pisarek, którą czytać się będzie i za sto lat”. O dziwo zgadzam się z tą opinią i w tym przypadku nie skrzywiłam się po jej przeczytaniu (bo zazwyczaj takie notki zamiast do czytania zachęcać – skutecznie odpychają mnie od lektury, albo najzwyczajniej w świecie drażnią).
Munro pisze prosto i o zwykłych rzeczach, przeciętnych osobach (umie jednak literacko prześwietlić ich naturę niczym najnowszy tomograf), banalnych wydarzeniach, w które nagle wdziera się
„coś”, co każde nam poprawić się w fotelu (jeżeli akurat tam czytamy), zacisnąć mocniej palce na książce albo podejrzeć, za ile stron kończy się opowiadanie – bo chcielibyśmy jak najszybciej dowiedzieć się, co przygotowała dla nas pisarka przed postawieniem kropki w ostatnim zdaniu. Może to „coś” zabrzmiało zbyt mocno i wyobraziliście sobie, że Alice Munro stosuje chwyty rodem z powieści kryminalnych – ale nic bardziej mylnego. To „coś” też jest zwykłe i bez znamion niesamowitości…
Jak napisała Joyce Carol Oates – a ja nie zrobię tego lepiej – „Munro posiada talent przemieniania tego, co zwyczajne, w dzieło sztuki”.
Jej opowiadania ujmują prostotą. Po ich lekturze nagle przypominamy sobie, że treść życia to nie wielkie chwile, na które czekamy, ale każdy bury poranek zwykłego dnia, o którym marzymy, żeby szybko się skończył.
Read Full Post »